Dni premiera Berlusconiego są policzone Po lipcowym przesileniu Berlusconi z roli męża opatrznościowego został zdegradowany do roli zakładnika partyjnych gierek, jakimi Włochy stały w całym okresie powojennym. To prawda, że jego gabinet przetrwał dłużej niż jakikolwiek inny rząd republiki, ale teraz - po serii awantur z koalicjantami - przybrał znaną z chadeckiej przeszłości postać "rządu plażowego", którego jedynym zadaniem jest przetrwać do jesieni i zapewnić politykom spokojne wakacje.
Premier w bagnie
Pierwszy raz nadzieje Włochów na odrodzenie polityki skupiły się na Berlusconim w roku 1994. Pałacowy zamach inspirowany przez ówczesnego prezydenta, chadeka Oscara Luigiego Scalfaro, pozbawił go władzy. Rządy przejęła koalicja komunistów i chadeków. Nie spełniła oczekiwań Włochów, więc w następnych wyborach w 2001 r. znów wygrał Berlusconi. Skupił wokół swojej Forza Italia siły bardzo różne: narodowców Gianfranco Finiego, populistów z Ligi Północnej i małą partię chadecką. Tych ugrupowań nie łączyło nic poza Berlusconim: trudno sobie wyobrazić partie odleglejsze niż Przymierze Narodowe i separatystyczna Liga Północna.
Berlusconi obiecał Włochom wiele: liberalizację gospodarki, decentralizację, niższe podatki, lepszą służbę zdrowia, wymiar sprawiedliwości i system szkolnictwa. Obiecał też stabilizację polityczną i zerwanie z tym, co nazywał "politycznym teatrzykiem pierwszej republiki".
Zawiódł na całej linii, choć trzeba mu sprawiedliwie oddać, że próbował wypełnić zobowiązania. Włoskie bagno polityczne okazało się silniejsze. Przeprowadzono bezprecedensową liczbę prywatyzacji, ale gospodarka włoska nadal jest obciążona przywarami państwa socjalnego: bez reformy systemu rent i emerytur, bez redukcji wydatków wszelkie majstrowanie przy budżecie musi się skończyć porażką.
Nie przeprowadzono decentralizacji państwa: ustawę o "dewolucji" przyjął co prawda Senat, ale w Izbie Deputowanych utknęła ona, ponieważ koalicjanci Berlusconiego postanowili ją zawetować. W efekcie scentralizowane państwo jak dawniej pochłania ponad jedną trzecią całego budżetu. Zreformowano co prawda szkolnictwo, ale Włochy ciągle pozostają "czerwoną latarnią", jeśli chodzi o wydatki na badania naukowe. Wymiar sprawiedliwości jest upolityczniony i niewydajny: bezkarnie uchodzi 69 proc. morderstw i 97 proc. kradzieży. Proces z powództwa cywilnego zaczyna się przeciętnie po trzech latach od złożenia pozwu i trwa 13 lat.
Największą porażkę poniósł Berlusconi przy próbie reformowania polityki. Trwający niemal od dwóch miesięcy kryzys koalicyjny, kłótnie między sojusznikami, przetargi i wzajemne szantaże przypominają najgorsze wzory z przeszłości, z półwiecza rządów chadecji.
Powrót Prodiego?
Dni Berlusconiego są policzone. Włoski tycoon będzie kolejnym przykładem obowiązującego w całej Europie prawa: kto dotyka reform - ginie. W rzeczywistości w jego koalicji Dom Wolności do reform dążyła tylko Forza Italia i Liga Północna (choć spora część proponowanych przez nią reform była mocno dyskusyjna, trąciła populizmem i ksenofobią). Jeszcze raz potwierdziła się stara prawda, że nie ma ugrupowań bliższych komunistom niż faszyści - prawicowe Przymierze Narodowe jest równie silnie przywiązane do socjalistycznego modelu państwa i gospodarki jak lewicowa Stokrotka Romano Prodiego. Chadecy zaś od początku nie ukrywali, że są w koalicji tylko przejściowo, bo dwubiegunowy model państwa, oparty na alternatywie lewica - prawica, im nie odpowiada, a ich celem jest odbudowa "wielkiego centrum". Dlatego ich dzisiejsza stanowczość w szantażowaniu Berlusconiego każe przypuszczać, że dogadali się z Prodim, który już od dłuższego czasu nie interesuje się sprawami brukselskimi i przygotowuje swój powrót na stanowisko premiera Włoch.
Ma na to wielkie szanse. Berlusconiego nic nie zdoła już uratować. Mimo że Forza Italia nadal jest największą włoską partią, to popiera ją tylko 21 proc. wyborców, a nie 30 proc., jak przed trzema laty. Największe nieszczęście premiera polega jednak na tym, że stracił on prawie cały hipnotyczny urok i nie porywa rodaków jak dawniej. Nie jest już człowiekiem spoza polityki, który obiecywał ją uzdrowić, lecz jednym z aktorów teatrzyku, którego Włosi tak nienawidzą.
Dlatego właśnie Prodi, były przewodniczący komisji europejskiej, pierwszy włoski chadek, który wszedł w koalicję z komunistami, ma otwartą drogę do władzy, choć jego partia poniosła porażkę w ostatnich wyborach europejskich, choć nie ma żadnego programu polityczo-gospodarczego, choć on sam jest w sondażach na trzecim miejscu wśród polityków lewicy. Bez Berlusconiego lewica nie ma we Włoszech konkurenta.
Pierwszy raz nadzieje Włochów na odrodzenie polityki skupiły się na Berlusconim w roku 1994. Pałacowy zamach inspirowany przez ówczesnego prezydenta, chadeka Oscara Luigiego Scalfaro, pozbawił go władzy. Rządy przejęła koalicja komunistów i chadeków. Nie spełniła oczekiwań Włochów, więc w następnych wyborach w 2001 r. znów wygrał Berlusconi. Skupił wokół swojej Forza Italia siły bardzo różne: narodowców Gianfranco Finiego, populistów z Ligi Północnej i małą partię chadecką. Tych ugrupowań nie łączyło nic poza Berlusconim: trudno sobie wyobrazić partie odleglejsze niż Przymierze Narodowe i separatystyczna Liga Północna.
Berlusconi obiecał Włochom wiele: liberalizację gospodarki, decentralizację, niższe podatki, lepszą służbę zdrowia, wymiar sprawiedliwości i system szkolnictwa. Obiecał też stabilizację polityczną i zerwanie z tym, co nazywał "politycznym teatrzykiem pierwszej republiki".
Zawiódł na całej linii, choć trzeba mu sprawiedliwie oddać, że próbował wypełnić zobowiązania. Włoskie bagno polityczne okazało się silniejsze. Przeprowadzono bezprecedensową liczbę prywatyzacji, ale gospodarka włoska nadal jest obciążona przywarami państwa socjalnego: bez reformy systemu rent i emerytur, bez redukcji wydatków wszelkie majstrowanie przy budżecie musi się skończyć porażką.
Nie przeprowadzono decentralizacji państwa: ustawę o "dewolucji" przyjął co prawda Senat, ale w Izbie Deputowanych utknęła ona, ponieważ koalicjanci Berlusconiego postanowili ją zawetować. W efekcie scentralizowane państwo jak dawniej pochłania ponad jedną trzecią całego budżetu. Zreformowano co prawda szkolnictwo, ale Włochy ciągle pozostają "czerwoną latarnią", jeśli chodzi o wydatki na badania naukowe. Wymiar sprawiedliwości jest upolityczniony i niewydajny: bezkarnie uchodzi 69 proc. morderstw i 97 proc. kradzieży. Proces z powództwa cywilnego zaczyna się przeciętnie po trzech latach od złożenia pozwu i trwa 13 lat.
Największą porażkę poniósł Berlusconi przy próbie reformowania polityki. Trwający niemal od dwóch miesięcy kryzys koalicyjny, kłótnie między sojusznikami, przetargi i wzajemne szantaże przypominają najgorsze wzory z przeszłości, z półwiecza rządów chadecji.
Powrót Prodiego?
Dni Berlusconiego są policzone. Włoski tycoon będzie kolejnym przykładem obowiązującego w całej Europie prawa: kto dotyka reform - ginie. W rzeczywistości w jego koalicji Dom Wolności do reform dążyła tylko Forza Italia i Liga Północna (choć spora część proponowanych przez nią reform była mocno dyskusyjna, trąciła populizmem i ksenofobią). Jeszcze raz potwierdziła się stara prawda, że nie ma ugrupowań bliższych komunistom niż faszyści - prawicowe Przymierze Narodowe jest równie silnie przywiązane do socjalistycznego modelu państwa i gospodarki jak lewicowa Stokrotka Romano Prodiego. Chadecy zaś od początku nie ukrywali, że są w koalicji tylko przejściowo, bo dwubiegunowy model państwa, oparty na alternatywie lewica - prawica, im nie odpowiada, a ich celem jest odbudowa "wielkiego centrum". Dlatego ich dzisiejsza stanowczość w szantażowaniu Berlusconiego każe przypuszczać, że dogadali się z Prodim, który już od dłuższego czasu nie interesuje się sprawami brukselskimi i przygotowuje swój powrót na stanowisko premiera Włoch.
Ma na to wielkie szanse. Berlusconiego nic nie zdoła już uratować. Mimo że Forza Italia nadal jest największą włoską partią, to popiera ją tylko 21 proc. wyborców, a nie 30 proc., jak przed trzema laty. Największe nieszczęście premiera polega jednak na tym, że stracił on prawie cały hipnotyczny urok i nie porywa rodaków jak dawniej. Nie jest już człowiekiem spoza polityki, który obiecywał ją uzdrowić, lecz jednym z aktorów teatrzyku, którego Włosi tak nienawidzą.
Dlatego właśnie Prodi, były przewodniczący komisji europejskiej, pierwszy włoski chadek, który wszedł w koalicję z komunistami, ma otwartą drogę do władzy, choć jego partia poniosła porażkę w ostatnich wyborach europejskich, choć nie ma żadnego programu polityczo-gospodarczego, choć on sam jest w sondażach na trzecim miejscu wśród polityków lewicy. Bez Berlusconiego lewica nie ma we Włoszech konkurenta.
Strachy na Berlusconiego |
---|
Zadrżą miasta Europy - a zaczniemy od ciebie, Berlusconi - wykrwawimy je i nie poprzestaniemy, dopóki nie powrócicie na słuszną drogę. (...) Wylejemy fontanny krwi i pociągniemy was na dno. Ale to ty skazałeś na to twój naród. I niewierna Europa zrobiła to samo, idąc w ślady Ameryki" - to komunikat Brygad Abu Hafs al-Masri zamieszczony na stronach internetowych Al-Kaidy. Nie bardzo wiadomo, czy Berlusconi powinien brać poważnie pogróżki brygad: w przeszłości przyznawały się one do zamachów z 11 września czy wybuchów w Madrycie. Policje różnych krajów sądzą, że jest to grupa dowcipnisiów. Jednak podobne groźby pojawiają się na stronach organizacji znacznie poważniejszych. I tam też głównym celem jest Berlusconi. Uderzająca jest zgodność poglądów arabskich ekstremistów i europejskiej lewicy: te same cele, podobna frazeologia i logika w personalizacji konfliktów. |
Więcej możesz przeczytać w 32/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.