Afrykę może uratować tylko nowy kolonializm Arabowie przyjechali do naszej wsi niedaleko miasta Kaileck na początku lutego. Mieli broń. Próbowaliśmy uciec, ale zmusili nas do powrotu. Oddzielili kobiety od mężczyzn, później ładniejsze od brzydszych. Pierwszego dnia czterech mężczyzn zgwałciło mnie dziesięć razy. Potem codziennie przyjeżdżali, zabierali na przedmieścia i tam gwałcili, a później odwozili do Kaileck. To powtarzało się aż do lipca, kiedy uciekłam" - opowiada 35-letnia Khadija. Jej zeznania, podobne do relacji kilkudziesięciu innych sudańskich kobiet systematycznie torturowanych i gwałconych, znalazły się w opublikowanym ostatnio raporcie Amnesty International. W dokumencie wydanym w zeszłym tygodniu obserwatorzy Unii Afrykańskiej opisali incydent z lipca, gdy żołnierze do spółki z arabskimi partyzantami, nazywanymi dżandżawidami, skuli łańcuchami kilkadziesiąt osób, wszystkich mieszkańców wsi, i spalili ich żywcem.
Choć dowody kolejnych zbrodni w Darfurze na zachodzie Sudanu pojawiają się niemal codziennie, w Paryżu, Waszyngtonie czy Moskwie przez półtora roku słyszeliśmy o konieczności stosowania "dyplomatycznych metod rozwiązania konfliktu". W efekcie latem, przy solidarnym milczeniu społeczności międzynarodowej, lokalny konflikt przerodził się w największą katastrofę humanitarną na ziemi. Wymordowano co najmniej 50 tys. osób, a 1,2 mln musiało uciekać z domów.
Zdaniem prawników, sytuacja bez cienia wątpliwości odpowiada przyjętej przez ONZ w 1948 r. definicji ludobójstwa- zbrodni popełnianej w celu wyniszczenia częściowo bądź w całości narodów, grup etnicznych, religijnych, bądź rasowych. Szczytem politycznego pustosłowia, którego celem miało być uniknięcie słowa "ludobójstwo", było oświadczenie szefa misji UE Petera Feitha, który stwierdził, że w prowincji widoczne jest "szeroko zakrojone, systematyczne, ciche i powolne mordowanie mieszkańców wiosek". Gdyby wysłannicy któregokolwiek z państw członkowskich ONZ przyznali, że dochodzi do tej zbrodni, byliby zmuszeni do działania. Państwa są bowiem prawnie zobowiązane, by złożyć projekt stosownej rezolucji w ONZ, a jeśli Rada Bezpieczeństwa odmówiłaby interwencji, w ramach międzynarodowej koalicji lub samodzielnie musiałyby wysłać wojska, choćby do rozprowadzania pomocy humanitarnej. Na razie jednak spośród wielkich instytucji tego świata tylko Kongres USA miał odwagę nazwać afrykańskie zbrodnie po imieniu. Tyle że decyzje o interwencji podejmuje nie Kongres, lecz Biały Dom, a ten - ustami Colina Powella - stwierdza, że w Sudanie wprawdzie dochodzi do zbrodni, ale te zaledwie "noszą znamiona ludobójstwa".
Skąd tak olbrzymi opór mocarzy globu przed zdecydowanym działaniem? Prawie każdy ze stałych członków Rady Bezpieczeństwa ma w Sudanie własne interesy. Działania Chin (które niedawno skończyły budowę pod Chartumem trzeciej fabryki broni) oraz Francji są powstrzymywane przez interesy naftowe. O stosunku Moskwy do tej sprawy najlepiej świadczy to, iż 3 sierpnia do Sudanu dotarła kolejna dostawa 12 rosyjskich myśliwców. - Waszyngton ma związane ręce - uważa John Ryle, przewodniczący Rift Valley Insti-tute w Waszyngtonie. Dzięki naciskom USA w 2002 r. udało się podpisać porozumienie między rządem islamskich radykałów a chrześcijańskimi powstańcami z północy, którzy walczyli od 30 lat (2 mln zabitych, 5 mln uchodźców). USA nie chcą same potępiać władz w Chartumie, bo obawiają się, że mogłoby to naruszyć wciąż kruchy pokój. Jednocześnie Sudan, w którym ukrywali się kiedyś Osama bin Laden i Carlos Szakal, jest ważnym frontem w wojnie z terroryzmem. Mało tego, Amerykanów zaangażowanych w Afganistanie i Iraku nie stać na wysłanie wojsk do Sudanu. - Zresztą, i tak zrobili w sprawie Darfuru więcej niż inni. Na pomoc humanitarną przeznaczyli ponad 200 mln dolarów, podczas gdy wszystkie państwa unii - niespełna 10 mln dolarów - zauważa Ryle.
Na razie społeczność międzynarodowa wyznaczyła rządowi sudańskiemu miesięczne ultimatum, które wygasa z początkiem września. Jeśli Chartum nie zatrzyma do tego czasu rzezi oraz nie pociągnie do odpowiedzialności ich sprawców, ONZ grozi wprowadzeniem bliżej nie sprecyzowanych sankcji. Tylko czy był w historii rząd, który sam siebie osądził i skazał? Nie jest tajemnicą, że dżandżawidom w dokonywaniu masakr pomaga armia i służby bezpieczeństwa, które do podobnych zbrodni dopuszczały się do niedawna na północy.
Po ewentualnym rozwiązaniu problemu w Darfurze w kolejce czeka sprawa Burundi, gdzie dwa tygodnie temu w obozie Tutsich bestialsko wymordowano 160 osób, głównie kobiet oraz dzieci, i nie był to pierwszy tego typu incydent. Jest jeszcze niemal identyczny problem w Ugandzie, zapomniana wojna w Kongu, która pochłonęła prawie 3,5 mln ofiar, i kruche układy pokojowe na zachodnim wybrzeżu.
Ogłoszona w latach 60. ubiegłego wieku dekolonizacja Afryki okazała się ucieczką świata od problemów. Dziś, kiedy patrzymy na mapę tego kontynentu pociętą wykreślonymi przy linijce granicami i obserwujemy kolejne plemienne rzezie dokonywane przy użyciu karabinów maszynowych i rakiet, narzuca się myśl o potrzebie nowego kolonializmu. Bez powrotu białych do Afryki ten kontynent stanie się matecznikiem terroryzmu, rozsadnikiem AIDS i masową rzeźnią niewinnych ludzi. Sztuczne państewka, rządzone przez komunizujących lub islamskich dyktatorów, nie poradzą sobie z niczym poza mordowaniem własnych obywateli. I nie ma co mydlić sobie oczu wysyłaniem pomocy. To rozwiązanie doraźne i, jak w przypadku Darfuru, niezbędne. Ale nie rozwiązuje problemów ani tym bardziej nie zapobiega im. Na dłuższą metę natomiast zawsze mija się z celem, bo nabija tylko kabzę skorumpowanym klanom rządzącym. Wbrew słowom unijnego wysłannika chyba jedyna naprawdę skuteczna dyplomacja w Afryce to dyplomacja kanonierek.
Zdaniem prawników, sytuacja bez cienia wątpliwości odpowiada przyjętej przez ONZ w 1948 r. definicji ludobójstwa- zbrodni popełnianej w celu wyniszczenia częściowo bądź w całości narodów, grup etnicznych, religijnych, bądź rasowych. Szczytem politycznego pustosłowia, którego celem miało być uniknięcie słowa "ludobójstwo", było oświadczenie szefa misji UE Petera Feitha, który stwierdził, że w prowincji widoczne jest "szeroko zakrojone, systematyczne, ciche i powolne mordowanie mieszkańców wiosek". Gdyby wysłannicy któregokolwiek z państw członkowskich ONZ przyznali, że dochodzi do tej zbrodni, byliby zmuszeni do działania. Państwa są bowiem prawnie zobowiązane, by złożyć projekt stosownej rezolucji w ONZ, a jeśli Rada Bezpieczeństwa odmówiłaby interwencji, w ramach międzynarodowej koalicji lub samodzielnie musiałyby wysłać wojska, choćby do rozprowadzania pomocy humanitarnej. Na razie jednak spośród wielkich instytucji tego świata tylko Kongres USA miał odwagę nazwać afrykańskie zbrodnie po imieniu. Tyle że decyzje o interwencji podejmuje nie Kongres, lecz Biały Dom, a ten - ustami Colina Powella - stwierdza, że w Sudanie wprawdzie dochodzi do zbrodni, ale te zaledwie "noszą znamiona ludobójstwa".
Skąd tak olbrzymi opór mocarzy globu przed zdecydowanym działaniem? Prawie każdy ze stałych członków Rady Bezpieczeństwa ma w Sudanie własne interesy. Działania Chin (które niedawno skończyły budowę pod Chartumem trzeciej fabryki broni) oraz Francji są powstrzymywane przez interesy naftowe. O stosunku Moskwy do tej sprawy najlepiej świadczy to, iż 3 sierpnia do Sudanu dotarła kolejna dostawa 12 rosyjskich myśliwców. - Waszyngton ma związane ręce - uważa John Ryle, przewodniczący Rift Valley Insti-tute w Waszyngtonie. Dzięki naciskom USA w 2002 r. udało się podpisać porozumienie między rządem islamskich radykałów a chrześcijańskimi powstańcami z północy, którzy walczyli od 30 lat (2 mln zabitych, 5 mln uchodźców). USA nie chcą same potępiać władz w Chartumie, bo obawiają się, że mogłoby to naruszyć wciąż kruchy pokój. Jednocześnie Sudan, w którym ukrywali się kiedyś Osama bin Laden i Carlos Szakal, jest ważnym frontem w wojnie z terroryzmem. Mało tego, Amerykanów zaangażowanych w Afganistanie i Iraku nie stać na wysłanie wojsk do Sudanu. - Zresztą, i tak zrobili w sprawie Darfuru więcej niż inni. Na pomoc humanitarną przeznaczyli ponad 200 mln dolarów, podczas gdy wszystkie państwa unii - niespełna 10 mln dolarów - zauważa Ryle.
Na razie społeczność międzynarodowa wyznaczyła rządowi sudańskiemu miesięczne ultimatum, które wygasa z początkiem września. Jeśli Chartum nie zatrzyma do tego czasu rzezi oraz nie pociągnie do odpowiedzialności ich sprawców, ONZ grozi wprowadzeniem bliżej nie sprecyzowanych sankcji. Tylko czy był w historii rząd, który sam siebie osądził i skazał? Nie jest tajemnicą, że dżandżawidom w dokonywaniu masakr pomaga armia i służby bezpieczeństwa, które do podobnych zbrodni dopuszczały się do niedawna na północy.
Po ewentualnym rozwiązaniu problemu w Darfurze w kolejce czeka sprawa Burundi, gdzie dwa tygodnie temu w obozie Tutsich bestialsko wymordowano 160 osób, głównie kobiet oraz dzieci, i nie był to pierwszy tego typu incydent. Jest jeszcze niemal identyczny problem w Ugandzie, zapomniana wojna w Kongu, która pochłonęła prawie 3,5 mln ofiar, i kruche układy pokojowe na zachodnim wybrzeżu.
Ogłoszona w latach 60. ubiegłego wieku dekolonizacja Afryki okazała się ucieczką świata od problemów. Dziś, kiedy patrzymy na mapę tego kontynentu pociętą wykreślonymi przy linijce granicami i obserwujemy kolejne plemienne rzezie dokonywane przy użyciu karabinów maszynowych i rakiet, narzuca się myśl o potrzebie nowego kolonializmu. Bez powrotu białych do Afryki ten kontynent stanie się matecznikiem terroryzmu, rozsadnikiem AIDS i masową rzeźnią niewinnych ludzi. Sztuczne państewka, rządzone przez komunizujących lub islamskich dyktatorów, nie poradzą sobie z niczym poza mordowaniem własnych obywateli. I nie ma co mydlić sobie oczu wysyłaniem pomocy. To rozwiązanie doraźne i, jak w przypadku Darfuru, niezbędne. Ale nie rozwiązuje problemów ani tym bardziej nie zapobiega im. Na dłuższą metę natomiast zawsze mija się z celem, bo nabija tylko kabzę skorumpowanym klanom rządzącym. Wbrew słowom unijnego wysłannika chyba jedyna naprawdę skuteczna dyplomacja w Afryce to dyplomacja kanonierek.
Solidarni z Darfurem |
---|
21 sierpnia UNICEF w Polsce włączył się do światowej akcji zbierania funduszy na pomoc uchodźcom w Darfurze. Pieniądze zostaną przeznaczone na żywność, wodę oraz lekarstwa, a także na ochronę, edukację i pomoc psychologiczną dzieciom, które były świadkami zbrodni. Nr konta: 41 1020 1013 0000 0702 0005 9055 |
Więcej możesz przeczytać w 35/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.