Europa bez Ameryki, czyli pogrzeb Unii Europejskiej
Norman Davies brytyjski historyk Gdyby Amerykanie wycofali się z Europy, Stary Kontynent stałby się bezbronny. Proces wyjścia wojsk trwałby zapewne kilka lat i przez ten czas Europejczycy musieliby stworzyć własny system obronny. Istnieje co prawda NATO, ale przecież prym w organizacji - pod względem wojskowym i finansowym - wiodą Amerykanie. Zniknięcie USA przyspieszyłoby budowę europejskiego systemu obronnego, który - oczywiście - musiałby być znacznie większy, niż się dziś planuje, a obciążenia finansowe związane z jego tworzeniem musiałyby ponieść wszystkie kraje UE. O wycofaniu się Amerykanów z Europy mówi się już ponad 55 lat i na razie do tego nie doszło. Jeśli nawet obecna administracja zdecydowałaby się na takie posunięcie, następna zapewne by się z niego wycofała. Europa potrzebuje swojego systemu obronnego, który nie będzie konkurencją dla NATO, ale pozwoli utrzymać porządek na własnym podwórku. Amerykanie z kolei oburzają się, że Europejczycy nie chcą łożyć na ich projekt obronny, czyli tarczę rakietową. Gdyby te kwestie stały się powodem wycofania się Amerykanów z Europy, byłby to krok w złym kierunku. |
Ami go home!" - krzyczeli demonstranci protestujący w latach 70. przeciwko rozmieszczeniu w Europie rakiet średniego zasięgu. "Amerykanie do domu!" - głosi od lat dyplomacja francuska, żywiąc nadzieję, że pod nieobecność USA francusko-niemiecki tandem zdoła przejąć niepodzielną władzę na kontynencie. Coraz częściej sondaże opinii publicznej pokazują, że w Europie narodził się antyamerykanizm. W Niemczech akceptacja amerykańskiego przywództwa w świecie zachodnim spadła w ostatnim roku z 68 proc. do 45 proc., we Francji zmniejszyła się o połowę (do 27 proc.). Nawet w Holandii - najbardziej "atlantyckim" kraju UE - przywództwo USA akceptuje dziś 57 proc. obywateli, podczas gdy w zeszłym roku taką postawę deklarowało 75 proc. Holendrów.
Argument o nazwie Delta
Przez całą zimną wojnę Amerykanie, zgrzytając zębami, płacili z własnych podatków za bezpieczeństwo Europy. U progu lat 50. generał Dwight Eisenhower na wypowiedzi francuskich sojuszników o potrzebie rządzenia przez Europejczyków Europą odpowiedział zimno, że USA nie zamierzają czekać na kolejną wojnę, w której ze Starego Kontynentu będą do nich płynęły prośby, by przyszli i zaprowadzili pokój - lepiej będzie, jak dopilnują go na miejscu.
Udało się nadzwyczajnie. Europa po 1945 r. - mimo agresywnej polityki Stalina i jego następców - pozostała kontynentem pokoju. Co więcej, pod amerykańskim parasolem i dzięki planowi Marshalla przeżyła największy w dziejach okres społecznej i ekonomicznej prosperity.
Zagrożenie sowieckie było dramatycznie realne i Amerykanie pozostawali w Europie nie tylko z sympatii dla Londynu, Paryża czy Bonn - wymagał tego ich narodowy interes. Strategia powstrzymywania komunizmu bez baz amerykańskich w Europie byłaby funta kłaków niewarta. Pewnie okazałoby się, że miał rację jeden z ambasadorów Rosji w Polsce, który publicznie głosił, iż tylko dobra wola Stalina sprawiła, że sowieckie czołgi nie chłodziły silników w Zatoce Biskajskiej. Łaska Stalina jeździła jednak na pstrym koniu. Bez czołgów, rakiet i żołnierzy amerykańskich mogła się okazać chwilowym kaprysem.
Kiedy skończyła się zimna wojna, Europejczycy coraz mniej chętnie łożyli na zbrojenia. Budżety wojskowe w UE dramatycznie zmalały. Kraje UE - mające więcej mieszkańców niż USA i PKB porównywalny z amerykańskim - wydają w sumie na obronę połowę tego, co USA, a wedle zgodnych ocen ekspertów, efektywność ich sił zbrojnych nie przekracza 10 proc. efektywności sił amerykańskich.
Zdolność obrony własnych granic przez kraje europejskie co roku się zmniejsza. Brytyjczycy musieli prosić o amerykańską pomoc w wojnie o Falklandy, a Francuzi bez logistycznego wsparcia USA nie potrafili doprowadzić do końca interwencji w Czadzie. Głosy wzywające Amerykanów do wycofania się z Europy wynikają z przekonania, iż Europie na razie nic nie grozi. Tyle że wystarczyłoby trochę napięcia w stosunkach z Rosją albo parę fajerwerków chłopców bin Ladena, by Paryż, Berlin i Bruksela zaczęły prosić Amerykanów o powrót. A są jeszcze irańskie rakiety, nieobliczalna Libia i kilka krajów, z którymi Europa usiłuje rozmawiać, ale te rozmowy są skuteczne o tyle, o ile rozmówcy widzą w tle grupę Delta i amerykańskie lotniskowce.
Stary Kontynent wojen domowych
Ze zdziwieniem czytamy słowa hinduskiego historyka K.M. Panikkara, który obie wojny światowe określa mianem europejskich wojen domowych. W istocie jednak Europa była kontynentem nieustannych wojen wszystkich ze wszystkimi. Dopiero obecność USA i zagrożenie sowieckie po 1945 r. sprawiły, że na Starym Kontynencie zapanował pokój. Jego gwarantem nie jest jednak UE ani NATO, lecz USA. Wybitny politolog John Mersheimer zauważył, że w razie wycofania się Amerykanów z Europy Niemcy byłyby zmuszone pozyskać broń nuklearną i zwasalizować Europę Środkową, aby nie dopuścić do rosyjskiej dominacji na tym obszarze. Bez USA - zdaniem Mersheimera - Europa stworzy niestabilny układ wielobiegunowy, zaproszenie do nowej lokalnej wojny.
Otwarte pozostaje pytanie, czy w razie wycofania się Amerykanów utrzymałby się tandem niemiecko-francuski. W tym duecie Niemcy zyskują coraz większe znaczenie. Do gry włączyliby się Rosjanie, którzy proponują tarczę antyrakietową konkurencyjną wobec amerykańskiej, z pola nie wycofaliby się Brytyjczycy, mający rozbudowane interesy na północy kontynentu.
Jedno jest pewne - bez Ameryki odbyłby się szybki i uroczysty pogrzeb UE jako wspólnoty politycznej, a duch Lenina pytającego: "Kto kogo?", wróciłby do Europy.
Test europejskiej samodzielnoŚci
Tylko raz po 1945 r. Amerykanie uwierzyli, że Europejczycy poradzą sobie sami - w początkowej fazie rozpadu Jugosławii. Skończyło się jak zawsze. Niemcy, którzy byli szczególnie aktywni w namawianiu Słoweńców i Chorwatów do ogłoszenia niepodległości, gdy wybuchła wojna domowa, wpadli w panikę i ograniczyli się do werbalnych protestów. Kolejne próby rozwiązania problemu przez OBWE i UE powodowały wzrost napięcia. Biorąc gromkie deklaracje prezydenta Mitterranda za dobrą monetę, Bośniacy, Chorwaci i Albańczycy zrywali się do walki, a następnie byli masakrowani przez serbskie wojska Milo�sevicia. UE po dwóch latach negocjacji nie zdołała się zdecydować na wystawienie trzech dywizji wojska. Gdy pojawiały się błękitne hełmy, to - jak w Srebrenicy - tchórzliwie przyglądały się masakrom. Gdyby nie to, że Richard Holbrooke posprzątał bałagan dyplomatyczny, a samoloty amerykańskie zrobiły porządek w Kosowie, jatka trwałaby pewnie do dziś.
"Stara Europa" upokorzona tym, że Waszyngton znów musiał sprzątać europejskie śmieci, zabrała się do tworzenia własnych mobilnych sił zbrojnych. Rozmowy trwają już szósty rok, a jednostki jak nie było, tak nie ma. I nie będzie.
Jak smakujĄ frytki wolnoŚci
Amerykanie, idźcie sobie - wrzeszczą antyglobaliści. Niektórzy już sobie poszli. Ograniczenie turystyki amerykańskiej do Europy spowodowało kryzys w branży turystycznej. Francuzi, Hiszpanie i Brytyjczycy organizują nowe kampanie promocyjne w USA, a przecież tylko co piąty Amerykanin zrezygnował w tym roku z przyjazdu na Stary Kontynent.
Ze śmiechem opowiadamy sobie, jak w USA wylewano francuskie wina i przemianowywano frytki (french frites) na frytki wolności (freedom frites). Jeśli jednak ta tendencja się utrzyma, to UE odnotuje ujemny wzrost gospodarczy. Ponad 60 mld euro nadwyżki eksportowej w handlu z USA w ubiegłym roku to półtora miliona miejsc pracy i motor procentowego wzrostu gospodarczego w Europie. Z kolei obecności firm amerykańskich na europejskim rynku zawdzięczamy transfer najnowszych technologii, a także standardów zarządzania wypracowanych w warunkach realnej konkurencji, która na Starym Kontynencie jest osłabiana przez tak zwaną społeczną gospodarkę rynkową. Zimna wojna wypowiedziana Ameryce przez "starą Europę" po wybuchu konfliktu w Iraku jeszcze nie wpłynęła na gospodarkę. Jej skutki psychologiczne w połączeniu ze spadkiem kursu dolara i wzrostem zainteresowania rynkami azjatyckimi mogą się jednak stać gwoździem do trumny przesocjalizowanej gospodarki europejskiej.
Gdy dziesięć lat temu Margaret Thatcher zaangażowała się w lansowanie pomysłu TAFTA (czyli transatlantyckiej strefy wolnego handlu), Europa kontynentalna turlała się ze śmiechu. Przegonimy USA - głosili do niedawna jej obywatele. Teraz została nadzieja, że dystans do amerykańskiej gospodarki nie będzie rósł zbyt szybko. Od początku lat 90. tempo wzrostu PKB w Ameryce jest średnio półtora raza większe niż w Europie. Bez Amerykanów - jak się okazuje - Europa jest nie tylko bezbronna, ale też coraz biedniejsza. W chwili gdy prezydent Francji w rozpaczy złoży aplikację do NAFTA, może być za późno.
Jak napisał Anthony Blinken, były dyrektor ds. Europy w Narodowej Radzie Bezpieczeństwa USA, liderzy polityczni UE to dzieci rewolty 1968 r. Serdecznie nie znoszą USA jako państwa kary śmierci i genetycznie modyfikowanej żywności. Nie chcą wybaczyć Amerykanom ich wiary w proste zasady i głoszą, że Atlantyk to mentalna przepaść. Zgoda - dodaje Blinken - bo Ameryka wierzy w zasadę równych możliwości, a w Europie liczy się równy wynik. Nietrudno zauważyć, że ta druga postawa oznacza równanie w dół. Pierwszy skutek pogłębiania atlantyckiego rowu będzie taki, że "stara Europa" pogrąży się w gospodarczym marazmie, obnosząc niczym stara panna swoją wyższość wobec USA, w którą nie uwierzy nikt poza nią samą.
Więcej możesz przeczytać w 45/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.