Wybitne osiągnięcia wywołują pozytywny stres, a ten wydłuża życie Marlon Brando, podwójny laureat Oscara, dożył osiemdziesiątki, choć, zdaniem lekarzy, prowadził tak wyniszczający tryb życia, że nie powinien dożyć sześćdziesiątki. Wyróżniony Oscarem piosenkarz i aktor Frank Sinatra żył 83 lata, choć eksploatował swoje zdrowie (głównie wątrobę) nie mniej niż Brando. Znany z ról ekranowych twardzieli Ronald Reagan nigdy wprawdzie nie zdobył Oscara, za to dwukrotnie wybierano go na prezydenta USA i cieszył się sławą jednego z najwybitniejszych światowych przywódców XX wieku. Mimo że chorował na Alzheimera i został postrzelony w zamachu, przeżył 93 lata. Lekiem na ich długowieczność był sukces i towarzyszący mu prestiż.
- Nie dożyłabym swojego wieku, gdyby nie sukcesy odnoszone na scenie. Choć występuję od 65 lat, wciąż mam tremę, ale stres doskonale na mnie działa - mówi 89-letnia Hanka Bielicka. Nina Andrycz (również 89-latka) dodaje, że uznanie publiczności mobilizuje ją do tego, by - jak żołnierz na warcie - być gotową do służenia widzom. - Dobre samopoczucie i sędziwy wiek zawdzięczam ustawicznemu napięciu, czyli pozytywnemu stresowi - zapewnia Andrycz. 91-letni Jan Nowak-Jeziorański, legendarny kurier z Warszawy, były dyrektor Radia Wolna Europa, swoją długowieczność również wiąże z odnoszonymi sukcesami i prestiżem, jakim się cieszył dzięki nim. - Zawsze wierzyłem, że mi się w życiu uda, przez co stres, nawet bardzo silny, był moim sprzymierzeńcem - zauważa Nowak-Jeziorański.
Sukces na zawał
Sukces, a także wynikający z niego wysoki status społeczny oraz towarzyszący im stres działają jak szczepionka wydłużająca życie - dowodzi w swojej książce "Status syndrome" ("Syndrom sukcesu") prof. Michael Marmot, epidemiolog z University College of London. Brytyjski uczony przez ponad ćwierć wieku prowadził badania na ten temat (przede wszystkim w Wielkiej Brytanii i USA). - Wszyscy zdobywcy Oscara, bez względu na stan zdrowia, żyją średnio aż o cztery lata dłużej niż aktorzy, których jedynie nominowano do tej nagrody - mówi "Wprost" prof. Marmot. Prześledził on losy ponad siedmiuset zdobywców nagrody amerykańskiej Akademii Filmowej. - Cztery lata zyskane dzięki szczepionce sukcesu to mniej więcej tyle, o ile średnio w całej populacji można wydłużyć życie dzięki wyeliminowaniu wszystkich chorób układu krążenia! - tłumaczy prof. Marmot.
Podobną prawidłowość jak w wypadku laureatów Oscara brytyjski uczony dostrzegł w społeczności 18 tys. urzędników państwowych w Londynie (obserwował ich przez prawie 30 lat). Okazało się, że im większy sukces zawodowy odniósł badany i im wyższa była jego pozycja w hierarchii, tym lepszym cieszył się zdrowiem i tym dłużej żył. Urzędnicy najwyższego szczebla umierali przed 65. rokiem życia czterokrotnie rzadziej niż szeregowi pracownicy, na przykład gońcy czy portierzy. Wśród osób stojących nisko w hierarchii trzy razy częściej niż wśród ich zwierzchników zdarzały się śmiertelne zawały serca. Podobnie było w wypadku udarów mózgu, chorób płuc czy przewodu pokarmowego. Co ciekawe, osoby ze szczytu urzędniczej hierarchii znacznie rzadziej popełniały samobójstwa czy uczestniczyły w wypadkach.
To nie dochody, a co za tym idzie, wydatki na leczenie oraz wygodne życie są najważniejsze dla długości życia. Dochód przeciętnego Amerykanina jest ponad sto razy wyższy niż Kubańczyka. Biedny mieszkaniec Kuby jest - jak na warunki amerykańskie - wręcz niewyobrażalnie biedny. W obydwu tych krajach występuje jednak ta sama prawidłowość dotycząca długości życia osób stojących na dole hierarchii społecznej. Żyją one o kilka lat krócej niż ci, którzy odnieśli sukces. Socjolog Robert Erikson, prowadzący w Szwecji badania w latach 1991-1996, dowiódł, że im wyższy społeczny prestiż, tym dłuższe życie.
Życiodajny stres
Wyniki badań Marmota czy Eriksona przeczą powszechnemu przekonaniu o niszczącym zdrowie uczestnictwie w tzw. wyścigu szczurów. Stres towarzyszący sukcesom, pięciu się w górę dzięki ciężkiej pracy jest mniej groźny niż frustracja spowodowana niepowodzeniami. Jak zauważa prof. Marmot, mniej stresująca praca to nie praca mniej wymagająca, ale taka, która daje poczucie kontroli nad tym, co się robi. A właśnie taką kontrolę zapewnia wysoka pozycja w hierarchii społecznej. Nie dziwi więc, że na przykład na choroby serca częściej zapadają osoby okazujące wrogość czy agresję, a są to najczęściej ludzie sfrustrowani brakiem sukcesów. Taką prawidłowość można w ostatnich latach zaobserwować w Polsce. - Liczba osób umierających na zawały serca maleje najszybciej wśród ludzi lepiej zarabiających, lepiej wykształconych, o wyższym statusie - zauważa prof. Jerzy Adamus, kardiolog z Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie.
Wpływ sukcesu na zdrowie ma swoje biologiczne wytłumaczenie. W wielu wypadkach praca na niskim stanowisku powoduje, że napięcie prowadzi do zwiększenia wydzielania kortyzolu (nazywanego hormonem stresu), co w efekcie osłabia układ odpornościowy - wykazały badania Gary'ego Bennetta z Duke University Medical Center. Dopiero gdy takie osoby odniosą zawodowy sukces, kortyzol może działać stymulująco na układ immunologiczny. Do podobnych wniosków doszedł wiele lat temu twórca teorii stresu Hans Selye. "Sukces w działaniu daje radosne poczucie młodzieńczej siły nawet w zaawansowanym wieku. Praca zużywa człowieka głównie z powodu frustracji, jaką niosą porażki. Wielu najwybitniejszych spośród ludzi ciężko pracujących niemal w każdej dziedzinie żyło długie lata. Swoje trudne do uniknięcia frustracje przezwyciężali dzięki temu, że sukcesy w ich życiu zdecydowanie przeważały" - stwierdził Selye.
Łatwo znaleźć przykłady potwierdzające tę tezę. Wystarczy wspomnieć noblistę, 93-letniego Czesława Miłosza. Nie dość, że dożył on sędziwego wieku, to co roku wydaje nową książkę. Patrząc na byłego prezydenta USA, 80-letniego Jimmy'ego Cartera, można odnieść wrażenie, że właśnie teraz jest u szczytu życiowej formy. Po otrzymaniu Pokojowej Nagrody Nobla przyjmuje niemal każde negocjacyjne wyzwanie, udziela się w fundacjach, daje wykłady. 82-letni Władysław Bartoszewski, były więzień Oświęcimia, jest zaliczany do najlepszych ministrów spraw zagranicznych w historii Polski. Nadal bierze udział w niezliczonej liczbie przedsięwzięć politycznych i naukowych, występuje w mediach. Jak mówi Bartoszewski, dobre zdrowie, długie życie i jasny umysł zawdzięcza prestiżowym wyróżnieniom, a te ciężkiej pracy. 83-letniemu Kazimierzowi Górskiemu, któremu polska piłka zawdzięcza największe sukcesy, przytomności umysłu i trafnych obserwacji mógłby pozazdrościć obecny trener futbolowej reprezentacji. - Intuicja kazała mi nieustannie ryzykować i podejmować decyzje niezrozumiałe dla innych, co narażało mnie na stres, ale prowadziło do świetnych wyników. I chyba dzięki temu tak długo żyję - mówi Górski.
To, że stres związany z rywalizacją jest niezbywalnym składnikiem sukcesu, coraz powszechniej rozumieją pedagodzy i socjologowie. Świadczy o tym odwrót od tzw. bezstresowej szkoły i bezstresowego wychowania. - Coraz rzadsze jest wywodzące się z czasów kontrkultury lat 60. przekonanie o szkodliwości tzw. wyścigu szczurów, czyli rywalizacji w drodze do kariery. To opłaca się jednostce i społeczeństwu. A na koniec nagrodą jest długie życie - mówi socjolog prof. Edward Ciupak z Uniwersytetu Warszawskiego.
Ozdrowieńczy prestiż
Podstawowym motywem skłaniającym ludzi do zdobywania kolejnych szczebli kariery jest społeczny prestiż. W swojej klasycznej już teorii, która legła u podstaw rozwoju współczesnej socjologii, Max Weber wyróżnił trzy czynniki tzw. społecznej stratyfikacji, czyli budowania hierarchii. Pierwszym jest władza, drugim pieniądze, a trzecim prestiż. Jednak zdobycie władzy i pieniędzy to najczęściej środek do zdobycia prestiżu. Jak wyjaśnia prof. Henryk Domański, socjolog z PAN, autor książki "Prestiż", prestiż jest wartością najcenniejszą, bo pochodzi z zewnątrz. Nie można go zadekretować. Dlatego jego zdobycie jest największym sukcesem, potwierdzeniem własnej wartości. - Jeżeli cokolwiek pomaga długo żyć, to wynikające z prestiżu dobre samopoczucie - mówi prof. Domański.
Nieprzypadkowo człowiek, czyli zwierzę społeczne, jest jedynym gatunkiem, u którego sukces wydłuża życie. - Wśród zwierząt efekt osiągnięcia wysokiej pozycji w hierarchii ma często odwrotny skutek niż u ludzi. Wydatek energetyczny przywódcy stada jest tak wielki, że prowadzi do szybszej śmierci - mówi dr Marcin Ryszkiewicz, biolog ewolucjonista.
Badania Davida McClellanda, psychologa z Uniwersytetu Harvarda, dowiodły, że najbardziej kwitną społeczności nastawione "osiągnięciowo". Poprawia się komfort życia w tych społeczeństwach, a co za tym idzie, długość życia. W rankingach długowieczności przewodzą obecnie Japonia (81,3), Szwecja (79,9) i Kanada (79,2). Japończycy podporządkowują wszystko osiągnięciu sukcesu. Społeczeństwa USA i Kanady zostały ukształtowane przez protestancki etos pracy i sukcesu, który jest ziemską nagrodą za pracowite życie.
Motywacja "osiągnięciowa" polega na tym, że na świat patrzy się w kategoriach sukcesu i porażki, a wszystko, co się robi, chce się wykonywać coraz lepiej. - To jeden z najważniejszych mechanizmów psychospołecznych: tworzy się coś w rodzaju wewnętrznego bodźca sukcesu, który napędza kolejny sukces - mówi prof. Edward Ciupak. Poza tym ludzie, którzy osiągnęli sukces i prestiż, zaczynają o siebie dbać. Nawet rockmani w typie Micka Jaggera czy Erica Claptona, kiedy zdobyli wysoką pozycję społeczną, zmienili tryb życia z "sex, drugs, rock 'n' roll" na ustabilizowany.
Długiemu życiu i osiągnięciu sukcesu sprzyja też wysoka samoocena. Nie może być przeszacowana, bo wtedy bywa destrukcyjna. Kolejne sukcesy stają się bardziej prawdopodobne u ludzi, którzy już odnieśli sukces i wiedzą, ile są warci. Jest jakiś ład wyższego rzędu w naturze, skoro długie i dobre jakościowo życie jest nagrodą za ciężką pracę i sukcesy, które przecież są kapitałem społeczeństwa, a nie tylko długowiecznych jednostek.
Sukces na zawał
Sukces, a także wynikający z niego wysoki status społeczny oraz towarzyszący im stres działają jak szczepionka wydłużająca życie - dowodzi w swojej książce "Status syndrome" ("Syndrom sukcesu") prof. Michael Marmot, epidemiolog z University College of London. Brytyjski uczony przez ponad ćwierć wieku prowadził badania na ten temat (przede wszystkim w Wielkiej Brytanii i USA). - Wszyscy zdobywcy Oscara, bez względu na stan zdrowia, żyją średnio aż o cztery lata dłużej niż aktorzy, których jedynie nominowano do tej nagrody - mówi "Wprost" prof. Marmot. Prześledził on losy ponad siedmiuset zdobywców nagrody amerykańskiej Akademii Filmowej. - Cztery lata zyskane dzięki szczepionce sukcesu to mniej więcej tyle, o ile średnio w całej populacji można wydłużyć życie dzięki wyeliminowaniu wszystkich chorób układu krążenia! - tłumaczy prof. Marmot.
Podobną prawidłowość jak w wypadku laureatów Oscara brytyjski uczony dostrzegł w społeczności 18 tys. urzędników państwowych w Londynie (obserwował ich przez prawie 30 lat). Okazało się, że im większy sukces zawodowy odniósł badany i im wyższa była jego pozycja w hierarchii, tym lepszym cieszył się zdrowiem i tym dłużej żył. Urzędnicy najwyższego szczebla umierali przed 65. rokiem życia czterokrotnie rzadziej niż szeregowi pracownicy, na przykład gońcy czy portierzy. Wśród osób stojących nisko w hierarchii trzy razy częściej niż wśród ich zwierzchników zdarzały się śmiertelne zawały serca. Podobnie było w wypadku udarów mózgu, chorób płuc czy przewodu pokarmowego. Co ciekawe, osoby ze szczytu urzędniczej hierarchii znacznie rzadziej popełniały samobójstwa czy uczestniczyły w wypadkach.
To nie dochody, a co za tym idzie, wydatki na leczenie oraz wygodne życie są najważniejsze dla długości życia. Dochód przeciętnego Amerykanina jest ponad sto razy wyższy niż Kubańczyka. Biedny mieszkaniec Kuby jest - jak na warunki amerykańskie - wręcz niewyobrażalnie biedny. W obydwu tych krajach występuje jednak ta sama prawidłowość dotycząca długości życia osób stojących na dole hierarchii społecznej. Żyją one o kilka lat krócej niż ci, którzy odnieśli sukces. Socjolog Robert Erikson, prowadzący w Szwecji badania w latach 1991-1996, dowiódł, że im wyższy społeczny prestiż, tym dłuższe życie.
Życiodajny stres
Wyniki badań Marmota czy Eriksona przeczą powszechnemu przekonaniu o niszczącym zdrowie uczestnictwie w tzw. wyścigu szczurów. Stres towarzyszący sukcesom, pięciu się w górę dzięki ciężkiej pracy jest mniej groźny niż frustracja spowodowana niepowodzeniami. Jak zauważa prof. Marmot, mniej stresująca praca to nie praca mniej wymagająca, ale taka, która daje poczucie kontroli nad tym, co się robi. A właśnie taką kontrolę zapewnia wysoka pozycja w hierarchii społecznej. Nie dziwi więc, że na przykład na choroby serca częściej zapadają osoby okazujące wrogość czy agresję, a są to najczęściej ludzie sfrustrowani brakiem sukcesów. Taką prawidłowość można w ostatnich latach zaobserwować w Polsce. - Liczba osób umierających na zawały serca maleje najszybciej wśród ludzi lepiej zarabiających, lepiej wykształconych, o wyższym statusie - zauważa prof. Jerzy Adamus, kardiolog z Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie.
Wpływ sukcesu na zdrowie ma swoje biologiczne wytłumaczenie. W wielu wypadkach praca na niskim stanowisku powoduje, że napięcie prowadzi do zwiększenia wydzielania kortyzolu (nazywanego hormonem stresu), co w efekcie osłabia układ odpornościowy - wykazały badania Gary'ego Bennetta z Duke University Medical Center. Dopiero gdy takie osoby odniosą zawodowy sukces, kortyzol może działać stymulująco na układ immunologiczny. Do podobnych wniosków doszedł wiele lat temu twórca teorii stresu Hans Selye. "Sukces w działaniu daje radosne poczucie młodzieńczej siły nawet w zaawansowanym wieku. Praca zużywa człowieka głównie z powodu frustracji, jaką niosą porażki. Wielu najwybitniejszych spośród ludzi ciężko pracujących niemal w każdej dziedzinie żyło długie lata. Swoje trudne do uniknięcia frustracje przezwyciężali dzięki temu, że sukcesy w ich życiu zdecydowanie przeważały" - stwierdził Selye.
Łatwo znaleźć przykłady potwierdzające tę tezę. Wystarczy wspomnieć noblistę, 93-letniego Czesława Miłosza. Nie dość, że dożył on sędziwego wieku, to co roku wydaje nową książkę. Patrząc na byłego prezydenta USA, 80-letniego Jimmy'ego Cartera, można odnieść wrażenie, że właśnie teraz jest u szczytu życiowej formy. Po otrzymaniu Pokojowej Nagrody Nobla przyjmuje niemal każde negocjacyjne wyzwanie, udziela się w fundacjach, daje wykłady. 82-letni Władysław Bartoszewski, były więzień Oświęcimia, jest zaliczany do najlepszych ministrów spraw zagranicznych w historii Polski. Nadal bierze udział w niezliczonej liczbie przedsięwzięć politycznych i naukowych, występuje w mediach. Jak mówi Bartoszewski, dobre zdrowie, długie życie i jasny umysł zawdzięcza prestiżowym wyróżnieniom, a te ciężkiej pracy. 83-letniemu Kazimierzowi Górskiemu, któremu polska piłka zawdzięcza największe sukcesy, przytomności umysłu i trafnych obserwacji mógłby pozazdrościć obecny trener futbolowej reprezentacji. - Intuicja kazała mi nieustannie ryzykować i podejmować decyzje niezrozumiałe dla innych, co narażało mnie na stres, ale prowadziło do świetnych wyników. I chyba dzięki temu tak długo żyję - mówi Górski.
To, że stres związany z rywalizacją jest niezbywalnym składnikiem sukcesu, coraz powszechniej rozumieją pedagodzy i socjologowie. Świadczy o tym odwrót od tzw. bezstresowej szkoły i bezstresowego wychowania. - Coraz rzadsze jest wywodzące się z czasów kontrkultury lat 60. przekonanie o szkodliwości tzw. wyścigu szczurów, czyli rywalizacji w drodze do kariery. To opłaca się jednostce i społeczeństwu. A na koniec nagrodą jest długie życie - mówi socjolog prof. Edward Ciupak z Uniwersytetu Warszawskiego.
Ozdrowieńczy prestiż
Podstawowym motywem skłaniającym ludzi do zdobywania kolejnych szczebli kariery jest społeczny prestiż. W swojej klasycznej już teorii, która legła u podstaw rozwoju współczesnej socjologii, Max Weber wyróżnił trzy czynniki tzw. społecznej stratyfikacji, czyli budowania hierarchii. Pierwszym jest władza, drugim pieniądze, a trzecim prestiż. Jednak zdobycie władzy i pieniędzy to najczęściej środek do zdobycia prestiżu. Jak wyjaśnia prof. Henryk Domański, socjolog z PAN, autor książki "Prestiż", prestiż jest wartością najcenniejszą, bo pochodzi z zewnątrz. Nie można go zadekretować. Dlatego jego zdobycie jest największym sukcesem, potwierdzeniem własnej wartości. - Jeżeli cokolwiek pomaga długo żyć, to wynikające z prestiżu dobre samopoczucie - mówi prof. Domański.
Nieprzypadkowo człowiek, czyli zwierzę społeczne, jest jedynym gatunkiem, u którego sukces wydłuża życie. - Wśród zwierząt efekt osiągnięcia wysokiej pozycji w hierarchii ma często odwrotny skutek niż u ludzi. Wydatek energetyczny przywódcy stada jest tak wielki, że prowadzi do szybszej śmierci - mówi dr Marcin Ryszkiewicz, biolog ewolucjonista.
Badania Davida McClellanda, psychologa z Uniwersytetu Harvarda, dowiodły, że najbardziej kwitną społeczności nastawione "osiągnięciowo". Poprawia się komfort życia w tych społeczeństwach, a co za tym idzie, długość życia. W rankingach długowieczności przewodzą obecnie Japonia (81,3), Szwecja (79,9) i Kanada (79,2). Japończycy podporządkowują wszystko osiągnięciu sukcesu. Społeczeństwa USA i Kanady zostały ukształtowane przez protestancki etos pracy i sukcesu, który jest ziemską nagrodą za pracowite życie.
Motywacja "osiągnięciowa" polega na tym, że na świat patrzy się w kategoriach sukcesu i porażki, a wszystko, co się robi, chce się wykonywać coraz lepiej. - To jeden z najważniejszych mechanizmów psychospołecznych: tworzy się coś w rodzaju wewnętrznego bodźca sukcesu, który napędza kolejny sukces - mówi prof. Edward Ciupak. Poza tym ludzie, którzy osiągnęli sukces i prestiż, zaczynają o siebie dbać. Nawet rockmani w typie Micka Jaggera czy Erica Claptona, kiedy zdobyli wysoką pozycję społeczną, zmienili tryb życia z "sex, drugs, rock 'n' roll" na ustabilizowany.
Długiemu życiu i osiągnięciu sukcesu sprzyja też wysoka samoocena. Nie może być przeszacowana, bo wtedy bywa destrukcyjna. Kolejne sukcesy stają się bardziej prawdopodobne u ludzi, którzy już odnieśli sukces i wiedzą, ile są warci. Jest jakiś ład wyższego rzędu w naturze, skoro długie i dobre jakościowo życie jest nagrodą za ciężką pracę i sukcesy, które przecież są kapitałem społeczeństwa, a nie tylko długowiecznych jednostek.
ADAM HANUSZKIEWICZ, 80 lat Mój sposób na zastrzyk pozytywnego stresu, niemal złoty strzał, to działanie w ostatniej chwili. Wszystko, nie tylko w życiu zawodowym, odkładam na ostatnią chwilę, kiedy nie ma już odwrotu. Kilkudziesięcioletnie doświadczenie pokazuje mi, że wówczas ten stres wprowadza mnie w trans na granicy utraty kontroli nad rzeczywistością i życiem, ale ja perwersyjnie każde kolejne zadanie wykonuję w ten sam sposób. |
ALINA JANOWSKA, 81 lat Uwielbiam, gdy przerażający, niemal zabójczy stres (bo trema to zbyt łagodne określenie), który towarzyszy mi przed występem, zostaje nagrodzony sukcesem. Niezmiennie jednak przez całe życie nie mogę się nadziwić, jak dana rzecz mogła mi się udać. To na pewno daje szczęście. Z drugiej strony wydaje mi się całkiem sensowne, że odnoszę sukcesy, zważywszy na ogrom wykonanej przeze mnie pracy. |
JERZY GRUZA, 72 lata Gdybym nie był katowany stresem, do niczego bym w życiu nie doszedł, dawno przestałbym się rozwijać intelektualnie i nie miałbym po co żyć. Z perspektywy czasu widzę, jak wielu stresującym sytuacjom byłem poddawany: z jednej strony cenzura i brak stabilizacji politycznej, co na szczęście mamy za sobą, a z drugiej - presja dyrektorów, menedżerów, mód, trendów czy mediów, co trwa do dziś. |
JÓZEF HEN, 81 lat Sukces nauczył mnie, że wszystkie sukcesy przemijają. Stres był dla mnie ważnym motorem działania. Czasem opisywałem swoje emocje i w ten sposób pomagałem sobie go zwalczyć. Nigdy nie bałem się mówić tego, co myślę, i to zawsze poprawiało mi samopoczucie. Nie oczekiwałem wiele od losu, tylko robiłem swoje. To na pewno miało dobroczynny wpływ na moje samopoczucie, a może i zdrowie. |
KAZIMIERZ GÓRSKI, 83 lata Ryzyko jest dla mnie zastrzykiem dobrego stresu. Zdarzało się, że ryzykowałem głównie po to, by dodać sobie adrenaliny. Zwłaszcza w pracy zawodowej. Z premedytacją na przykład wysyłałem na ważny mecz (chodzi o ten z Brazylią w mistrzostwach świata) zawodnika uskarżającego się na silny ból kolana. Wiedziałem, że jego kontuzja może zaprzepaścić półroczną pracę z piłkarzami, ale diabelska chęć dodania sobie stresu popychała mnie od takich decyzji. Oczywiście później przez cały mecz umierałem z nerwów. Pozytywnego stresu przysparza mi również skłonność do błyskawicznego podejmowania decyzji. Działam odruchowo. Mojej drużynie też zawsze kazałem strzelać bramkę od razu, w pierwszej minucie meczu, nie zastanawiając się, co będzie dalej i nie czekając na okazję. Dlatego nie mógłbym być maratończykiem oszczędzającym siły. Wszystkie wykorzystałbym natychmiast! Zawsze myślę o sukcesie. O porażce, kłopotach, złych konsekwencjach czegokolwiek - nigdy. To mnie nakręca. |
LEON NIEMCZYK, 80 lat Stare chińskie przysłowie mówi, że głodny szczur zawsze zagryzie sytego. Ja zawsze byłem głodny sukcesów i podbojów. Choćby moje małżeństwa, a było ich siedem, każde z nich było jak skok z trampoliny do basenu bez pewności, że jest w nim woda. Zdobywanie kolejnej kobiety było dla mnie jak doping. Podobnie jak role u niektórych wybitnych, ale trudnych reżyserów. Wiedziałem, że pracując z nimi, narażam się na stres, ale z tych starć charakterów wynikały dobre filmy i spektakle. Pewnie dlatego wciąż chce mi się grać i zamiast zadowolić się rólką w serialu, podejmuję kolejne wyzwania. Po wakacjach zaczynam pracę na planie u Janusza Majewskiego. |
Długowieczni |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 32/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.