Robert Smith i The Cure stworzyli jedno z najłatwiej rozpoznawalnych brzmień w dziejach rocka Przeciętny punkowy zespół, którego głównym towarem na sprzedaż jest smętna melancholia". Tak ćwierć wieku temu ocenił grupę The Cure i ich album "Boys Don't Cry" krytyk "New York Timesa". Bardzo się pomylił. Trzy następne albumy The Cure - "17 Seconds", "Faith" i "Pornography" - wyniosły kierowany przez Roberta Smitha zespół do elity brytyjskiego nowofalowego rocka. Płyty The Cure, podobnie jak nagrania Joy Division, Siouxsie & The Banshees czy Sisters Of Mercy, utrzymane w stylistyce czarnej psychodelii, stworzyły wzorzec pierwszego postpunkrockowego nurtu - gotyckiego rocka. Jak ważne było dla fanów przesłanie The Cure i jak silna była ich identyfikacja ze Smithem, świadczy to, że na koncertach natychmiast pojawiła się cała armia sobowtórów wokalisty. Występowali w obowiązkowej czerni, z włosami ufryzowanymi tak, jakby ich właściciele dopiero co zostali porażeni prądem, z makijażem nałożonym na twarz w pijanym widzie.
Ostatnia płyta garażowa
Gdy burzliwa dekada lat 80. dobiegała końca, album "Disintegration" - nie bez kozery uznany za "The Dark Side Of The Moon" swojej epoki - zapewnił The Cure miejsce w światowej superlidze rocka. Nie tracąc niczego ze swej niezależności i postpunkowej wiarygodności, niepozorny zespolik z Crawley pod Londynem niepostrzeżenie stał się zarabiającą miliony gwiazdą, która zapełniała największe sale koncertowe i stadiony. Po nagraniu w 1999 r. mrocznej płyty "Bloodflowers" Smith oświadczył, że jest to ostatnie dzieło The Cure. Nikt mu nie uwierzył, bo od czasu trasy The Prayer Tour (1989) powtarza to jak pacierz po ukazaniu się każdego albumu i odbyciu kolejnego tournée.
Jeśli ze szczególnym niepokojem oczekiwano tegorocznej płyty zespołu - "The Cure" - to tylko dlatego, że Smith zaprosił do studia producenta z zupełnie innej bajki: Amerykanina Rossa Robinsona, architekta numetalowego brzmienia, który wcześniej współpracował m.in. z Korn, Limp Bizkit, Amen i Slipknot. Ze zderzenia dwóch muzycznych światów - i dwóch silnych osobowości - wyłonił się bezkompromisowy rockowy album, zdominowany przez brudne i ciemne gitarowe brzmienie. Płyty słucha się, jakby była nagrana na żywo, raczej w garażu niż w studiu. To z pewnością najbardziej agresywny album w dyskografii The Cure od czasu "Pornography" sprzed 22 lat.
Robert dyktator
Robert Smith stworzył jedno z najłatwiej rozpoznawalnych brzmień w dziejach rocka i sam przy okazji stał się jedną z najbardziej charakterystycznych postaci w branży. Mimo zarobionych milionów jest normalny - nie interesuje go bywanie na salonach, wspólne fotografie z możnymi tego świata, walka o nagłówki w żerujących na sensacjach mediach. Nadal mieszka w Crawley i jest obrzydliwie wierny swojej żonie Mary, którą poznał jeszcze w szkole.
Jak bardzo Smith nienawidzi rockandrollowego stylu życia, przekonał się na własnej skórze jego przyjaciel z dzieciństwa Lol Tolhurst, który za uleganie pokusom w 1988 r. został bez pardonu usunięty z zespołu. W The Cure przez chwilę były narkotyki i o mało co nie skończyło się to katastrofą, ale to już odległa historia. Tolerowany jest alkohol, ale biada temu, u kogo jego spożycie przekroczyłoby "rekreacyjny" poziom. Robert Smith może i przypomina z wyglądu rozkojarzonego, lekko otłuszczonego perskiego kota, w którego dopiero co uderzył piorun, ale trzyma zespół żelazną ręką. Gdy trzeba, potrafi pokazać ostre pazury, zarówno swoim podopiecznym, jak i fanom. Czego najlepszym dowodem jest nowy album "The Cure".
Gdy burzliwa dekada lat 80. dobiegała końca, album "Disintegration" - nie bez kozery uznany za "The Dark Side Of The Moon" swojej epoki - zapewnił The Cure miejsce w światowej superlidze rocka. Nie tracąc niczego ze swej niezależności i postpunkowej wiarygodności, niepozorny zespolik z Crawley pod Londynem niepostrzeżenie stał się zarabiającą miliony gwiazdą, która zapełniała największe sale koncertowe i stadiony. Po nagraniu w 1999 r. mrocznej płyty "Bloodflowers" Smith oświadczył, że jest to ostatnie dzieło The Cure. Nikt mu nie uwierzył, bo od czasu trasy The Prayer Tour (1989) powtarza to jak pacierz po ukazaniu się każdego albumu i odbyciu kolejnego tournée.
Jeśli ze szczególnym niepokojem oczekiwano tegorocznej płyty zespołu - "The Cure" - to tylko dlatego, że Smith zaprosił do studia producenta z zupełnie innej bajki: Amerykanina Rossa Robinsona, architekta numetalowego brzmienia, który wcześniej współpracował m.in. z Korn, Limp Bizkit, Amen i Slipknot. Ze zderzenia dwóch muzycznych światów - i dwóch silnych osobowości - wyłonił się bezkompromisowy rockowy album, zdominowany przez brudne i ciemne gitarowe brzmienie. Płyty słucha się, jakby była nagrana na żywo, raczej w garażu niż w studiu. To z pewnością najbardziej agresywny album w dyskografii The Cure od czasu "Pornography" sprzed 22 lat.
Robert dyktator
Robert Smith stworzył jedno z najłatwiej rozpoznawalnych brzmień w dziejach rocka i sam przy okazji stał się jedną z najbardziej charakterystycznych postaci w branży. Mimo zarobionych milionów jest normalny - nie interesuje go bywanie na salonach, wspólne fotografie z możnymi tego świata, walka o nagłówki w żerujących na sensacjach mediach. Nadal mieszka w Crawley i jest obrzydliwie wierny swojej żonie Mary, którą poznał jeszcze w szkole.
Jak bardzo Smith nienawidzi rockandrollowego stylu życia, przekonał się na własnej skórze jego przyjaciel z dzieciństwa Lol Tolhurst, który za uleganie pokusom w 1988 r. został bez pardonu usunięty z zespołu. W The Cure przez chwilę były narkotyki i o mało co nie skończyło się to katastrofą, ale to już odległa historia. Tolerowany jest alkohol, ale biada temu, u kogo jego spożycie przekroczyłoby "rekreacyjny" poziom. Robert Smith może i przypomina z wyglądu rozkojarzonego, lekko otłuszczonego perskiego kota, w którego dopiero co uderzył piorun, ale trzyma zespół żelazną ręką. Gdy trzeba, potrafi pokazać ostre pazury, zarówno swoim podopiecznym, jak i fanom. Czego najlepszym dowodem jest nowy album "The Cure".
Więcej możesz przeczytać w 32/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.