Dlaczego największa duma mórz Putina sięgnęła dna? Po powrocie z wyprawy na Bałkany w 1999 r. rosyjski okręt podwodny "Kursk" stał się chlubą Floty Północnej. Na załogę posypały się medale i wyróżnienia. W listopadzie 2000 r. flota planowała ponowne wysłanie okrętu na Morze Śródziemne. Preludium do tej wyprawy były sierpniowe manewry na Morzu Barentsa. Kiedy 12 sierpnia 2000 r. "Kursk" poszedł na dno, do włazu ewakuacyjnego w dziewiątym przedziale dotarło 23 marynarzy. Tam czekali na ratunek. "Szans chyba nie ma - napisał jeden z nich. - Mamy jednak nadzieję, że ktoś to przeczyta". Dlaczego największa duma mórz Putina sięgnęła dna?
"Kursk" był okrętem klasy Oscar II przeznaczonym do zwalczania jednostek nawodnych i wystrzeliwania pocisków rakietowych dalekiego zasięgu. Stępkę pod jego budowę położono w 1990 r. W tym samym roku w Petersburgu Mitia Kolesnikow postanowił zostać marynarzem - podwodnikiem. Miał 16 lat. Wybór Mitii trudno zrozumieć w świetle wydarzeń politycznych tamtego okresu. W 1990 r. bloku wschodniego już właściwie nie było, a Rosja Radziecka była na krawędzi załamania się ustroju. Wysokie pensje oficerów floty spadły. Na decyzję Mitii Kolesnikowa największy wpływ wywarły wojskowe tradycje rodziny. Roman Dymitrewicz Kolesnikow, ojciec Mitii, wykładał na Akademii Morskiej w Petersburgu, wcześniej pływał na atomowych okrętach podwodnych, a dziad był pilotem wojskowym. Kiedy Mitia oznajmił, że zamierza wstąpić do marynarki, ojciec nie umiał ukryć wzruszenia.
Tymczasem na Morzu Białym zakończyły się próby, podczas których wszystko na "Kursku" miało teoretycznie zostać dopięte na ostatni guzik. Praktycznie okręt opuszczał stocznię z długą listą usterek do naprawy. Nikt nie zauważył, że nie zdjęto fabrycznych zabezpieczeń boi sygnalizacyjnej. W razie awarii okrętu mogła uratować załodze życie. Były w niej zapisane dane o położeniu okrętu. Boja pozostawała przytwierdzona liną do włazu awaryjnego, co umożliwiało ratownikom wejście na pokład zatopionego okrętu.
Zabawa na morzu
Rok 1999 stał się przełomowym momentem w karierze i życiu prywatnym Mitii. Był to czas amerykańskiej interwencji na Bałkanach, która dla Rosji była policzkiem. W ramach protestu Rosja zdecydowała się wysłać "Kursk" na Morze Śródziemne. Okręt opłynął zachodnie wybrzeża Europy. Wkrótce znalazł się u wejścia do Cieśniny Gibraltarskiej, która pozostawała na podsłuchu całą dobę. Rosjanom zależało, by się wślizgnąć na Morze Śródziemne niezauważenie. Na czas wejścia w cieśninę okręty podwodne ustawiały się pod jednostkami handlowymi i powielały ich kurs. Na okrętach obowiązywała bezwzględna cisza.
Zgodnie z wywiadem, którego udzielił Giennadij Laczin, ówczesny dowódca "Kurska", straty USA z powodu prób zlokalizowania okrętu na Morzu Śródziemnym w lecie 1999 r. sięgnęły 20 mln USD. Bardziej stonowane wypowiedzi Laczina świadczyły o tym, że Amerykanie i Rosjanie grali w kotka i myszkę ze zmiennym szczęściem. Amerykanie tę kwestię skwitowali lakonicznym: "Zabawiliśmy się". Dzięki udanemu wypadowi "Kursk" zyskał miano najlepszej załogi flotylli, a nawet całej Floty Północnej. Kapitan dostał odznaczenie Bohatera Rosji. Przyszłość rysowała się różowo. "Kursk" miał uczestniczyć w największych od lat manewrach na Morzu Barentsa.
Kiedy przed Bożym Narodzeniem Mitia przyjechał do domu, Irina Innokientiewna, jego matka, szykowała niespodziankę. Zaprosiła na kolację koleżankę z pracy, Olgę Nikiforową. Mitia połknął przynętę, ale Oldze oficerowie marynarki wydawali się nudni i nie imponowały jej wyczyny "Kurska". Dziesięć lat po upadku komuny mało zarabiającego kapitana lejtnanta trudno było uznać w Petersburgu za dobrą partię. Gdy podczas kolacji Mitia ukradkiem pożerał Olgę wzrokiem, ona zerkała na zegarek. W końcu pobrali się 28 kwietnia.
Tłuścioszki śmierci
Okres poprzedzający manewry Floty Północnej na Morzu Barentsa był dla załogi pracowity. Żadne z zadań postawionych przed "Kurskiem" nie niepokoiło marynarzy tak bardzo jak wystrzelenie ćwiczebnej torpedy kalibru 650 mm. Torpedy tego typu nazywano "tłuścioszkami". Wykorzystywały one nadtlenek wodoru jako utleniacz i naftę jako paliwo. Trudność w ich obsłudze wynikała głównie z niestabilności roztworu nadtlenku wodoru. Brytyjska marynarka wycofała torpedy napędzane nadtlenkiem wodoru już w 1955 r., gdy okręt podwodny "Sidon" zatonął podczas testowania jednej z nich. Ani dowódca, ani członkowie sekcji torpedowo-minowej "Kurska" nigdy nie brali udziału w wystrzeliwaniu "tłuścioszek". W 1999 r. przeprowadzono na "Kursku" szkolenia teoretyczne, a 30 maja ekipę torpedową zebrano na szkolenia, podczas których roczny kurs skrócono do dwutygodniowej sesji. 3 sierpnia na "Kursk" opuszczono "tłuścioszkę".
12 sierpnia 2000 r. rozpoczęła się pozorowana bitwa morska. "Kursk" posuwał się na głębokości peryskopowej. W aparacie torpedowym nr 4 spoczywała "tłuścioszka". Przez mikroskopijne nieszczelności w jej zbiorniku paliwa wyciekał nadtlenek wodoru. W kontakcie z wodą i metalem rozkładał się na tlen atomowy i parę wodną, wydzielając ogromne ilości energii. Wskaźnik na zewnątrz aparatu torpedowego nie pokazywał anomalii, bo nie działał.
Ogień w wodzie
O 11.28 czasu moskiewskiego "Kursk" wszedł na pozycję 69'37'00" szerokości geograficznej północnej i 37'34'25" długości geograficznej wschodniej. W tym momencie ciśnienie w aparacie torpedowym nr 4 osiągnęło punkt krytyczny i nastąpił wybuch o sile 1,5 stopnia w skali Richtera. Płonący ogon torpedy i wewnętrzna pokrywa aparatu torpedowego wpadły do środka. Wybuchł pożar. Ogień ogarnął cały przedział. Nie zdołała go ugasić wdzierająca się woda. Płomienie dosięgły torped ułożonych na stelażach na całej długości przedziału. O 11.30 nastąpił drugi wybuch, który wyrwał cały dziób "Kurska". Okręt przechylił się w przód i runął na dno. Druga fala uderzeniowa, ponad sześćdziesiąt razy silniejsza niż pierwsza, zmiotła wszystko, co spotkała na drodze. Zatrzymała się na przegrodzie reaktorów jądrowych.
Tymczasem z pokładów okrętów przepływających nad "Kurskiem" wypatrywano torpedy. Sonary krążownika "Piotr Wielki" zarejestrowały wybuchy, ale nie wypłynęła boja sygnalizacyjna "Kurska", bo została "rozbrojona". Unieruchamianie boi praktykowano na rosyjskich okrętach podwodnych, aby zapobiec przypadkowemu ujawnieniu pozycji. Nie miało to większego znaczenia, bo z boi nie zostały przecież nigdy zdjęte fabryczne zabezpieczenia.
W pierwszym przedziale za reaktorami panowała ciemność. Ratunkiem była próba przedarcia się do rufy. Pięciu marynarzy przecisnęło się przez właz do przedziału turbin, gdzie Mitia i ośmiu innych zdołali się już jako tako pozbierać. Sytuacja w siódmym była niewiele lepsza. Lodowata woda strzelała ze zniszczonych uszczelnień i popękanych przewodów. Marynarze spróbowali pójść na górny pokład, ale i tu nie mogli pozostać. Trzeba było iść dalej, ale właz do ósmego przedziału otwierał się od wewnątrz.
Prawdopodobnie nie było już łączności między przedziałami. Istniał jednak awaryjny system porozumiewania się przy pomocy uderzeń ciężkim przedmiotem o metalową przegrodę lub kadłub statku. Jedno uderzenie oznaczało: "Jak się czujecie?", trzy podwójne: "Woda w przedziale", trzy potrójne: "Pożar". Właz ósmego przedziału udało się w końcu otworzyć i marynarze weszli do środka. Około południa przeszli do dziewiątego przedziału. W normalnych warunkach przebywały tu trzy osoby. Teraz na najwyższym pokładzie pod włazem ewakuacyjnym "Kurska" skuliło się 23 marynarzy. Dalej nie było już gdzie iść.
Mitia wyjął kartkę. Zanotował: "13.15. Cała załoga z 6., 7. i 8. przedziału przeszła do 9. Jest tu 23 ludzi... Nikt nie może wyjść na powierzchnię". "Oleńko! Kocham cię" - dopisał, pochylając się nisko nad kartką. Tymczasem wody wciąż przybywało, a tlenu było coraz mniej. Około trzeciej po południu Mitia kolejny raz sięgnął po kartkę: "Jest za ciemno, aby pisać, ale spróbuję po omacku. Szans chyba nie ma. 10-20 proc. Mamy jednak nadzieję, że ktoś to przeczyta. Poniżej jest lista członków załogi, którzy znajdują się w przedziale 9. Będą próbowali wyjść". "Pozdrowienia dla wszystkich. Nie trzeba rozpaczać. Kolesnikow" - pisał, umierając.
Tymczasem na Morzu Białym zakończyły się próby, podczas których wszystko na "Kursku" miało teoretycznie zostać dopięte na ostatni guzik. Praktycznie okręt opuszczał stocznię z długą listą usterek do naprawy. Nikt nie zauważył, że nie zdjęto fabrycznych zabezpieczeń boi sygnalizacyjnej. W razie awarii okrętu mogła uratować załodze życie. Były w niej zapisane dane o położeniu okrętu. Boja pozostawała przytwierdzona liną do włazu awaryjnego, co umożliwiało ratownikom wejście na pokład zatopionego okrętu.
Zabawa na morzu
Rok 1999 stał się przełomowym momentem w karierze i życiu prywatnym Mitii. Był to czas amerykańskiej interwencji na Bałkanach, która dla Rosji była policzkiem. W ramach protestu Rosja zdecydowała się wysłać "Kursk" na Morze Śródziemne. Okręt opłynął zachodnie wybrzeża Europy. Wkrótce znalazł się u wejścia do Cieśniny Gibraltarskiej, która pozostawała na podsłuchu całą dobę. Rosjanom zależało, by się wślizgnąć na Morze Śródziemne niezauważenie. Na czas wejścia w cieśninę okręty podwodne ustawiały się pod jednostkami handlowymi i powielały ich kurs. Na okrętach obowiązywała bezwzględna cisza.
Zgodnie z wywiadem, którego udzielił Giennadij Laczin, ówczesny dowódca "Kurska", straty USA z powodu prób zlokalizowania okrętu na Morzu Śródziemnym w lecie 1999 r. sięgnęły 20 mln USD. Bardziej stonowane wypowiedzi Laczina świadczyły o tym, że Amerykanie i Rosjanie grali w kotka i myszkę ze zmiennym szczęściem. Amerykanie tę kwestię skwitowali lakonicznym: "Zabawiliśmy się". Dzięki udanemu wypadowi "Kursk" zyskał miano najlepszej załogi flotylli, a nawet całej Floty Północnej. Kapitan dostał odznaczenie Bohatera Rosji. Przyszłość rysowała się różowo. "Kursk" miał uczestniczyć w największych od lat manewrach na Morzu Barentsa.
Kiedy przed Bożym Narodzeniem Mitia przyjechał do domu, Irina Innokientiewna, jego matka, szykowała niespodziankę. Zaprosiła na kolację koleżankę z pracy, Olgę Nikiforową. Mitia połknął przynętę, ale Oldze oficerowie marynarki wydawali się nudni i nie imponowały jej wyczyny "Kurska". Dziesięć lat po upadku komuny mało zarabiającego kapitana lejtnanta trudno było uznać w Petersburgu za dobrą partię. Gdy podczas kolacji Mitia ukradkiem pożerał Olgę wzrokiem, ona zerkała na zegarek. W końcu pobrali się 28 kwietnia.
Tłuścioszki śmierci
Okres poprzedzający manewry Floty Północnej na Morzu Barentsa był dla załogi pracowity. Żadne z zadań postawionych przed "Kurskiem" nie niepokoiło marynarzy tak bardzo jak wystrzelenie ćwiczebnej torpedy kalibru 650 mm. Torpedy tego typu nazywano "tłuścioszkami". Wykorzystywały one nadtlenek wodoru jako utleniacz i naftę jako paliwo. Trudność w ich obsłudze wynikała głównie z niestabilności roztworu nadtlenku wodoru. Brytyjska marynarka wycofała torpedy napędzane nadtlenkiem wodoru już w 1955 r., gdy okręt podwodny "Sidon" zatonął podczas testowania jednej z nich. Ani dowódca, ani członkowie sekcji torpedowo-minowej "Kurska" nigdy nie brali udziału w wystrzeliwaniu "tłuścioszek". W 1999 r. przeprowadzono na "Kursku" szkolenia teoretyczne, a 30 maja ekipę torpedową zebrano na szkolenia, podczas których roczny kurs skrócono do dwutygodniowej sesji. 3 sierpnia na "Kursk" opuszczono "tłuścioszkę".
12 sierpnia 2000 r. rozpoczęła się pozorowana bitwa morska. "Kursk" posuwał się na głębokości peryskopowej. W aparacie torpedowym nr 4 spoczywała "tłuścioszka". Przez mikroskopijne nieszczelności w jej zbiorniku paliwa wyciekał nadtlenek wodoru. W kontakcie z wodą i metalem rozkładał się na tlen atomowy i parę wodną, wydzielając ogromne ilości energii. Wskaźnik na zewnątrz aparatu torpedowego nie pokazywał anomalii, bo nie działał.
Ogień w wodzie
O 11.28 czasu moskiewskiego "Kursk" wszedł na pozycję 69'37'00" szerokości geograficznej północnej i 37'34'25" długości geograficznej wschodniej. W tym momencie ciśnienie w aparacie torpedowym nr 4 osiągnęło punkt krytyczny i nastąpił wybuch o sile 1,5 stopnia w skali Richtera. Płonący ogon torpedy i wewnętrzna pokrywa aparatu torpedowego wpadły do środka. Wybuchł pożar. Ogień ogarnął cały przedział. Nie zdołała go ugasić wdzierająca się woda. Płomienie dosięgły torped ułożonych na stelażach na całej długości przedziału. O 11.30 nastąpił drugi wybuch, który wyrwał cały dziób "Kurska". Okręt przechylił się w przód i runął na dno. Druga fala uderzeniowa, ponad sześćdziesiąt razy silniejsza niż pierwsza, zmiotła wszystko, co spotkała na drodze. Zatrzymała się na przegrodzie reaktorów jądrowych.
Tymczasem z pokładów okrętów przepływających nad "Kurskiem" wypatrywano torpedy. Sonary krążownika "Piotr Wielki" zarejestrowały wybuchy, ale nie wypłynęła boja sygnalizacyjna "Kurska", bo została "rozbrojona". Unieruchamianie boi praktykowano na rosyjskich okrętach podwodnych, aby zapobiec przypadkowemu ujawnieniu pozycji. Nie miało to większego znaczenia, bo z boi nie zostały przecież nigdy zdjęte fabryczne zabezpieczenia.
W pierwszym przedziale za reaktorami panowała ciemność. Ratunkiem była próba przedarcia się do rufy. Pięciu marynarzy przecisnęło się przez właz do przedziału turbin, gdzie Mitia i ośmiu innych zdołali się już jako tako pozbierać. Sytuacja w siódmym była niewiele lepsza. Lodowata woda strzelała ze zniszczonych uszczelnień i popękanych przewodów. Marynarze spróbowali pójść na górny pokład, ale i tu nie mogli pozostać. Trzeba było iść dalej, ale właz do ósmego przedziału otwierał się od wewnątrz.
Prawdopodobnie nie było już łączności między przedziałami. Istniał jednak awaryjny system porozumiewania się przy pomocy uderzeń ciężkim przedmiotem o metalową przegrodę lub kadłub statku. Jedno uderzenie oznaczało: "Jak się czujecie?", trzy podwójne: "Woda w przedziale", trzy potrójne: "Pożar". Właz ósmego przedziału udało się w końcu otworzyć i marynarze weszli do środka. Około południa przeszli do dziewiątego przedziału. W normalnych warunkach przebywały tu trzy osoby. Teraz na najwyższym pokładzie pod włazem ewakuacyjnym "Kurska" skuliło się 23 marynarzy. Dalej nie było już gdzie iść.
Mitia wyjął kartkę. Zanotował: "13.15. Cała załoga z 6., 7. i 8. przedziału przeszła do 9. Jest tu 23 ludzi... Nikt nie może wyjść na powierzchnię". "Oleńko! Kocham cię" - dopisał, pochylając się nisko nad kartką. Tymczasem wody wciąż przybywało, a tlenu było coraz mniej. Około trzeciej po południu Mitia kolejny raz sięgnął po kartkę: "Jest za ciemno, aby pisać, ale spróbuję po omacku. Szans chyba nie ma. 10-20 proc. Mamy jednak nadzieję, że ktoś to przeczyta. Poniżej jest lista członków załogi, którzy znajdują się w przedziale 9. Będą próbowali wyjść". "Pozdrowienia dla wszystkich. Nie trzeba rozpaczać. Kolesnikow" - pisał, umierając.
Więcej możesz przeczytać w 35/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.