Obserwujemy obecnie w Atenach wyścig żółwi Aktóż to był ten Coubertin? Czy to nie ten zabawny Francuz, który bredził o szlachetnej rywalizacji sportowców, niby na wzór walki tych biednych głupców ze starożytności? Przecież gdyby nie nasi lekarze, którzy napompowali Aleksiejewa [słynnego w swoim czasie sztangistę z ZSRR - przyp. MZ], ten grubas nie byłby w stanie podnieść o centymetr nad ziemię nawet mnie. Tylko jedno ma sens z tego, co mówił de Coubertin: walka. Walka między obozem krajów socjalistycznych i kapitalistami. Olimpiada to zastępcza forma wojny" - przyznał w niesłychanie rzadkiej u niego chwili szczerości Andriej Gromyko, szef sowieckiej dyplomacji.
Zakończyła się "wojna obozów" na olimpijskich arenach, która roznamiętniała w szczególności towarzyszy sowieckich oraz tych z NRD bądź Kuby, a która dla gladiatorów Breżniewa, Honeckera bądź Castro często oznaczała jedyną szansę na wyrwanie się z szarzyzny i siermiężności komunizmu. Dziś telewidzowie z całego świata, którzy dawno już pewnie zapomnieli Gromykę, pragną (nawet jeżeli każda forma międzynarodowej rywalizacji wciąż podszyta jest nacjonalizmem bądź wręcz agresywnym szowinizmem) nade wszystko emocji. - Oni chcą szybkości, szybkości i wciąż błyskawicznie zmieniających się sytuacji. Taka już ludzka natura. I nieważne, czy Rosjanin rywalizuje z Polakiem, czy z Amerykaninem, czy też Chińczyk z Hindusem. Liczy się kwintesencja walki - do bólu, do nieomalże ostatniego tchnienia. Tego zwłaszcza podczas igrzysk nie może zabraknąć - powiedział kiedyś Tomasz Hopfer, nieodżałowany komentator sportowy TVP. A dziś brakuje. Według CNN, obserwujemy obecnie w Atenach "wyścig żółwi".
Olimpiada przeżywa najgłębszy w swojej historii kryzys: formy wielkiego sportowego teatru. Dlaczego? Bo właśnie jest nudna. Impreza nie mająca swoich pełnych dramaturgii kulminacji, napięcia, a jeszcze dodatkowo setki potencjalnie najlepszych na ziemi atletów, nie przetrwa i nie ma szansy się wryć w zbiorową świadomość w świecie, w którym na rzeczywistość patrzy się w tempie dynamicznego teledysku i thrillera. Olimpiada musi być rozgrywana w dyscyplinach, które naprawdę obchodzą obserwatorów - w tych wszystkich, których uprawianie może poprawić tężyznę fizyczną i przedłużyć życie bądź choćby tylko podnieść poziom adrenaliny.
Cóż tak naprawdę my, Polacy, jesteśmy dziś w stanie zapamiętać ze stolicy Grecji? Pewnie to, że objawiła się nam w kostiumie kąpielowym żeńska postać Adama Małysza o nazwisku Otylia Jędrzejczak. I jeśli dzięki temu dodatkowo tysiąc dzieci zechce się w ciągu roku nauczyć pływać i jeśli tylko jedna osoba nie utonie dzięki fascynacji wyczynami Otylii, to znaczy, że warto było nam w swoim czasie nie odchodzić od telewizora. A na razie mamy igrzyska bez igrzysk.
Olimpiada przeżywa najgłębszy w swojej historii kryzys: formy wielkiego sportowego teatru. Dlaczego? Bo właśnie jest nudna. Impreza nie mająca swoich pełnych dramaturgii kulminacji, napięcia, a jeszcze dodatkowo setki potencjalnie najlepszych na ziemi atletów, nie przetrwa i nie ma szansy się wryć w zbiorową świadomość w świecie, w którym na rzeczywistość patrzy się w tempie dynamicznego teledysku i thrillera. Olimpiada musi być rozgrywana w dyscyplinach, które naprawdę obchodzą obserwatorów - w tych wszystkich, których uprawianie może poprawić tężyznę fizyczną i przedłużyć życie bądź choćby tylko podnieść poziom adrenaliny.
Cóż tak naprawdę my, Polacy, jesteśmy dziś w stanie zapamiętać ze stolicy Grecji? Pewnie to, że objawiła się nam w kostiumie kąpielowym żeńska postać Adama Małysza o nazwisku Otylia Jędrzejczak. I jeśli dzięki temu dodatkowo tysiąc dzieci zechce się w ciągu roku nauczyć pływać i jeśli tylko jedna osoba nie utonie dzięki fascynacji wyczynami Otylii, to znaczy, że warto było nam w swoim czasie nie odchodzić od telewizora. A na razie mamy igrzyska bez igrzysk.
Więcej możesz przeczytać w 35/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.