Lozano, Beenhakker i Urlep dokonują cywilizacyjnego skoku w polskim sporcie
Jaki jest szczyt bezczelności? Twierdzić, że polscy trenerzy należą do ścisłej europejskiej czołówki. To powtarzane przez lata kłamstwo było tym bardziej groteskowe, im mniej Polaków zatrudniały zagraniczne kluby i reprezentacje, aż zjawisko to praktycznie zanikło, szczególnie w futbolu. Skoro nie chciała naszych trenerów zagranica (z małymi wyjątkami), swoje nieumiejętności prezentowali w kraju. Tak skutecznie, że wiele dyscyplin, na przykład koszykówka, osiągnęły samo dno. Dopiero wtedy sięgnięto po zagranicznych fachowców, na co podniosło się wielkie oburzenie, że cudze chwalimy, a swego nie znamy. Dopiero sukcesy Raula Lozano (siatkówka), Leo Beenhakkera (piłka nożna), Andreja Urlepa (koszykówka) czy Hannu Lepistš (skoki narciarskie) zamknęły usta malkontentom. A publiczność tak polubiła i doceniła "legię cudzoziemską", że pojawiły się hasła w rodzaju "Beenhakker na prezydenta".
Argentyńczyk Raul Lozano sprawił, że polscy siatkarze grają tak, jak w czasach legendarnej drużyny Huberta Wagnera. Dzięki Holendrowi Leo Beenhakkerowi polscy kibice zapomnieli o kompromitującej porażce z Ekwadorem na mundialu i przecierali oczy ze zdumienia, jak świetnie ci sami kopacze grali najpierw z wicemistrzem Europy Portugalią, a potem z Belgią. Z kolei Słoweniec Andrej Urlep wyciągnął z niebytu męską reprezentację koszykówki i awansował z nią do przyszłorocznych mistrzostw Europy. Jeśli jeszcze Adam Małysz, którego trenuje Fin Hannu Lepistš, zacznie teraz wygrywać tak jak latem na igielicie, jakakolwiek próba obrony tzw. polskiej myśli szkoleniowej będzie brzmiała jak ponury żart.
Lozano - pogromca strachu
Różnicę w podejściu do pracy między polskimi i zagranicznymi szkoleniowcami najlepiej było widać podczas zwycięskiego meczu polskich siatkarzy z Rosją podczas mistrzostw w Japonii. Zwykle po takim sukcesie, polscy sportowcy idą go fetować, co kończy się kacem następnego dnia i porażkami. W ten sposób zachowali się m.in. polscy piłkarze podczas mundialu w Hiszpanii w 1982 r. po remisie 0:0 z ZSRR, dającym im awans do półfinału. Tak świętowali, że w meczu o finał z Włochami nie mieli siły biegać. Lozano po meczu z Rosją kazał zawodnikom wziąć tabletki nasenne i porządnie się wyspać. Dzięki temu następnego dnia wypoczęci Polacy wręcz zmietli silną Serbię.
- Siatkówka ostatnio bardzo się zmieniła, a polscy trenerzy ciągle pracowali według metod Wagnera z lat 70. Dlatego tak długo nie mieliśmy sukcesów. Dopiero Lozano pokazał, jak powinno się pracować z siatkarzami w XXI wieku. Efekt widać na mistrzostwach w Japonii - mówi Alojzy Świderek, najbliższy współpracownik Lozano.
Eksperci od dawna podkreślali, że polscy siatkarze mają potencjał, ale w kluczowych momentach zawodzili. "Boją się. Wygrywają z teoretycznie słabszymi, bo nabrali pewności, że są lepsi. Z silniejszymi poddają się w szatni, bo czują się gorsi" - tak Andrea Zorzi, legenda włoskiej siatkówki, diagnozował kilka lat temu przyczyny porażek polskich siatkarzy. Widać to było jeszcze rok temu podczas meczów Ligi Światowej. W półfinale graliśmy z Serbią i po dwóch wygranych setach, przy stanie 23:17 w trzecim, przegraliśmy mecz. Ze strachu przed Serbami. W Japonii nie było już cienia tego strachu. Przeciwnie, to Serbowie nas się bali. Wszystko to zasługa Lozano. I to z tymi samymi zawodnikami.
- U Lozano nie ma przypadkowości, wszystko jest przemyślane: w czasie treningu, rozpracowywania przeciwników czy obmyślaniu taktyki na następny mecz - mówi Świderek. Różnicę stylu pracy Argentyńczyka i jego polskich poprzedników ilustruje system zbierania informacji o przeciwnikach. Na olimpiadzie w Atenach zajmował się tym jeden człowiek, który oglądał mecze rywali, a swoje analizy przekazywał trenerowi Stanisławowi Gościniakowi. W Japonii bank informacji tworzą trzy osoby, do analizy przeciwników używają komputerów ze specjalnym programem Data Volley.
- Każdy trener powinien mieć wizję drużyny, którą będzie wcielał w życie - mówi Zbigniew Boniek, były wybitny piłkarz i niezbyt udany trener. Lozano spełnia te warunki. Od wybranych przez siebie zawodników oczekuje poświęcenia i ciężkiej pracy. Tych, którzy tego nie akceptowali, po prostu usuwał z kadry - m.in. w czasie ubiegłorocznego memoriału Huberta Wagnera, gdy wyrzucił trzech zawodników, którzy przebalowali noc po meczu z Holandią.
Beenhakker - gra głową
W podobny sposób jak Lozano do trenerskiego fachu podchodzi Beenhakker. Gdy po raz pierwszy ogłosił nazwiska swoich wybrańców, krytycy śmiali się, że kadrę nadal powinien prowadzić Paweł Janas, bo na zgrupowaniu pojawili się ci sami zawodnicy, co za jego kadencji. Do dziś z tej grupy w reprezentacji utrzymali się tylko czterej zawodnicy. - Beenhakker na początku jasno określił, w jaki sposób chce, by grała drużyna. Dlatego na początku przegrywaliśmy, bo nie mieliśmy odpowiednich wykonawców pomysłów Beenhakkera. Teraz udało nam się ich znaleźć i od razu widać różnicę w wynikach i stylu gry - mówi Bogusław Kaczmarek, asystent Beenhakkera.
Beenhakker nauczył swoich podopiecznych "czytania gry", czyli odpowiedniego ustawiania się na boisku i płynnego reagowania na zmiany stylu gry rywala. To wymaga inteligencji i zdyscyplinowania. Po zawodnikach Beenhakkera widać, że nie grają "na pałę", czyli chaotycznie, lecz "z głową", czyli realizując taktykę trenera. Polacy grają teraz chwilami w stylu wielkiej Holandii z czasów Johana Cruyffa i Johana Neeskensa. Praca Holendra sprawiła, że ze wschodniej cywilizacji futbolu (siła, brutalność) Polacy przenieśli się do cywilizacji zachodniej (technika, dobra organizacja). I nieprzypadkowo odkrycie Beenhakkera, czyli Radosław Matusiak, stylem gry przypomina legendę holenderskiej piłki (obecnie trenera reprezentacji tego kraju) Marco van Bastena.
Urlep - urodzony wojownik
Słoweniec Andrej Urlep, trener kadry koszykarzy, przyswoił swoim podopiecznym prostą prawdę, że mecze wygrywa się obroną. Przecież koszykarz wszech czasów - Michael Jordan - był właśnie obrońcą. A obrona wymaga waleczności i zdyscyplinowania, co Polakom nie bardzo wychodziło. Urlep nauczył ich właśnie waleczności, koncentracji do ostatniej sekundy i walki o każdy metr parkietu. Efekt jest taki, że Polska wreszcie dobrze broni, co przełożyło się na spokój i dobrą atmosferę. - Kluczem do zwycięstw mojej reprezentacji była właśnie dobra atmosfera. Udało nam się stworzyć fajny nastrój w szatni i potem było to widać na boisku - tłumaczy Urlep w rozmowie z "Wprost" kulisy awansu koszykarzy do mistrzostw Europy. Ci sami zawodnicy, którzy jeszcze kilka lat temu nie mieli motywacji i łatwo się poddawali, teraz walczą do upadłego.
Legia cudzoziemska
Lozano, Beenhakker czy Urlep to prawdziwi przywódcy. Są tak pewni swoich umiejętności, że udziela się to zawodnikom. U Lozano i Beenhakkera objawia się to niezwykłym wręcz spokojem, u tych dwóch i Urlepa wielką pewnością siebie. - Cechą klasowych trenerów jest spokój. W chwilach gdy emocje sięgają zenitu, muszą pokazać swoim podopiecznym, że kontrolują sytua-cję i w ten sposób zdjąć z nich stres - wyjaśnia Paweł Słomiński, trener kadry polskich pływaków.
Przykład najbardziej znanych w Polsce zagranicznych trenerów działa na innych. Takich jak Rosjanin Fiodor Łapin, który przygotował Krzysztofa "Diablo" Włodarczyka do zwycięskiej walki ze Stevem Cunninghamem o tytuł mistrza świata organizacji IBF w kategorii junior ciężkiej. Z kolei Roman Bondaruk z Ukrainy tchnął nowego ducha w przeżywającego kryzys biatlonistę Tomasza Sikorę, srebrnego medalistę olimpiady w Turynie. Na tych samych igrzyskach brąz zdobyła Justyna Kowalczyk w biegach narciarskich, którą trenuje Kazach Aleksander Wierietielny.
Zbigniew Boniek przestrzega przed zbytnim zapatrzeniem w zagranicznych trenerów, bo i oni ponosili porażki. Trzeba jednak przyznać, że nie były to gwiazdy pierwszej wielkości. Serb Veselin Matić, który prowadził naszych koszykarzy przed Urlepem, przegrał z nimi prawie wszystko. Austriak Heinz Kuttin nie potrafił odnieść sukcesu z Adamem Małyszem, a Rumun Dan Petrescu niczego specjalnego nie nauczył piłkarzy Wisły Kraków. Naprawdę dobrzy trenerzy z zagranicy dysponują najnowszym know-how, dzięki czemu nasi zawodnicy trenują tak jak ich zagraniczni konkurenci. Przykładem tego są siatkarze i futboliści. Dlatego nie ma co wypominać Beenhakkerowi 50 tys. euro miesięcznej pensji, czy 8,5 tys. euro w wypadku Lozano. Im warto zapłacić nawet więcej, bo w swoich dyscyplinach dokonują wręcz cywilizacyjnego skoku.
Argentyńczyk Raul Lozano sprawił, że polscy siatkarze grają tak, jak w czasach legendarnej drużyny Huberta Wagnera. Dzięki Holendrowi Leo Beenhakkerowi polscy kibice zapomnieli o kompromitującej porażce z Ekwadorem na mundialu i przecierali oczy ze zdumienia, jak świetnie ci sami kopacze grali najpierw z wicemistrzem Europy Portugalią, a potem z Belgią. Z kolei Słoweniec Andrej Urlep wyciągnął z niebytu męską reprezentację koszykówki i awansował z nią do przyszłorocznych mistrzostw Europy. Jeśli jeszcze Adam Małysz, którego trenuje Fin Hannu Lepistš, zacznie teraz wygrywać tak jak latem na igielicie, jakakolwiek próba obrony tzw. polskiej myśli szkoleniowej będzie brzmiała jak ponury żart.
Lozano - pogromca strachu
Różnicę w podejściu do pracy między polskimi i zagranicznymi szkoleniowcami najlepiej było widać podczas zwycięskiego meczu polskich siatkarzy z Rosją podczas mistrzostw w Japonii. Zwykle po takim sukcesie, polscy sportowcy idą go fetować, co kończy się kacem następnego dnia i porażkami. W ten sposób zachowali się m.in. polscy piłkarze podczas mundialu w Hiszpanii w 1982 r. po remisie 0:0 z ZSRR, dającym im awans do półfinału. Tak świętowali, że w meczu o finał z Włochami nie mieli siły biegać. Lozano po meczu z Rosją kazał zawodnikom wziąć tabletki nasenne i porządnie się wyspać. Dzięki temu następnego dnia wypoczęci Polacy wręcz zmietli silną Serbię.
- Siatkówka ostatnio bardzo się zmieniła, a polscy trenerzy ciągle pracowali według metod Wagnera z lat 70. Dlatego tak długo nie mieliśmy sukcesów. Dopiero Lozano pokazał, jak powinno się pracować z siatkarzami w XXI wieku. Efekt widać na mistrzostwach w Japonii - mówi Alojzy Świderek, najbliższy współpracownik Lozano.
Eksperci od dawna podkreślali, że polscy siatkarze mają potencjał, ale w kluczowych momentach zawodzili. "Boją się. Wygrywają z teoretycznie słabszymi, bo nabrali pewności, że są lepsi. Z silniejszymi poddają się w szatni, bo czują się gorsi" - tak Andrea Zorzi, legenda włoskiej siatkówki, diagnozował kilka lat temu przyczyny porażek polskich siatkarzy. Widać to było jeszcze rok temu podczas meczów Ligi Światowej. W półfinale graliśmy z Serbią i po dwóch wygranych setach, przy stanie 23:17 w trzecim, przegraliśmy mecz. Ze strachu przed Serbami. W Japonii nie było już cienia tego strachu. Przeciwnie, to Serbowie nas się bali. Wszystko to zasługa Lozano. I to z tymi samymi zawodnikami.
- U Lozano nie ma przypadkowości, wszystko jest przemyślane: w czasie treningu, rozpracowywania przeciwników czy obmyślaniu taktyki na następny mecz - mówi Świderek. Różnicę stylu pracy Argentyńczyka i jego polskich poprzedników ilustruje system zbierania informacji o przeciwnikach. Na olimpiadzie w Atenach zajmował się tym jeden człowiek, który oglądał mecze rywali, a swoje analizy przekazywał trenerowi Stanisławowi Gościniakowi. W Japonii bank informacji tworzą trzy osoby, do analizy przeciwników używają komputerów ze specjalnym programem Data Volley.
- Każdy trener powinien mieć wizję drużyny, którą będzie wcielał w życie - mówi Zbigniew Boniek, były wybitny piłkarz i niezbyt udany trener. Lozano spełnia te warunki. Od wybranych przez siebie zawodników oczekuje poświęcenia i ciężkiej pracy. Tych, którzy tego nie akceptowali, po prostu usuwał z kadry - m.in. w czasie ubiegłorocznego memoriału Huberta Wagnera, gdy wyrzucił trzech zawodników, którzy przebalowali noc po meczu z Holandią.
Beenhakker - gra głową
W podobny sposób jak Lozano do trenerskiego fachu podchodzi Beenhakker. Gdy po raz pierwszy ogłosił nazwiska swoich wybrańców, krytycy śmiali się, że kadrę nadal powinien prowadzić Paweł Janas, bo na zgrupowaniu pojawili się ci sami zawodnicy, co za jego kadencji. Do dziś z tej grupy w reprezentacji utrzymali się tylko czterej zawodnicy. - Beenhakker na początku jasno określił, w jaki sposób chce, by grała drużyna. Dlatego na początku przegrywaliśmy, bo nie mieliśmy odpowiednich wykonawców pomysłów Beenhakkera. Teraz udało nam się ich znaleźć i od razu widać różnicę w wynikach i stylu gry - mówi Bogusław Kaczmarek, asystent Beenhakkera.
Beenhakker nauczył swoich podopiecznych "czytania gry", czyli odpowiedniego ustawiania się na boisku i płynnego reagowania na zmiany stylu gry rywala. To wymaga inteligencji i zdyscyplinowania. Po zawodnikach Beenhakkera widać, że nie grają "na pałę", czyli chaotycznie, lecz "z głową", czyli realizując taktykę trenera. Polacy grają teraz chwilami w stylu wielkiej Holandii z czasów Johana Cruyffa i Johana Neeskensa. Praca Holendra sprawiła, że ze wschodniej cywilizacji futbolu (siła, brutalność) Polacy przenieśli się do cywilizacji zachodniej (technika, dobra organizacja). I nieprzypadkowo odkrycie Beenhakkera, czyli Radosław Matusiak, stylem gry przypomina legendę holenderskiej piłki (obecnie trenera reprezentacji tego kraju) Marco van Bastena.
Urlep - urodzony wojownik
Słoweniec Andrej Urlep, trener kadry koszykarzy, przyswoił swoim podopiecznym prostą prawdę, że mecze wygrywa się obroną. Przecież koszykarz wszech czasów - Michael Jordan - był właśnie obrońcą. A obrona wymaga waleczności i zdyscyplinowania, co Polakom nie bardzo wychodziło. Urlep nauczył ich właśnie waleczności, koncentracji do ostatniej sekundy i walki o każdy metr parkietu. Efekt jest taki, że Polska wreszcie dobrze broni, co przełożyło się na spokój i dobrą atmosferę. - Kluczem do zwycięstw mojej reprezentacji była właśnie dobra atmosfera. Udało nam się stworzyć fajny nastrój w szatni i potem było to widać na boisku - tłumaczy Urlep w rozmowie z "Wprost" kulisy awansu koszykarzy do mistrzostw Europy. Ci sami zawodnicy, którzy jeszcze kilka lat temu nie mieli motywacji i łatwo się poddawali, teraz walczą do upadłego.
Legia cudzoziemska
Lozano, Beenhakker czy Urlep to prawdziwi przywódcy. Są tak pewni swoich umiejętności, że udziela się to zawodnikom. U Lozano i Beenhakkera objawia się to niezwykłym wręcz spokojem, u tych dwóch i Urlepa wielką pewnością siebie. - Cechą klasowych trenerów jest spokój. W chwilach gdy emocje sięgają zenitu, muszą pokazać swoim podopiecznym, że kontrolują sytua-cję i w ten sposób zdjąć z nich stres - wyjaśnia Paweł Słomiński, trener kadry polskich pływaków.
Przykład najbardziej znanych w Polsce zagranicznych trenerów działa na innych. Takich jak Rosjanin Fiodor Łapin, który przygotował Krzysztofa "Diablo" Włodarczyka do zwycięskiej walki ze Stevem Cunninghamem o tytuł mistrza świata organizacji IBF w kategorii junior ciężkiej. Z kolei Roman Bondaruk z Ukrainy tchnął nowego ducha w przeżywającego kryzys biatlonistę Tomasza Sikorę, srebrnego medalistę olimpiady w Turynie. Na tych samych igrzyskach brąz zdobyła Justyna Kowalczyk w biegach narciarskich, którą trenuje Kazach Aleksander Wierietielny.
Zbigniew Boniek przestrzega przed zbytnim zapatrzeniem w zagranicznych trenerów, bo i oni ponosili porażki. Trzeba jednak przyznać, że nie były to gwiazdy pierwszej wielkości. Serb Veselin Matić, który prowadził naszych koszykarzy przed Urlepem, przegrał z nimi prawie wszystko. Austriak Heinz Kuttin nie potrafił odnieść sukcesu z Adamem Małyszem, a Rumun Dan Petrescu niczego specjalnego nie nauczył piłkarzy Wisły Kraków. Naprawdę dobrzy trenerzy z zagranicy dysponują najnowszym know-how, dzięki czemu nasi zawodnicy trenują tak jak ich zagraniczni konkurenci. Przykładem tego są siatkarze i futboliści. Dlatego nie ma co wypominać Beenhakkerowi 50 tys. euro miesięcznej pensji, czy 8,5 tys. euro w wypadku Lozano. Im warto zapłacić nawet więcej, bo w swoich dyscyplinach dokonują wręcz cywilizacyjnego skoku.
Więcej możesz przeczytać w 49/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.