"Globalizacja solidarności" - polemika z Lechem Wałęsą Modą z przełomu XIX i XX wieku było chłopomaństwo. "Chłop potęgą jest i basta!" - dźwięczało znane nam zawołanie. Zamożni szlachcice czy arystokraci snobowali się na chłopów, ubierając się "z waszecia" i samemu na targu sprzedając czy kupując płody rolne. W jednym ze wspomnień z tego okresu czytałem o pewnym hrabim chłopomanie, który ubrany w chłopską świtkę jeździł wozem na targ. Za wozem jednakże jechała w pewnej odległości hrabiowska kareta z lokajem wiozącym medykamenty; pan hrabia bowiem cierpiał na dolegliwości przewodu pokarmowego. Dla odmiany poeci żenili się z wieśniaczkami i pisali różnej klasy wiersze na temat siły drzemiącej w ludzie. Sensu społecznego w tym nie było za grosz i ta moda - jak każda inna - skończyła się, gdy pojawiły się rzeczywiste problemy.
Piszącego ten tekst martwi dziś, gdy na przykład Jerzy Surdykowski uważa, że "trzeba było bardziej słuchać śp. Jacka Kuronia, a może i wczesnego Ryszarda Bugaja". Czy to jest ten sam Surdykowski, który pisał o dwóch polskich lewicach: "lewicy bezbożnej" i "lewicy pobożnej", gdyż ich programy społeczno-gospodarcze są prawie takie same? Lewicy w Polsce (lewicowej czy prawicowej) mieliśmy zawsze dostatek. I po co dodawać do tego Kuronia czy Bugaja (wczesnego lub późnego), skoro nie mieli oni nic sensownego do powiedzenia w tych sprawach?
Wspominając Kuronia, ktoś podał jako dowód aktualności jego zainteresowań listę szczególnie cenionych książek. Niestety, nie da się o nich nic dobrego powiedzieć. Taki społeczno-ekonomiczny odpowiednik "Wróżki" czy "Astrologii", charakterystyczny dla politycznie poprawnej lewicowej awangardy. Był tam i "Koniec pracy" (od czasu gdy ten chłam został napisany, w samych Stanach Zjednoczonych liczba miejsc pracy wzrosła o kilka milionów!). I Stiglitz, który nic nie zrozumiał z ekonomiki rozwoju i z naszej transformacji (dobry dowód to wybór Kołodki jako źródła wiedzy o tej ostatniej!), a następnie tę niewiedzę twórczo wykorzystał, pisząc dyrdymały o globalizacji. I, oczywiście, Soros proponujący globalne biurokracje napominające biznesmenów, by ostrożnie inwestowali (zapominając, że to inwestorzy, nie biurokraci, wkładają własne pieniądze w podejmowane przedsięwzięcia i dlatego z natury są ostrożniejsi).
Niestety, z takim kapitałem intelektualnym lewicowa ludowość czy też ludowa lewicowość daleko nie zajedzie w formułowaniu sensownych zaleceń dla strategii i polityki gospodarczej oraz społecznej. Nie dodał wiele do tego wątłego kapitału były prezydent Lech Wałęsa. Na łamach "Wprost" ("Globalizacja solidarności", nr 34) obok stiglitzowo-sorosowskiej "powtórki z rozrywki" znaleźć tam można jakieś postzwiązkowe resentymenty, gromy rzucane na bogaczy i oburzenie na świat XXI wieku, w którym człowiek miałby się stać "niewolniczym towarem".
Mimo nierzadko zaciekłego oporu świat zmierza w stronę większej wolności gospodarczej. Czasem z przekonania, a czasem pod presją realiów w ostatnim ćwierćwieczu w świecie zachodnim zakres i skala przeregulowania gospodarki stopniowo się zmniejszały. To samo można powiedzieć o alternatywnej formie interwencji w gospodarkę, czyli o rozmaitych dotacjach; te również znacznie spadły w porównaniu z latami 70. Prywatyzacja - choć znowu w różnym stopniu - wszędzie w Europie i poza nią zredukowała udział sektora publicznego w PKB. To jest droga do rozwiązywania problemów zarówno krajów bogatych, jak i biednych. A także średnio zamożnych, takich jak Polska. Mogłoby się wydawać, że nostalgicy proponujący u nas dawno skompromitowane rozwiązania starają się nie patrzeć na otaczającą ich rzeczywistość, bo przeszkadza im ona w snuciu swoich wizji, szlachetnych w odruchach, lecz zgubnych w konsekwencjach.
A przecież nie trzeba patrzeć na trendy ostatniego ćwierćwiecza, aby zobaczyć, jaki jest naprawdę ten nasz świat. Przecież na naszych oczach odchodzi w przeszłość socjalny raj głupców, jaki budowano pieczołowicie w Europie Zachodniej! W Niemczech, Francji, Włoszech zastraszające koszty tego raju zmuszają rządy do cięcia wydatków na "socjal". A jeśli tego nie robią, to firmy jednoznacznie mówią, że będą musiały zamknąć interes, gdyż koszty jego prowadzenia przewyższają - i to znacznie - możliwe efekty.
Wspominając Kuronia, ktoś podał jako dowód aktualności jego zainteresowań listę szczególnie cenionych książek. Niestety, nie da się o nich nic dobrego powiedzieć. Taki społeczno-ekonomiczny odpowiednik "Wróżki" czy "Astrologii", charakterystyczny dla politycznie poprawnej lewicowej awangardy. Był tam i "Koniec pracy" (od czasu gdy ten chłam został napisany, w samych Stanach Zjednoczonych liczba miejsc pracy wzrosła o kilka milionów!). I Stiglitz, który nic nie zrozumiał z ekonomiki rozwoju i z naszej transformacji (dobry dowód to wybór Kołodki jako źródła wiedzy o tej ostatniej!), a następnie tę niewiedzę twórczo wykorzystał, pisząc dyrdymały o globalizacji. I, oczywiście, Soros proponujący globalne biurokracje napominające biznesmenów, by ostrożnie inwestowali (zapominając, że to inwestorzy, nie biurokraci, wkładają własne pieniądze w podejmowane przedsięwzięcia i dlatego z natury są ostrożniejsi).
Niestety, z takim kapitałem intelektualnym lewicowa ludowość czy też ludowa lewicowość daleko nie zajedzie w formułowaniu sensownych zaleceń dla strategii i polityki gospodarczej oraz społecznej. Nie dodał wiele do tego wątłego kapitału były prezydent Lech Wałęsa. Na łamach "Wprost" ("Globalizacja solidarności", nr 34) obok stiglitzowo-sorosowskiej "powtórki z rozrywki" znaleźć tam można jakieś postzwiązkowe resentymenty, gromy rzucane na bogaczy i oburzenie na świat XXI wieku, w którym człowiek miałby się stać "niewolniczym towarem".
Mimo nierzadko zaciekłego oporu świat zmierza w stronę większej wolności gospodarczej. Czasem z przekonania, a czasem pod presją realiów w ostatnim ćwierćwieczu w świecie zachodnim zakres i skala przeregulowania gospodarki stopniowo się zmniejszały. To samo można powiedzieć o alternatywnej formie interwencji w gospodarkę, czyli o rozmaitych dotacjach; te również znacznie spadły w porównaniu z latami 70. Prywatyzacja - choć znowu w różnym stopniu - wszędzie w Europie i poza nią zredukowała udział sektora publicznego w PKB. To jest droga do rozwiązywania problemów zarówno krajów bogatych, jak i biednych. A także średnio zamożnych, takich jak Polska. Mogłoby się wydawać, że nostalgicy proponujący u nas dawno skompromitowane rozwiązania starają się nie patrzeć na otaczającą ich rzeczywistość, bo przeszkadza im ona w snuciu swoich wizji, szlachetnych w odruchach, lecz zgubnych w konsekwencjach.
A przecież nie trzeba patrzeć na trendy ostatniego ćwierćwiecza, aby zobaczyć, jaki jest naprawdę ten nasz świat. Przecież na naszych oczach odchodzi w przeszłość socjalny raj głupców, jaki budowano pieczołowicie w Europie Zachodniej! W Niemczech, Francji, Włoszech zastraszające koszty tego raju zmuszają rządy do cięcia wydatków na "socjal". A jeśli tego nie robią, to firmy jednoznacznie mówią, że będą musiały zamknąć interes, gdyż koszty jego prowadzenia przewyższają - i to znacznie - możliwe efekty.
Więcej możesz przeczytać w 35/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.