Budynek polskiej ambasady w Berlinie synonimem dawnej polnische Wirtschaft 62 metry kompromitacji - tyle wynosi długość fasady ambasady RP przy eksponowanej alei Unter den Linden w Ber-linie, 200 m od Bramy Brandenburskiej. Siedziba dyplomatów, która miała być przebudowana i oddana do użytku w pierwszej połowie 1999 r., do dziś pozostaje zamknięta na cztery spusty i stała się obiektem drwin. Zamiast remontu były afery i unieważnienia przyjętych koncepcji. Nie ma pieniędzy, nie ma nawet projektu modernizacji opuszczonego budynku.
Dyplomacja nieudolności
Budynek przy Unter den Linden powinien zostać całkowicie lub częściowo zburzony, bo jest naszpikowany azbestem. Ambasadę przeniesiono do dawnego konsulatu PRL w Berlinie Zachodnim w odległej dzielnicy Grunewald. Pomysł przebudowy zaczęto od podpisania przez MSZ kuriozalnego listu intencyjnego z firmą Deutsche Immobilien Anlagegesellschaft (DIA), należącą do Deutsche Banku. Na czele Komisji ds. Przebudowy Ambasady stanął Antoni Nowodworski, a szefem przedsięwzięcia został Stephan Bone-Winkel z zarządu DIA w Berlinie. Niemcy mieli zapłacić za inwestycję, a w zamian dostaliby połowę obiektu w dzierżawę na 30 lat. Nie brano pod uwagę wykorzystania polskiego kapitału ani wykonania robót przez polskie przedsiębiorstwa. Naruszono zasady bezpieczeństwa funkcjonowania eksterytorialnej placówki - w ambasadzie USA w Moskwie, zbudowanej przez rosyjskie firmy, wykryto podsłuchy nawet w cegłach. W budynku miały być wciśnięte biura ambasady, konsulatu, radcy handlowego oraz ataszat wojskowy, zaś pomieszczenia za ścianą mieli wynajmować Niemcy "do celów komercyjnych". MSZ prowadziło uzgodnienia z DIA, pomijając ambasadora Janusza Reitera i jego następcę Andrzeja Byrta. Ten ostatni w specjalnej nocie do Warszawy oprotestował sposób załatwiania sprawy i projekt, który - jak ostrzegał - "nie spełni wymogów użytkowych ani reprezentacyjnych". Po publikacji "Wprost" wybuchł skandal - pomysł finansowania budowy i dzierżawy ambasady przez DIA odłożono.
Kto za to odpowiada?
Kto forsował ten pomysł i czy był to tylko dyletantyzm? Na to pytanie w MSZ nigdy nie udzielono odpowiedzi ani nikogo nie pociągnięto do odpowiedzialności. Postanowiono tylko, że budowa będzie realizowana polskimi siłami. Władze Berlina postawiły warunek, aby parter obiektu był dostępny dla mieszkańców miasta. Rozpisano konkurs, który wygrali renomowani architekci: Zbigniew Badowski, Marek Budzyński i Adam Kowalewski. Zespół poszerzył funkcje placówki o galerie i część rekreacyjno-gastronomiczną. W budynku miał być zlokalizowany Instytut Kultury Polskiej, który obecnie mieści się w wynajmowanych pomieszczeniach. W konstrukcji ze szkła miały powstać ogrody o powierzchni 2360 m2 na kilku poziomach dachów. Mimo że działka jest dość mała, powierzchnia ambasady wzrosła o 4 tys. m2 (do 16 941 m2). Projekt pozytywnie ocenili niemieccy architekci i prasa fachowa.
MSZ podpisało wstępne umowy na realizację projektu technicznego, lecz do ogłoszenia przetargu na budowę nie doszło. Zmienił się rząd i sprawą zajęły się NIK i prokuratura. Jak orzeczono, zawarto złe umowy, inwestycję podjęto bez niezbędnych funduszy, a projekt był zbyt kosztowny. W pierwotnych założeniach MSZ szacowało koszt nowej ambasady na 40 mln zł, architekci zaś wykonali projekt za 42 mln... dolarów. Ich zdaniem, prestiżowej placówki nie da się zbudować tanio, a per saldo inwestycja będzie opłacalna, gdyż budynek pomieści polskie przedstawicielstwa z całego Berlina, które płacą ogromne czynsze, poza tym nie będzie trzeba wydawać pieniędzy na wynajem sal, galerii, estrad itp. Autorzy tej koncepcji znaleźli polskie, niemieckie i austriackie firmy gotowe partycypować w przedsięwzięciu i zobowiązali się do wprowadzenia oszczędnościowych zmian w projekcie. Wszystko na nic. Po trzech latach, w 2003 r., MSZ projekt odrzuciło.
Straszydło Berlina
- Nie mam na to wpływu - tłumaczy ambasador Andrzej Byrt. - W ministerstwie zebrano część pieniędzy i ma być opracowany nowy projekt. Nie wspominam już o tym, jak wygląda stary budynek w najbardziej uczęszczanym miejscu Berlina. Chodzi też o to, że jesteśmy rozproszeni po całym mieście, co utrudnia działalność - komentuje szef polskiej misji w Niemczech. Zbigniew Matuszewski, dyrektor generalny MSZ, przyznaje: - Trudno polemizować z faktami, to nie jest coś, z czego jesteśmy dumni. Trwa przygotowanie dokumentacji do ogłoszenia przetargu. Całość będzie kosztować 80 mln zł. W tym roku na ten cel zarezerwowaliśmy 15 mln zł.
Obiekt przy Unter den Linden miał być wizytówką Polski w Berlinie. Jest straszydłem z brudnymi szybami, które przewodnicy wycieczek wytykają palcami jako przykład polnische Wirtschaft: niechlujstwa, prowizorki i braku dyscypliny. Ciągle nie ma nowego projektu, a w dodatku trzeba będzie od nowa zabiegać u władz miasta o zgodę na budowę, bo obecna wkrótce straci ważność. Obok polskiej placówki powstały nowe ambasady: francuska, brytyjska, węgierska, a vis-?-vis lśni złota farba na ogrodzeniu ambasady Rosji. Do zmodernizowanego obiektu polski ambasador wprowadzi się - według optymistycznych założeń - najwcześniej pod koniec 2008 r. Przebudowa ambasady będzie kosztować więcej niż kilka lat temu, gdy materiały budowlane i wykonawstwo były o wiele tańsze, poza tym nie powstanie placówka reprezentacyjna, bo minister Włodzimierz Cimoszewicz nie zamierza jednak wracać do pierwotnego pomysłu. - Dlaczego nowej ambasady nie ma? Znaleźliśmy się jakiś czas temu w niezwykle ambarasującym położeniu. Został opracowany projekt nowego gmachu, wspaniały architektonicznie, z jednym tylko kłopotem: bardzo drogi, ponad 200 mln zł - mówi szef MSZ. Wygląda więc, na to, że Polskę przy Unter den Linden nadal będzie reprezentować postpeerelowskie straszydło, tyle że bardziej uszminkowane.
Budynek przy Unter den Linden powinien zostać całkowicie lub częściowo zburzony, bo jest naszpikowany azbestem. Ambasadę przeniesiono do dawnego konsulatu PRL w Berlinie Zachodnim w odległej dzielnicy Grunewald. Pomysł przebudowy zaczęto od podpisania przez MSZ kuriozalnego listu intencyjnego z firmą Deutsche Immobilien Anlagegesellschaft (DIA), należącą do Deutsche Banku. Na czele Komisji ds. Przebudowy Ambasady stanął Antoni Nowodworski, a szefem przedsięwzięcia został Stephan Bone-Winkel z zarządu DIA w Berlinie. Niemcy mieli zapłacić za inwestycję, a w zamian dostaliby połowę obiektu w dzierżawę na 30 lat. Nie brano pod uwagę wykorzystania polskiego kapitału ani wykonania robót przez polskie przedsiębiorstwa. Naruszono zasady bezpieczeństwa funkcjonowania eksterytorialnej placówki - w ambasadzie USA w Moskwie, zbudowanej przez rosyjskie firmy, wykryto podsłuchy nawet w cegłach. W budynku miały być wciśnięte biura ambasady, konsulatu, radcy handlowego oraz ataszat wojskowy, zaś pomieszczenia za ścianą mieli wynajmować Niemcy "do celów komercyjnych". MSZ prowadziło uzgodnienia z DIA, pomijając ambasadora Janusza Reitera i jego następcę Andrzeja Byrta. Ten ostatni w specjalnej nocie do Warszawy oprotestował sposób załatwiania sprawy i projekt, który - jak ostrzegał - "nie spełni wymogów użytkowych ani reprezentacyjnych". Po publikacji "Wprost" wybuchł skandal - pomysł finansowania budowy i dzierżawy ambasady przez DIA odłożono.
Kto za to odpowiada?
Kto forsował ten pomysł i czy był to tylko dyletantyzm? Na to pytanie w MSZ nigdy nie udzielono odpowiedzi ani nikogo nie pociągnięto do odpowiedzialności. Postanowiono tylko, że budowa będzie realizowana polskimi siłami. Władze Berlina postawiły warunek, aby parter obiektu był dostępny dla mieszkańców miasta. Rozpisano konkurs, który wygrali renomowani architekci: Zbigniew Badowski, Marek Budzyński i Adam Kowalewski. Zespół poszerzył funkcje placówki o galerie i część rekreacyjno-gastronomiczną. W budynku miał być zlokalizowany Instytut Kultury Polskiej, który obecnie mieści się w wynajmowanych pomieszczeniach. W konstrukcji ze szkła miały powstać ogrody o powierzchni 2360 m2 na kilku poziomach dachów. Mimo że działka jest dość mała, powierzchnia ambasady wzrosła o 4 tys. m2 (do 16 941 m2). Projekt pozytywnie ocenili niemieccy architekci i prasa fachowa.
MSZ podpisało wstępne umowy na realizację projektu technicznego, lecz do ogłoszenia przetargu na budowę nie doszło. Zmienił się rząd i sprawą zajęły się NIK i prokuratura. Jak orzeczono, zawarto złe umowy, inwestycję podjęto bez niezbędnych funduszy, a projekt był zbyt kosztowny. W pierwotnych założeniach MSZ szacowało koszt nowej ambasady na 40 mln zł, architekci zaś wykonali projekt za 42 mln... dolarów. Ich zdaniem, prestiżowej placówki nie da się zbudować tanio, a per saldo inwestycja będzie opłacalna, gdyż budynek pomieści polskie przedstawicielstwa z całego Berlina, które płacą ogromne czynsze, poza tym nie będzie trzeba wydawać pieniędzy na wynajem sal, galerii, estrad itp. Autorzy tej koncepcji znaleźli polskie, niemieckie i austriackie firmy gotowe partycypować w przedsięwzięciu i zobowiązali się do wprowadzenia oszczędnościowych zmian w projekcie. Wszystko na nic. Po trzech latach, w 2003 r., MSZ projekt odrzuciło.
Straszydło Berlina
- Nie mam na to wpływu - tłumaczy ambasador Andrzej Byrt. - W ministerstwie zebrano część pieniędzy i ma być opracowany nowy projekt. Nie wspominam już o tym, jak wygląda stary budynek w najbardziej uczęszczanym miejscu Berlina. Chodzi też o to, że jesteśmy rozproszeni po całym mieście, co utrudnia działalność - komentuje szef polskiej misji w Niemczech. Zbigniew Matuszewski, dyrektor generalny MSZ, przyznaje: - Trudno polemizować z faktami, to nie jest coś, z czego jesteśmy dumni. Trwa przygotowanie dokumentacji do ogłoszenia przetargu. Całość będzie kosztować 80 mln zł. W tym roku na ten cel zarezerwowaliśmy 15 mln zł.
Obiekt przy Unter den Linden miał być wizytówką Polski w Berlinie. Jest straszydłem z brudnymi szybami, które przewodnicy wycieczek wytykają palcami jako przykład polnische Wirtschaft: niechlujstwa, prowizorki i braku dyscypliny. Ciągle nie ma nowego projektu, a w dodatku trzeba będzie od nowa zabiegać u władz miasta o zgodę na budowę, bo obecna wkrótce straci ważność. Obok polskiej placówki powstały nowe ambasady: francuska, brytyjska, węgierska, a vis-?-vis lśni złota farba na ogrodzeniu ambasady Rosji. Do zmodernizowanego obiektu polski ambasador wprowadzi się - według optymistycznych założeń - najwcześniej pod koniec 2008 r. Przebudowa ambasady będzie kosztować więcej niż kilka lat temu, gdy materiały budowlane i wykonawstwo były o wiele tańsze, poza tym nie powstanie placówka reprezentacyjna, bo minister Włodzimierz Cimoszewicz nie zamierza jednak wracać do pierwotnego pomysłu. - Dlaczego nowej ambasady nie ma? Znaleźliśmy się jakiś czas temu w niezwykle ambarasującym położeniu. Został opracowany projekt nowego gmachu, wspaniały architektonicznie, z jednym tylko kłopotem: bardzo drogi, ponad 200 mln zł - mówi szef MSZ. Wygląda więc, na to, że Polskę przy Unter den Linden nadal będzie reprezentować postpeerelowskie straszydło, tyle że bardziej uszminkowane.
WŁADYSŁAW BARTOSZEWSKI minister spraw zagranicznych RP w latach 2000-2002 Swoje urzędowanie w MSZ kończyłem decyzją o budowie całkowicie nowej ambasady Polski w Niemczech przy Unter den Linden. Już wtedy w Sejmie słychać było grymasy, bo pamiętajmy, że rząd, którego byłem ministrem, był mniejszościowy. Moja decyzja została przez następców uchylona. Mam wrażenie, że potem nie robiono nic, by sprawę budowy ambasady w Berlinie przyspieszyć. Jej ciągły brak i plany jedynie częściowej odbudowy budynku przy Unter den Linden to skandal protokolarny i nadwerężenie naszego prestiżu. Trzeba było poczynić oszczędności kosztem placówek w innych częściach świata. Uważam za niedopuszczalną rezygnację z realizacji pierwotnego projektu. Polscy dyplomaci, zwłaszcza w takim miejscu jak Berlin, nie mogą pracować pod namiotami. |
Więcej możesz przeczytać w 32/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.