Rząd chce dokonać największej grabieży w IV RP
Małpa, inwestując losowo na giełdzie, ograłaby ZUS. Tymczasem kolejny rząd chce powierzyć ZUS najbardziej znaczącą część naszych świadczeń, czyli to, co teraz zbierają dla nas prywatne otwarte fundusze emerytalne (OFE). ZUS może przejąć nasze pieniądze już w styczniu 2009 r., bo wtedy wypłacone zostaną pierwsze emerytury z drugiego filara. Wedle założeń reformy, wypłacać je miał nie państwowy, nieefektywny ZUS, lecz prywatne i konkurujące z sobą zakłady emerytalne.
Bank Światowy uznał, że polskie rozwiązanie może być wzorem dla innych krajów świata. Przez dwa tygodnie od publicznego ogłoszenia przez członków rządu kuriozalnego projektu odstąpienia od jednej z najlepszych polskich ustaw gospodarczych, czyli dokonania największej grabieży naszych pieniędzy, najwyżsi przedstawiciele władz milczeli jak zaklęci. Dopiero 30 listopada wieczorem zaprotestowała Zyta Gilowska. Dlaczego tak późno i co naprawdę oznacza jej protest, jest zagadką równie wielką, jak wielka miała być skala rozboju, gdzie gangster-państwo okrada obywateli, którzy uwierzyli w miraże dobrobytu na starość.
Bez starego portfela
Nasza składka - ciągle nie w całości - trafia od OFE, które te pieniądze inwestują, a zyski z tych inwestycji przekazują na nasze indywidualne konta emerytalne. Ten etap reformy emerytalnej funkcjonuje od siedmiu lat i działa sprawnie z korzyścią dla przyszłych emerytów (zysk) i gospodarki (inwestycje już dzisiaj na poziomie 100 mld zł). W 2009 r. musi się rozpocząć drugi etap tej reformy - wypłata emerytur. Zgodnie z założeniami miały się tym zająć specjalnie utworzone zakłady emerytalne. Nie tylko wypłacałyby one świadczenia, ale też dalej by je inwestowały i pomnażały. Dzięki tym inwestycjom świadczenia mogłyby być waloryzowane, co chroniłoby je przed inflacją i powstawaniem nowego "starego portfela".
Kapitał zgromadzony na kontach w zakładach emerytalnych miał być przez emerytów dziedziczony. W wypadku śmierci przed osiągnięciem wieku emerytalnego - w całości, a w wypadku śmierci po przyznaniu emerytury - w części, w zależności od wyboru formy emerytury. Ubezpieczony bowiem miał dokonać wyboru jednego z czterech rodzajów świadczenia: indywidualnego (wypłacanego dożywotnio), indywidualnego z gwarantowanym okresem płatności (gdyby emeryt zmarł przed końcem tego okresu, resztę pieniędzy otrzymałaby wskazana przez niego osoba), małżeńskiego (jedna wypłata miesięcznie dla dwojga małżonków pobierana dożywotnio), małżeńskiego z gwarantowanym okresem płatności (po śmierci obojga małżonków pozostałą kwotę dziedziczyłaby wskazana osoba).
Narkotyczny zapach pieniędzy
Politycy wpadli na pomysł, aby uszczknąć trochę pieniędzy gromadzonych na starość. Już w czasie rządów SLD minister Wiesław Kaczmarek chciał, aby OFE musiały inwestować powierzony kapitał w zadania wskazane przez rząd. Byłoby to jednak tak wielką grandą, że dość szybko z tych planów się wycofano. Pozostały jednak pieniądze, które wypłyną z funduszy i trafią do instytucji wypłacającej świadczenia. To nadal jest spora kwota i żal, aby politycy nie mogli na niej zarobić. Pretekstem do wstrzymania prac nad ustawą o zakładach emerytalnych stał się raport Banku Światowego z 2003 r. Niezwykle wysoko ocenił on naszą reformę emerytalną, ale zawierał sugestię, by emerytury wypłacały instytucje mające największe doświadczenie w takiej działalności. Nie było to zastrzeżenie sprzeczne z dotychczasowymi projektami, bo oczywiste było, że warunkiem otrzymania koncesji na prowadzenie zakładu emerytalnego musi być doświadczenie. Zresztą to, czy emerytury będą wypłacać same OFE, nowo powstałe zakłady emerytalne czy istniejące towarzystwa ubezpieczeniowe, jest kwestią drugorzędną. Pod warunkiem że instytucji takich będzie wiele (optymalnie - około 10), będą prywatne i będą się ścigać na rynku.
Rząd SLD uczepił się jednak zapisu w raporcie banku jak pijany kompana, który jeszcze może postawić. I już wtedy pojawiła się koncepcja, aby jednym z takich towarzystw była instytucja kontrolowana przez państwo. Była to już jednak końcówka rządów SLD, nie miał on większości w Sejmie, a i atmosfera dla realizacji takich pomysłów po aferze Rywina nie była najlepsza. Narkotyczny zapach pieniędzy tak jednak polityków obezwładnia, że pomysł napadu na kasę powrócił za rządów PiS i Samoobrony. Co więcej, został twórczo rozwinięty.
Ostatnie takie duo
Do duetu, który powrócił do koncepcji Wiesława Kaczmarka, czyli polityków Samoobrony - minister pracy Anny Kalaty i wice-ministra finansów Romualda Polińskiego - jako żywo pasuje ludowe powiedzonko, że "takich trzech jak ich dwóch to nie ma ani jednego". To, co ta para wymyśliła, nie mogło się przyśnić w najczarniejszych snach największym anarchistom przekonanym, iż największym złodziejem jest państwo. Zgodnie z ich projektem pieniądze na wypłatę świadczeń przejmowałby ZUS. Tu już kryje się drobna grabież, bowiem nie tyle "przejmowałby", co nie wpłacał do OFE. Przy znanym mechanizmie zadłużania się budżetu w OFE oznaczałoby to znaczną preferencję dla ZUS mającego pieniądze zabezpieczone. Pieniądze te inwestowałby i pomnażał (czy aby na pewno?). Tyle że z owego pomnażania oszczędzający nic by nie miał, bowiem nie przewiduje się w projekcie ustawy zapisu gwarantującego waloryzację świadczenia. Emeryt miałby jedynie partycypować w zyskach z inwestycji osiąganych przez ZUS w postaci ewentualnego zwiększenia świadczeń lub wypłaty jednorazowej premii. Oznacza to całkowite przerzucenie ryzyka na emeryta, i to bez rozstrzygnięcia, jaka będzie wysokość świadczenia w wypadku strat z nietrafionych inwestycji. Dodatkowo po śmierci emeryta jego rodzina dostawałaby figę, a reszta niewypłaconego kapitału powiększałaby zysk ZUS.
Po pierwszej prezentacji złodziejskiego projektu zgiełk podniósł się tak wielki, że z najbardziej kontrowersyjnej propozycji autorzy częściowo się wycofali. Dopuścili możliwość, że pieniądze będzie inwestować wybrana w drodze przetargu instytucja kapitałowa. Nadal jednak jedna i nadal wskazana przez państwowego molocha.
Totek bez szóstki
Gra o pieniądze znajdujące się w II filarze przypomina totolotka, w którym przez kilka losowań nikt nie trafił szóstki. Stawka będzie się kumulować i zabór będzie dotyczyć coraz większych pieniędzy. Już teraz (dane z października 2006 r.) 12 mln oszczędzających zdeponowało w OFE 109 mld zł (nie licząc kilkunastu miliardów, które skarb państwa jest funduszom dłużny). Do początku 2009 r. nazbiera się 160 mld zł i ta kwota będzie rosła o 20-30 mld zł rocznie. Natomiast wypłaty w pierwszym roku funkcjonowania systemu, kiedy na emerytury drugofilarowe przejdą kobiety urodzone w 1949 r., wyniosą 100 mln zł. W latach następnych wypłaty będą się powiększać, ale przyrost wypłat dogoni przyrost składek dopiero około 2025 r. Aby cała zabawa nie okazała się jednym wielkim łańcuszkiem św. Antoniego, fundusze emerytalne muszą do tego momentu skumulować pokaźne zyski. Jeżeli będą to robić instytucje profesjonalne, mobilizowane przez konkurencyjny rynek i kontrolowane przez nadzór finansowy, jest to możliwe. Przez 20 lat będą bowiem dysponować co roku pieniędzmi na inwestycje w wysokości 100--400 mld zł. Do instytucji wypłacającej emerytury będzie trafiać tylko ułamek tej kwoty, ale do 2015 r. nazbiera się ponad 8 mld zł. Aby nie zostały zmarnowane, musi być spełniony tylko jeden i bardzo prosty warunek - muszą zarządzać nimi profesjonalni inwestorzy. A ZUS do takich nie należy.
Przejawy niegospodarności i nieporadności finansowej ZUS są doskonale znane. Władze ZUS zdają sobie z tego sprawę i uważają, że powierzenie tej instytucji funkcji inwestora cudzych pieniędzy przerasta jej możliwości. Prezes ZUS Aleksandra Wiktorow stwierdziła, iż nie spodziewała się, że "ZUS będzie wykonywał wszystkie zadania związane z wypłatą emerytur z II filara". Jeszcze ostrzej wypowiada się przewodniczący rady nadzorczej ZUS Robert Gwiazdowski, który w liście otwartym do przyszłych emerytów sugeruje, aby z ZUS jako miejsca wypłaty emerytur drugofilarowych uciekali. Minister Anna Kalata nie tylko chce im taką ucieczkę uniemożliwić, ale zamierza ich - jak chłopów pańszczyźnianych - do ZUS przypisać. Wszystkich bardzo rozbawiła, opowiadając o tym, że ZUS jest świetnym inwestorem, bowiem lokując pieniądze z Funduszu Rezerwy Demograficznej, uzyskał w 2005 r. 30 proc. zysku. Wystarczy bowiem sprawdzić, że w tym roku WIG wzrósł z 26,5 tys. pkt do 34,8 tys. pkt, czyli o 32 proc., co oznacza, że małpa, inwestując losowo na giełdzie, spokojnie by ZUS ograła.
Wściekła Zyta
Tak wściekłej Zyty Gilowskiej jak w programie Moniki Olejnik w którym odżegnywała się od pomysłów swoich podwładnych, dawno nie widziano. Na konceptach Kalaty i Polińskiego nie zostawiła suchej nitki. To stanowisko pani wicepremier może dawać nadzieję, że nasze pieniądze jeszcze nie przepadły. Obowiązkiem dziennikarza jest jednak zadać niewygodne pytanie. Dlaczego ta reakcja przyszła tak późno, czyli dwa tygodnie po ogłoszeniu projektu zaboru prywatnych pieniędzy? Albo premier Kaczyński i wicepremier Gilowska niezbyt interesują się tym, co wyprawiają podlegli im członkowie rządu (co jest raczej mało prawdopodobne), albo projekt ów powstawał za ich co najmniej cichym przyzwoleniem. Krytyce zaś został poddany dopiero po wielkim społecznym oburzeniu wskazującym na to, że grabież się jednak nie opłaca, bo zyski (czerpane głównie przez inne rządzące partie) będą mniejsze niż strata popularności u wyborców. Jakkolwiek by było, należy się cieszyć, że chore pomysły spotkały się z taką reprymendą wicepremier Gilowskiej, choć nie zaszkodziłoby, aby z tej sprawy wyciągnięto oczywiste wnioski personalne. Ich brak rodzi podejrzenie, że rząd może być jeszcze wpuszczony na niejedną minę.
Ilustracja: D. Krupa
Bank Światowy uznał, że polskie rozwiązanie może być wzorem dla innych krajów świata. Przez dwa tygodnie od publicznego ogłoszenia przez członków rządu kuriozalnego projektu odstąpienia od jednej z najlepszych polskich ustaw gospodarczych, czyli dokonania największej grabieży naszych pieniędzy, najwyżsi przedstawiciele władz milczeli jak zaklęci. Dopiero 30 listopada wieczorem zaprotestowała Zyta Gilowska. Dlaczego tak późno i co naprawdę oznacza jej protest, jest zagadką równie wielką, jak wielka miała być skala rozboju, gdzie gangster-państwo okrada obywateli, którzy uwierzyli w miraże dobrobytu na starość.
Bez starego portfela
Nasza składka - ciągle nie w całości - trafia od OFE, które te pieniądze inwestują, a zyski z tych inwestycji przekazują na nasze indywidualne konta emerytalne. Ten etap reformy emerytalnej funkcjonuje od siedmiu lat i działa sprawnie z korzyścią dla przyszłych emerytów (zysk) i gospodarki (inwestycje już dzisiaj na poziomie 100 mld zł). W 2009 r. musi się rozpocząć drugi etap tej reformy - wypłata emerytur. Zgodnie z założeniami miały się tym zająć specjalnie utworzone zakłady emerytalne. Nie tylko wypłacałyby one świadczenia, ale też dalej by je inwestowały i pomnażały. Dzięki tym inwestycjom świadczenia mogłyby być waloryzowane, co chroniłoby je przed inflacją i powstawaniem nowego "starego portfela".
Kapitał zgromadzony na kontach w zakładach emerytalnych miał być przez emerytów dziedziczony. W wypadku śmierci przed osiągnięciem wieku emerytalnego - w całości, a w wypadku śmierci po przyznaniu emerytury - w części, w zależności od wyboru formy emerytury. Ubezpieczony bowiem miał dokonać wyboru jednego z czterech rodzajów świadczenia: indywidualnego (wypłacanego dożywotnio), indywidualnego z gwarantowanym okresem płatności (gdyby emeryt zmarł przed końcem tego okresu, resztę pieniędzy otrzymałaby wskazana przez niego osoba), małżeńskiego (jedna wypłata miesięcznie dla dwojga małżonków pobierana dożywotnio), małżeńskiego z gwarantowanym okresem płatności (po śmierci obojga małżonków pozostałą kwotę dziedziczyłaby wskazana osoba).
Narkotyczny zapach pieniędzy
Politycy wpadli na pomysł, aby uszczknąć trochę pieniędzy gromadzonych na starość. Już w czasie rządów SLD minister Wiesław Kaczmarek chciał, aby OFE musiały inwestować powierzony kapitał w zadania wskazane przez rząd. Byłoby to jednak tak wielką grandą, że dość szybko z tych planów się wycofano. Pozostały jednak pieniądze, które wypłyną z funduszy i trafią do instytucji wypłacającej świadczenia. To nadal jest spora kwota i żal, aby politycy nie mogli na niej zarobić. Pretekstem do wstrzymania prac nad ustawą o zakładach emerytalnych stał się raport Banku Światowego z 2003 r. Niezwykle wysoko ocenił on naszą reformę emerytalną, ale zawierał sugestię, by emerytury wypłacały instytucje mające największe doświadczenie w takiej działalności. Nie było to zastrzeżenie sprzeczne z dotychczasowymi projektami, bo oczywiste było, że warunkiem otrzymania koncesji na prowadzenie zakładu emerytalnego musi być doświadczenie. Zresztą to, czy emerytury będą wypłacać same OFE, nowo powstałe zakłady emerytalne czy istniejące towarzystwa ubezpieczeniowe, jest kwestią drugorzędną. Pod warunkiem że instytucji takich będzie wiele (optymalnie - około 10), będą prywatne i będą się ścigać na rynku.
Rząd SLD uczepił się jednak zapisu w raporcie banku jak pijany kompana, który jeszcze może postawić. I już wtedy pojawiła się koncepcja, aby jednym z takich towarzystw była instytucja kontrolowana przez państwo. Była to już jednak końcówka rządów SLD, nie miał on większości w Sejmie, a i atmosfera dla realizacji takich pomysłów po aferze Rywina nie była najlepsza. Narkotyczny zapach pieniędzy tak jednak polityków obezwładnia, że pomysł napadu na kasę powrócił za rządów PiS i Samoobrony. Co więcej, został twórczo rozwinięty.
Ostatnie takie duo
Do duetu, który powrócił do koncepcji Wiesława Kaczmarka, czyli polityków Samoobrony - minister pracy Anny Kalaty i wice-ministra finansów Romualda Polińskiego - jako żywo pasuje ludowe powiedzonko, że "takich trzech jak ich dwóch to nie ma ani jednego". To, co ta para wymyśliła, nie mogło się przyśnić w najczarniejszych snach największym anarchistom przekonanym, iż największym złodziejem jest państwo. Zgodnie z ich projektem pieniądze na wypłatę świadczeń przejmowałby ZUS. Tu już kryje się drobna grabież, bowiem nie tyle "przejmowałby", co nie wpłacał do OFE. Przy znanym mechanizmie zadłużania się budżetu w OFE oznaczałoby to znaczną preferencję dla ZUS mającego pieniądze zabezpieczone. Pieniądze te inwestowałby i pomnażał (czy aby na pewno?). Tyle że z owego pomnażania oszczędzający nic by nie miał, bowiem nie przewiduje się w projekcie ustawy zapisu gwarantującego waloryzację świadczenia. Emeryt miałby jedynie partycypować w zyskach z inwestycji osiąganych przez ZUS w postaci ewentualnego zwiększenia świadczeń lub wypłaty jednorazowej premii. Oznacza to całkowite przerzucenie ryzyka na emeryta, i to bez rozstrzygnięcia, jaka będzie wysokość świadczenia w wypadku strat z nietrafionych inwestycji. Dodatkowo po śmierci emeryta jego rodzina dostawałaby figę, a reszta niewypłaconego kapitału powiększałaby zysk ZUS.
Po pierwszej prezentacji złodziejskiego projektu zgiełk podniósł się tak wielki, że z najbardziej kontrowersyjnej propozycji autorzy częściowo się wycofali. Dopuścili możliwość, że pieniądze będzie inwestować wybrana w drodze przetargu instytucja kapitałowa. Nadal jednak jedna i nadal wskazana przez państwowego molocha.
Totek bez szóstki
Gra o pieniądze znajdujące się w II filarze przypomina totolotka, w którym przez kilka losowań nikt nie trafił szóstki. Stawka będzie się kumulować i zabór będzie dotyczyć coraz większych pieniędzy. Już teraz (dane z października 2006 r.) 12 mln oszczędzających zdeponowało w OFE 109 mld zł (nie licząc kilkunastu miliardów, które skarb państwa jest funduszom dłużny). Do początku 2009 r. nazbiera się 160 mld zł i ta kwota będzie rosła o 20-30 mld zł rocznie. Natomiast wypłaty w pierwszym roku funkcjonowania systemu, kiedy na emerytury drugofilarowe przejdą kobiety urodzone w 1949 r., wyniosą 100 mln zł. W latach następnych wypłaty będą się powiększać, ale przyrost wypłat dogoni przyrost składek dopiero około 2025 r. Aby cała zabawa nie okazała się jednym wielkim łańcuszkiem św. Antoniego, fundusze emerytalne muszą do tego momentu skumulować pokaźne zyski. Jeżeli będą to robić instytucje profesjonalne, mobilizowane przez konkurencyjny rynek i kontrolowane przez nadzór finansowy, jest to możliwe. Przez 20 lat będą bowiem dysponować co roku pieniędzmi na inwestycje w wysokości 100--400 mld zł. Do instytucji wypłacającej emerytury będzie trafiać tylko ułamek tej kwoty, ale do 2015 r. nazbiera się ponad 8 mld zł. Aby nie zostały zmarnowane, musi być spełniony tylko jeden i bardzo prosty warunek - muszą zarządzać nimi profesjonalni inwestorzy. A ZUS do takich nie należy.
Przejawy niegospodarności i nieporadności finansowej ZUS są doskonale znane. Władze ZUS zdają sobie z tego sprawę i uważają, że powierzenie tej instytucji funkcji inwestora cudzych pieniędzy przerasta jej możliwości. Prezes ZUS Aleksandra Wiktorow stwierdziła, iż nie spodziewała się, że "ZUS będzie wykonywał wszystkie zadania związane z wypłatą emerytur z II filara". Jeszcze ostrzej wypowiada się przewodniczący rady nadzorczej ZUS Robert Gwiazdowski, który w liście otwartym do przyszłych emerytów sugeruje, aby z ZUS jako miejsca wypłaty emerytur drugofilarowych uciekali. Minister Anna Kalata nie tylko chce im taką ucieczkę uniemożliwić, ale zamierza ich - jak chłopów pańszczyźnianych - do ZUS przypisać. Wszystkich bardzo rozbawiła, opowiadając o tym, że ZUS jest świetnym inwestorem, bowiem lokując pieniądze z Funduszu Rezerwy Demograficznej, uzyskał w 2005 r. 30 proc. zysku. Wystarczy bowiem sprawdzić, że w tym roku WIG wzrósł z 26,5 tys. pkt do 34,8 tys. pkt, czyli o 32 proc., co oznacza, że małpa, inwestując losowo na giełdzie, spokojnie by ZUS ograła.
Wściekła Zyta
Tak wściekłej Zyty Gilowskiej jak w programie Moniki Olejnik w którym odżegnywała się od pomysłów swoich podwładnych, dawno nie widziano. Na konceptach Kalaty i Polińskiego nie zostawiła suchej nitki. To stanowisko pani wicepremier może dawać nadzieję, że nasze pieniądze jeszcze nie przepadły. Obowiązkiem dziennikarza jest jednak zadać niewygodne pytanie. Dlaczego ta reakcja przyszła tak późno, czyli dwa tygodnie po ogłoszeniu projektu zaboru prywatnych pieniędzy? Albo premier Kaczyński i wicepremier Gilowska niezbyt interesują się tym, co wyprawiają podlegli im członkowie rządu (co jest raczej mało prawdopodobne), albo projekt ów powstawał za ich co najmniej cichym przyzwoleniem. Krytyce zaś został poddany dopiero po wielkim społecznym oburzeniu wskazującym na to, że grabież się jednak nie opłaca, bo zyski (czerpane głównie przez inne rządzące partie) będą mniejsze niż strata popularności u wyborców. Jakkolwiek by było, należy się cieszyć, że chore pomysły spotkały się z taką reprymendą wicepremier Gilowskiej, choć nie zaszkodziłoby, aby z tej sprawy wyciągnięto oczywiste wnioski personalne. Ich brak rodzi podejrzenie, że rząd może być jeszcze wpuszczony na niejedną minę.
WPROST EXTRA |
---|
Strażnicy kapitału Otwarte fundusze emerytalne (OFE), które umożliwiają gromadzenie środków na emeryturę, powstały w ramach reformy systemu emerytalnego w 1999 r. Wśród trzech filarów emerytalnych w Polsce znajdują się: I filar - ZUS, II filar - OFE oraz III filar IKE (indywidualne konta emerytalne). Idea działalności OFE skupia się na gromadzeniu i inwestowaniu pieniędzy członków poszczególnych funduszy z zamiarem wypłaty tych środków członkom po osiągnięciu przez nich wieku emerytalnego. Za pośrednictwem ZUS pieniądze trafiają do OFE w formie części składek na ubezpieczenie emerytalne. OFE mają charakter otwarty, tzn. każdy, kto jest uprawniony, może wybrać dowolny fundusz. Każda osoba objęta ubezpieczeniem społecznym urodzona po 31 grudnia 1968 r. ma obowiązek przynależeć do jednego z funduszy. Osoby, które nie dokonają wyboru funduszu, są przypisywane w drodze losowania do jednego z OFE. Każdy członek OFE ma również prawo zmiany funduszu na inny. W chwili rozpoczęcia działalności OFE na rynku pojawiło się 21 różnych funduszy. Największy udział w rynku miały trzy: Commercial Union (30,1%) należący do PKO BP, ING Nationale-Nederlanden (21,2%) należący do ING Banku Śląskiego oraz PZU Złota Jesień (15,98%) należący do PZU SA. Pozostałe OFE: Polsat, DOM, Winterthur, Bankowy, Pekao, AIG, Pocztylion, Skarbiec-Emerytura, Allianz-Polska, Norwich Union, PBK Orzeł, Rodzina, Pioneer, Zurich Solidarni, Arka-Invesco, OFE ego, Epoka, Kredyt Bank, miały niewielki udział w całym rynku funduszy. W 2001 r. pojawił się OFE Nordea (początkowa nazwa Sampo), który zyskał 3,14% rynku. Na początku 2002 r. Ergo Hestia kupiła OFE PBK Orzeł, a w 2003 r. OFE Generali przejął OFE Zurich Solidarni, zyskując 3,29% rynku. W wyniku połączeń i przejęć zmniejszyła się liczba funduszy. W 2000 r. Commercial Union połączył się z Norwich Union. W 2001 r. Pekao PTE przejęło zarządzanie nad OFE Epoka i OFE Rodzina, a Arka-Invesco została przyłączona do OFE Pocztylion. W 2002 r. wydano zgodę na połączenie PTE BIG Banku Gdańskiego z OFE Skarbiec-Emerytura. Ostatnie przejęcie nastąpiło w 2004 roku, kiedy PTE Polsat przejął OFE Kredyt Bank. Rynek OFE jest kontrolowany przez Komisję Nadzoru Ubezpieczeń i Funduszy Emerytalnych (KNUiFE), która została utworzona w kwietniu 2002 r. Komisja podlega ministrowi finansów. Na polskim runku działa dziś piętnaście funduszy emerytalnych. Grupa trzech liderów nie zmieniła się od początku: Commercial Union (obecny udział w rynku: 26,76 %), ING Nationale-Nederlanden (23,21%) oraz PZU Złota Jesień (13,68%). Jedynie ING Nationale-Nederlanden zwiększył swój rynek, a pozostałym dwóm konkurentom udziały spadły o kilka procent. (KM) |
Ilustracja: D. Krupa
Więcej możesz przeczytać w 49/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.