Google to ostatni bastion oporu przed dyktatem Microsoftu Udało się! - wykrzyknął do słuchawki w czwartek 19 sierpnia Sergey Brin, współwłaściciel koncernu Google. Na dłuższą rozmowę nie miał czasu, bo na wieść o pierwszych notowaniach akcji na Nasdaq obległy go tłumy reporterów. Już wiadomo, że Google, firma, która stworzyła najpopularniejszy i najlepszy na świecie program pozwalający na znalezienie potrzebnych informacji w Internecie, warta jest teraz 27 mld USD. To o 2 mld więcej niż Ford, trzeci największy producent samochodów na świecie, i dziewięć razy więcej niż największa polska firma PKN Orlen. W tamten czwartek Brin i jego wspólnik Larry Page z satysfakcją obserwowali, jak w ciągu kilku godzin kurs akcji ich firmy wzrósł o jedną piątą! Inwestorzy dobrze wiedzą, co kupują. Google jako jedyna na świecie korporacja wygrywa walkę o dominację w Internecie ze światowym gigantem informatycznym Microsoft, którego właścicielem jest najbogatszy człowiek świata Bill Gates. Z Google korzysta już jedna trzecia internautów na świecie (u nas połowa), ponad dwa razy więcej niż ze stworzonego przez Microsoft programu MSN Search.
Jedynka i sto zer
"Na początku był chaos, potem pojawił się Google" - żartował ostatnio Sergey Brin. Google to sposób na znalezienie konkretnej informacji wśród ponad 4 bln internetowych stron z danymi. Wymyśliło go dwóch studentów informatyki z kalifornijskiego Uniwersytetu Stanforda - Brin i Page. Obaj na studiach zaczęli się interesować sposobami na wyszukiwanie konkretnych informacji w dużych bazach danych. W 1995 r., kiedy zaczynali pracę, każda próba znalezienia informacji w Internecie była skazana na niepowodzenie. Ówczesne systemy wyszukujące nie potrafiły selekcjonować informacji wśród 30 mln istniejących wtedy stron internetowych i wybierać tych, które zawierają ważne dla poszukującego treści. Brin i Page stworzyli program, który, segregując informacje, wykorzystywał sposób ich wartościowania stosowany przez naukowców. Zakładał on, że praca naukowa, na którą częściej powołują się naukowcy w swoich badaniach, jest więcej warta niż ta, której nikt nie cytuje. Wprowadzenie tej zasady do Internetu oznaczało uznanie, że strona internetowa, z której częściej korzystają użytkownicy sieci, zawiera bardziej wartościowe informacje niż ta, na którą prawie nikt nie zagląda. 8 września 1998 r. Brin i Page udostępnili internautom swoją wyszukiwarkę nazwaną Google (od googol, co po angielsku oznacza jedynkę ze stoma zerami - nazwa miała nawiązywać do liczby informacji w Internecie). Już w pierwszym miesiącu działania - i dosłownie, i w przenośni, łowiąc sukces - zanotowali 300 tys. odwiedzin; liczba internautów korzystających z Google rosła miesięcznie o 20 proc.
5 centów za internautę
Na początku 2001 r. Brin i Page wpadli na pomysł, jak zarobić na swoim pomyśle. Internauci, wpisując do wyszukiwarki hasła, o których poszukiwali informacji (na przykład Toyota, Philips czy kosiarki do trawy), mimowolnie deklarowali, jakiego rodzaju produkty ich interesują, a więc byli doskonałym łupem dla reklamodawców. Za pomysłem poszedł biznes: płatność następowała dopiero wtedy, kiedy zachęcony reklamą w Google klient zdecydował się wejść na stronę internetową producenta. Płacenie za reklamy "od klienta" oznaczało, że stać na nie było także niewielkie firmy mające mniej klientów niż wielkie koncerny (takim niedużym firmom zwykle brakowało pieniędzy na ogłaszanie się w prasie, radiu czy telewizji). Ceny także nie były wygórowane: od 5 centów za każdego internautę zwabionego do księgarni internetowej do 15 USD za jedno wejście na stronę producenta drogich i specjalistycznych rzeczy, takich jak części do helikoptera. Reklamy przy wyszukiwaniu okazały się gigantycznym sukcesem. Już w połowie 2002 r. w Google ogłaszało się w ten sposób 100 tys. amerykańskich firm.
Gates kontratakuje
Dzisiaj, kiedy z technologii Google korzystają nawet jego niedawni konkurenci (m.in. AOL - America On Line, Ask Jeeves, iWon, Netscape Search), jedyne, co spędza sen z oczu Brinowi i PageŐowi, to nieunikniony atak Microsoftu. Komputerowy gigant praktycznie zmonopolizował rynek komputerowych systemów operacyjnych, internetowych wyszukiwarek, edytorów tekstu i arkuszy kalkulacyjnych. Bill Gates, właściciel Microsoftu, chciał wykupić Google, a gdy odesłano go z kwitkiem, pokonanie krnąbrnych konkurentów stało się dla niego kwestią honoru (choć metody, którymi do tego dąży trudno nazwać honorowymi). Na przykład internetowa przeglądarka Microsoftu Internet Explorer, która ma około 95 proc. rynku, automatycznie uruchamia wyszukiwarkę Microsoftu MSN Search i jedna szósta wszystkich internautów na świecie (zwykle ci mniej doświadczeni) korzysta z produktu Microsoftu, nie zdając sobie sprawy, że może wybrać Google. - Microsoft już nieraz udowodnił, że nie musi mieć najlepszego produktu, by zmonopolizować rynek - mówi Michael Gartenberg, analityk spółek internetowych z firmy Jupiter Research. - Tym razem jednak inwestorzy obstawiają zwycięstwo Brina i PageŐa nad Billem Gatesem - dodaje. Po akcje Google ustawiały się w biurach maklerskich kolejki, a serwer amerykańskiej Komisji Papierów Wartościowych i Giełd po raz pierwszy w historii się zawiesił, ponieważ tak wiele osób chciało przeczytać prospekt emisyjny Google.
"Na początku był chaos, potem pojawił się Google" - żartował ostatnio Sergey Brin. Google to sposób na znalezienie konkretnej informacji wśród ponad 4 bln internetowych stron z danymi. Wymyśliło go dwóch studentów informatyki z kalifornijskiego Uniwersytetu Stanforda - Brin i Page. Obaj na studiach zaczęli się interesować sposobami na wyszukiwanie konkretnych informacji w dużych bazach danych. W 1995 r., kiedy zaczynali pracę, każda próba znalezienia informacji w Internecie była skazana na niepowodzenie. Ówczesne systemy wyszukujące nie potrafiły selekcjonować informacji wśród 30 mln istniejących wtedy stron internetowych i wybierać tych, które zawierają ważne dla poszukującego treści. Brin i Page stworzyli program, który, segregując informacje, wykorzystywał sposób ich wartościowania stosowany przez naukowców. Zakładał on, że praca naukowa, na którą częściej powołują się naukowcy w swoich badaniach, jest więcej warta niż ta, której nikt nie cytuje. Wprowadzenie tej zasady do Internetu oznaczało uznanie, że strona internetowa, z której częściej korzystają użytkownicy sieci, zawiera bardziej wartościowe informacje niż ta, na którą prawie nikt nie zagląda. 8 września 1998 r. Brin i Page udostępnili internautom swoją wyszukiwarkę nazwaną Google (od googol, co po angielsku oznacza jedynkę ze stoma zerami - nazwa miała nawiązywać do liczby informacji w Internecie). Już w pierwszym miesiącu działania - i dosłownie, i w przenośni, łowiąc sukces - zanotowali 300 tys. odwiedzin; liczba internautów korzystających z Google rosła miesięcznie o 20 proc.
5 centów za internautę
Na początku 2001 r. Brin i Page wpadli na pomysł, jak zarobić na swoim pomyśle. Internauci, wpisując do wyszukiwarki hasła, o których poszukiwali informacji (na przykład Toyota, Philips czy kosiarki do trawy), mimowolnie deklarowali, jakiego rodzaju produkty ich interesują, a więc byli doskonałym łupem dla reklamodawców. Za pomysłem poszedł biznes: płatność następowała dopiero wtedy, kiedy zachęcony reklamą w Google klient zdecydował się wejść na stronę internetową producenta. Płacenie za reklamy "od klienta" oznaczało, że stać na nie było także niewielkie firmy mające mniej klientów niż wielkie koncerny (takim niedużym firmom zwykle brakowało pieniędzy na ogłaszanie się w prasie, radiu czy telewizji). Ceny także nie były wygórowane: od 5 centów za każdego internautę zwabionego do księgarni internetowej do 15 USD za jedno wejście na stronę producenta drogich i specjalistycznych rzeczy, takich jak części do helikoptera. Reklamy przy wyszukiwaniu okazały się gigantycznym sukcesem. Już w połowie 2002 r. w Google ogłaszało się w ten sposób 100 tys. amerykańskich firm.
Gates kontratakuje
Dzisiaj, kiedy z technologii Google korzystają nawet jego niedawni konkurenci (m.in. AOL - America On Line, Ask Jeeves, iWon, Netscape Search), jedyne, co spędza sen z oczu Brinowi i PageŐowi, to nieunikniony atak Microsoftu. Komputerowy gigant praktycznie zmonopolizował rynek komputerowych systemów operacyjnych, internetowych wyszukiwarek, edytorów tekstu i arkuszy kalkulacyjnych. Bill Gates, właściciel Microsoftu, chciał wykupić Google, a gdy odesłano go z kwitkiem, pokonanie krnąbrnych konkurentów stało się dla niego kwestią honoru (choć metody, którymi do tego dąży trudno nazwać honorowymi). Na przykład internetowa przeglądarka Microsoftu Internet Explorer, która ma około 95 proc. rynku, automatycznie uruchamia wyszukiwarkę Microsoftu MSN Search i jedna szósta wszystkich internautów na świecie (zwykle ci mniej doświadczeni) korzysta z produktu Microsoftu, nie zdając sobie sprawy, że może wybrać Google. - Microsoft już nieraz udowodnił, że nie musi mieć najlepszego produktu, by zmonopolizować rynek - mówi Michael Gartenberg, analityk spółek internetowych z firmy Jupiter Research. - Tym razem jednak inwestorzy obstawiają zwycięstwo Brina i PageŐa nad Billem Gatesem - dodaje. Po akcje Google ustawiały się w biurach maklerskich kolejki, a serwer amerykańskiej Komisji Papierów Wartościowych i Giełd po raz pierwszy w historii się zawiesił, ponieważ tak wiele osób chciało przeczytać prospekt emisyjny Google.
Więcej możesz przeczytać w 35/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.