Oficjalnie laicka Turcja wciąż prześladuje chrześcijan
Benedykt XVI poparł wejście Turcji do Unii Europejskiej, ale jednocześnie postawił temu krajowi niezwykle surowe wymagania. Jeśli Turcy chcą być w unii, muszą najpierw zaprowadzić w swoim kraju wolność religijną. Oficjalnie laicka Turcja wciąż bowiem prześladuje chrześcijan. I jeśli nic się nie zmieni, za kilkanaście lat w tym kraju może w ogóle zabraknąć wyznawców Chrystusa.
Podpalenia kościołów i siedzib biskupów, zakaz obchodzenia chrześcijańskich świąt w szkołach, zakaz posiadania nieruchomości czy zabójstwa duchownych (by wymienić tylko włoskiego księdza Andreę Santoro, którego proces beatyfikacyjny rozpoczął się właśnie we Włoszech) to tylko niektóre z represji dotykających chrześcijan w Turcji. Oficjalnie laickie państwo, z zapisaną w konstytucji wolnością religijną, nie uznaje oficjalnie żadnego z kościołów chrześcijańskich i żadnemu z nich nie nadało osobowości prawnej. Dlatego trudno się dziwić, że z roku na rok liczba chrześcijan w Turcji spada, a ci, którzy pozostają, coraz częściej unikają deklarowania wyznania.
Lepiej było za sułtana
Proces wypędzania chrześcijan z Turcji rozpoczął się, gdy to państwo oficjalnie zerwało z islamem i ogłosiło się laicką republiką. Sułtani, którzy byli równocześnie kalifami, duchowymi zwierzchnikami świata islamskiego, nie tylko tolerowali chrześcijan, ale nierzadko okazywali im sympatię (choć zdarzały się wyjątki). Deklarujący niewiarę Mustafa Kemal, zwany Atatźrkiem, ojcem wszystkich Turków, nie miał już takich skrupułów i rozpoczął wielki projekt dechrystianizacji kraju. To on i jego następcy doprowadzili do tego, że chrześcijanie, których w samym Stambule było na początku XX wieku ponad pół miliona, teraz stanowią w całej Turcji mikroskopijną wspólnotę liczącą około 100 tys. wiernych.
Przyczyną takiej polityki były kwestie narodowe. Zdecydowaną większość chrześcijan stanowili bowiem w Turcji prawosławni Grecy, którzy stali się pierwszymi ofiarami świeckich czystek religijnych. W 1923 r., po traktacie w Lozannie, ze Stambułu wyrzucono prawie 350 tys. prawosławnych. Trzydzieści lat później kolejna, licząca ponad 100 tys. osób grupa greckich chrześcijan została zmuszona do opuszczenia kościołów. Dziś - bo trzeba pamiętać, że choć masowych deportacji od lat już nie ma, to emigracja greckich chrześcijan trwa - pozostało ich w Turcji 5 tys.
Ostatni patriarcha?
Nawet tak mizerna liczba prawosławnych pozostaje solą w oku tureckich nacjonalistów i sekularystów, którzy robią wszystko, by Konstantynopol nie był już duchową stolicą prawosławia. Manifestacje z hasłami: "Patriarcha won do Grecji" czy "Bartłomieju, nie nadużywaj naszej cierpliwości", to dla patriarchy ekumenicznego Bartłomieja I codzienność. Zapewne zdążył się on przyzwyczaić do zbierania przez nacjonalistów tureckich, skupionych w organizacji Szare Wilki, podpisów pod petycją domagającą się od rządu wydalenia patriarchy z Konstantynopola.
Trudniej zaakceptować mu stanowisko tureckiej konstytucji, która odbiera mu prawo do używania tytułu "patriarchy ekumenicznego" i uznawania się za duchowego zwierzchnika prawosławia. - Prawo Turcji stanowi, że patriarchat jest instytucją turecką, a jego władza nie sięga poza granice republiki. Porozumienie lozańskie stanowi, że patriarcha Konstantynopola sprawuje opiekę nad obywatelami tureckimi, z pochodzenia grecko--prawosławnymi mieszkającymi w Stambule - wyjaśnia turecki prawnik konstytucjonalista Kemal Kerincil. Sprzeciw wobec tytułu patriarchy ekumenicznego sięga tak daleko, że gdy ambasador USA w Ankarze użył go w skierowanym do Bartłomieja I zaproszeniu, premier Turcji Recep Tayyip Erdo˙gan oświadczył w telewizji, że nie dopuści, by zagraniczny dyplomata stosował wobec obywatela tureckiego tytuł "ekumeniczny", gdyż jest to sprzeczne z "narodowymi interesami" Turcji.
Potyczki słowne nie wyczerpują pomysłowości władz tureckich. Do ostatecznego rozwiązania kwestii "patriarchy ekumenicznego" zabrały się one od strony administracyjnej, zamykając w 1971 r. seminarium duchowne na wyspie Chalki. Ta pozornie niegroźna decyzja może zakończyć historię patriarchatu Konstantynopola. Prawo wymaga bowiem, by patriarcha był obywatelem tureckim. Chrześcijańscy studenci teologii z Turcji, którzy chcą zostać księżmi, muszą zdobyć wykształcenie poza jej granicami. W efekcie nie wracają już do ojczyzny i zostają pozbawieni obywatelstwa. To zaś oznacza, że za kilkanaście lat może nie być spośród kogo wybrać kolejnego patriarchy.
Memento dla Europy
Podobne szykany spotykają nie tylko prawosławnych Greków, ale także Ormian, wiernych przedchalcedońskiego Syryjskiego Kościoła prawosławnego czy Kościoła rzymskokatolickiego. Najwygodniejszą bronią przeciw tym grupom jest przypominanie, że żadna z nich nie jest uznawana przez państwo, a ich własność - w zgodzie z literą prawa - nie należy do nich. - Świątynie katolickie są pod względem prawnym ziemią niczyją. Aby zlecić prace remontowe, trzeba się uciekać do skomplikowanych zabiegów prawnych - mówi biskup Louis Pelarte, wikariusz apostolski Stambułu.
Pielgrzymka do Turcji Benedykta XVI i powracające (choć dość delikatne) naciski UE polepszają nieco sytuację niegreckich chrześcijan. W ostatnich tygodniach parlament turecki przyjął ustawę zezwalającą chrześcijanom na posiadanie nieruchomości (na razie nie obowiązuje, bo musi ją podpisać prezydent), a we wrześniu w Stambule zarejestrowano pierwszą w historii Turcji wspólnotę protestancką, składającą się w przeważającej części z nawróconych na chrześcijaństwo muzułmanów.
Te drobne ustępstwa i ciepłe przyjęcie Benedykta XVI także przez władze tureckie pozwalają mieć nadzieję na zachowanie mniejszości chrześcijańskiej w Turcji. Czy tak się stanie, zależy w dużej mierze od mieszkańców Zachodu. Papież, przypominając, że Turcja musi szanować mniejszości religijne, wskazał drogę nie tylko obywatelom tego kraju, ale i Europejczykom. Jeśli Europa ma pozostać sobą, powinna się troszczyć o los chrześcijan także w aspirującej do wstąpienia do jej struktur Turcji. Od tego nacisku w znacznym stopniu zależy to, czy o chrześcijanach w Efezie (miejscu jednego z najważniejszych soborów chrześcijaństwa) i Konstantynopolu (zwanym drugim Rzymem) będzie można mówić w czasie teraźniejszym.
Podpalenia kościołów i siedzib biskupów, zakaz obchodzenia chrześcijańskich świąt w szkołach, zakaz posiadania nieruchomości czy zabójstwa duchownych (by wymienić tylko włoskiego księdza Andreę Santoro, którego proces beatyfikacyjny rozpoczął się właśnie we Włoszech) to tylko niektóre z represji dotykających chrześcijan w Turcji. Oficjalnie laickie państwo, z zapisaną w konstytucji wolnością religijną, nie uznaje oficjalnie żadnego z kościołów chrześcijańskich i żadnemu z nich nie nadało osobowości prawnej. Dlatego trudno się dziwić, że z roku na rok liczba chrześcijan w Turcji spada, a ci, którzy pozostają, coraz częściej unikają deklarowania wyznania.
Lepiej było za sułtana
Proces wypędzania chrześcijan z Turcji rozpoczął się, gdy to państwo oficjalnie zerwało z islamem i ogłosiło się laicką republiką. Sułtani, którzy byli równocześnie kalifami, duchowymi zwierzchnikami świata islamskiego, nie tylko tolerowali chrześcijan, ale nierzadko okazywali im sympatię (choć zdarzały się wyjątki). Deklarujący niewiarę Mustafa Kemal, zwany Atatźrkiem, ojcem wszystkich Turków, nie miał już takich skrupułów i rozpoczął wielki projekt dechrystianizacji kraju. To on i jego następcy doprowadzili do tego, że chrześcijanie, których w samym Stambule było na początku XX wieku ponad pół miliona, teraz stanowią w całej Turcji mikroskopijną wspólnotę liczącą około 100 tys. wiernych.
Przyczyną takiej polityki były kwestie narodowe. Zdecydowaną większość chrześcijan stanowili bowiem w Turcji prawosławni Grecy, którzy stali się pierwszymi ofiarami świeckich czystek religijnych. W 1923 r., po traktacie w Lozannie, ze Stambułu wyrzucono prawie 350 tys. prawosławnych. Trzydzieści lat później kolejna, licząca ponad 100 tys. osób grupa greckich chrześcijan została zmuszona do opuszczenia kościołów. Dziś - bo trzeba pamiętać, że choć masowych deportacji od lat już nie ma, to emigracja greckich chrześcijan trwa - pozostało ich w Turcji 5 tys.
Ostatni patriarcha?
Nawet tak mizerna liczba prawosławnych pozostaje solą w oku tureckich nacjonalistów i sekularystów, którzy robią wszystko, by Konstantynopol nie był już duchową stolicą prawosławia. Manifestacje z hasłami: "Patriarcha won do Grecji" czy "Bartłomieju, nie nadużywaj naszej cierpliwości", to dla patriarchy ekumenicznego Bartłomieja I codzienność. Zapewne zdążył się on przyzwyczaić do zbierania przez nacjonalistów tureckich, skupionych w organizacji Szare Wilki, podpisów pod petycją domagającą się od rządu wydalenia patriarchy z Konstantynopola.
Trudniej zaakceptować mu stanowisko tureckiej konstytucji, która odbiera mu prawo do używania tytułu "patriarchy ekumenicznego" i uznawania się za duchowego zwierzchnika prawosławia. - Prawo Turcji stanowi, że patriarchat jest instytucją turecką, a jego władza nie sięga poza granice republiki. Porozumienie lozańskie stanowi, że patriarcha Konstantynopola sprawuje opiekę nad obywatelami tureckimi, z pochodzenia grecko--prawosławnymi mieszkającymi w Stambule - wyjaśnia turecki prawnik konstytucjonalista Kemal Kerincil. Sprzeciw wobec tytułu patriarchy ekumenicznego sięga tak daleko, że gdy ambasador USA w Ankarze użył go w skierowanym do Bartłomieja I zaproszeniu, premier Turcji Recep Tayyip Erdo˙gan oświadczył w telewizji, że nie dopuści, by zagraniczny dyplomata stosował wobec obywatela tureckiego tytuł "ekumeniczny", gdyż jest to sprzeczne z "narodowymi interesami" Turcji.
Potyczki słowne nie wyczerpują pomysłowości władz tureckich. Do ostatecznego rozwiązania kwestii "patriarchy ekumenicznego" zabrały się one od strony administracyjnej, zamykając w 1971 r. seminarium duchowne na wyspie Chalki. Ta pozornie niegroźna decyzja może zakończyć historię patriarchatu Konstantynopola. Prawo wymaga bowiem, by patriarcha był obywatelem tureckim. Chrześcijańscy studenci teologii z Turcji, którzy chcą zostać księżmi, muszą zdobyć wykształcenie poza jej granicami. W efekcie nie wracają już do ojczyzny i zostają pozbawieni obywatelstwa. To zaś oznacza, że za kilkanaście lat może nie być spośród kogo wybrać kolejnego patriarchy.
Memento dla Europy
Podobne szykany spotykają nie tylko prawosławnych Greków, ale także Ormian, wiernych przedchalcedońskiego Syryjskiego Kościoła prawosławnego czy Kościoła rzymskokatolickiego. Najwygodniejszą bronią przeciw tym grupom jest przypominanie, że żadna z nich nie jest uznawana przez państwo, a ich własność - w zgodzie z literą prawa - nie należy do nich. - Świątynie katolickie są pod względem prawnym ziemią niczyją. Aby zlecić prace remontowe, trzeba się uciekać do skomplikowanych zabiegów prawnych - mówi biskup Louis Pelarte, wikariusz apostolski Stambułu.
Pielgrzymka do Turcji Benedykta XVI i powracające (choć dość delikatne) naciski UE polepszają nieco sytuację niegreckich chrześcijan. W ostatnich tygodniach parlament turecki przyjął ustawę zezwalającą chrześcijanom na posiadanie nieruchomości (na razie nie obowiązuje, bo musi ją podpisać prezydent), a we wrześniu w Stambule zarejestrowano pierwszą w historii Turcji wspólnotę protestancką, składającą się w przeważającej części z nawróconych na chrześcijaństwo muzułmanów.
Te drobne ustępstwa i ciepłe przyjęcie Benedykta XVI także przez władze tureckie pozwalają mieć nadzieję na zachowanie mniejszości chrześcijańskiej w Turcji. Czy tak się stanie, zależy w dużej mierze od mieszkańców Zachodu. Papież, przypominając, że Turcja musi szanować mniejszości religijne, wskazał drogę nie tylko obywatelom tego kraju, ale i Europejczykom. Jeśli Europa ma pozostać sobą, powinna się troszczyć o los chrześcijan także w aspirującej do wstąpienia do jej struktur Turcji. Od tego nacisku w znacznym stopniu zależy to, czy o chrześcijanach w Efezie (miejscu jednego z najważniejszych soborów chrześcijaństwa) i Konstantynopolu (zwanym drugim Rzymem) będzie można mówić w czasie teraźniejszym.
Więcej możesz przeczytać w 49/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.