Posmarujesz bułeczkę masełkiem oraz rzucisz na to plasterek świeżynki i jesteś złodziejem
Wzruszyłem się z przyczyny McDonalda. Co rzadkie. Bo firma ta, okradana codziennie przez miliony, nareszcie zaczęła dochodzić swojej krzywdy. Wystąpiła do urzędów patentowych USA i Wielkiej Brytanii, żeby zastrzec kanapkę. Jako taką. Posmarujesz bułeczkę masełkiem i rzucisz na to plasterek świeżynki - jesteś złodziejem. Ukradłeś orlą myśl garmażeryjną McDonalda. Ziobry by trzeba na takich! Kiedy się otrząsnąłem, pomyślałem jednak, że ja to bym im tę kanapkę oddał. I colę dołożył. Tylko niech mi McDonald's odda moje życie. Bo on się, cholera, rozpełzł we wszystkich kierunkach. Poza McDonaldem nie ma już nic.
McDonald's w McDonaldzie jest nawet znośny. Od wejścia do lady - dziesięć kroków. Od lady do krzesełka - pięć. Krzesełko twarde. Przesyła pupie telegram: jedz, spadaj, zrób miejsce następnym. Liczba słów, które wymienisz z panienką zza lady - najwyżej dwieście. W tym większość i tak kończy się na "mac". Kiedy wyczerpujesz drugą setkę, panienka wygłasza formułkę ekstra: "Zobaczę, co da się zrobić". I woła kierownika, który - kto wie - może zużyje nawet 400 słów za jednym razem?
I w porządku. Tylko że jak załatwiasz cokolwiek, to też wchodzisz, robisz 10 kroków, wygłaszasz maksimum 200 słów, uiszczasz płatność i dostajesz to, co zamówione. Choćby w przychodni. Lekarz stawia diagnozę w dwadzieścia słów (z czego część po łacinie), wykonuje zabieg, kasuje należność. Wszystko w kwadrans. A gdyby się zagapił, brzęczyk siostry asystentki (trzy krótkie) przypomni mu, że następni czekają. Przypadki trudniejsze odsyła ze swego fast foodu do szpitala, który jest odpowiednikiem restauracji.
A weźmy uczelnię - do niedawna bastion indywidualistów. Student nie zdąży poprosić, a już przed nim ląduje menu. Zestaw przedmiotów i "pożywny" sposób ich zaliczenia. Obok lista wykładów obowiązkowych i tych dla "smakoszy". Do egzaminu trzeba opanować skrypt pod numerem katalogowym (tu rządek cyfr) - ani słowa mniej, ani słowa więcej. A w skrypcie wszystko poporcjowane na mniejsze kawałeczki - tylko łykać. Na teście prosimy stawiać krzyżyk z prawej strony. Żadnych egzaminów ustnych. Szkoda słów. W sumie bez niespodzianek i gwarancja dyplomu.
Mało? No to wykręćmy numer na 0 700. Jest sobotni wieczór, za nami ciężki tydzień, w łapie zasłużony drink. Dzwonimy, żeby pogadać o dupie Maryni. Dosłownie i w przenośni. Ale pogadać, nie pogadamy. Bo Marynia czyta z kartki. Ma tam spisane kwestie w układzie: jak on tak, to ty tak. Zadzwoniłeś do fast foodu. Dostajesz szybkie danie. "Restauracja" płatna osobno.
McDonald's w McDonaldzie jest nawet znośny. Od wejścia do lady - dziesięć kroków. Od lady do krzesełka - pięć. Krzesełko twarde. Przesyła pupie telegram: jedz, spadaj, zrób miejsce następnym. Liczba słów, które wymienisz z panienką zza lady - najwyżej dwieście. W tym większość i tak kończy się na "mac". Kiedy wyczerpujesz drugą setkę, panienka wygłasza formułkę ekstra: "Zobaczę, co da się zrobić". I woła kierownika, który - kto wie - może zużyje nawet 400 słów za jednym razem?
I w porządku. Tylko że jak załatwiasz cokolwiek, to też wchodzisz, robisz 10 kroków, wygłaszasz maksimum 200 słów, uiszczasz płatność i dostajesz to, co zamówione. Choćby w przychodni. Lekarz stawia diagnozę w dwadzieścia słów (z czego część po łacinie), wykonuje zabieg, kasuje należność. Wszystko w kwadrans. A gdyby się zagapił, brzęczyk siostry asystentki (trzy krótkie) przypomni mu, że następni czekają. Przypadki trudniejsze odsyła ze swego fast foodu do szpitala, który jest odpowiednikiem restauracji.
A weźmy uczelnię - do niedawna bastion indywidualistów. Student nie zdąży poprosić, a już przed nim ląduje menu. Zestaw przedmiotów i "pożywny" sposób ich zaliczenia. Obok lista wykładów obowiązkowych i tych dla "smakoszy". Do egzaminu trzeba opanować skrypt pod numerem katalogowym (tu rządek cyfr) - ani słowa mniej, ani słowa więcej. A w skrypcie wszystko poporcjowane na mniejsze kawałeczki - tylko łykać. Na teście prosimy stawiać krzyżyk z prawej strony. Żadnych egzaminów ustnych. Szkoda słów. W sumie bez niespodzianek i gwarancja dyplomu.
Mało? No to wykręćmy numer na 0 700. Jest sobotni wieczór, za nami ciężki tydzień, w łapie zasłużony drink. Dzwonimy, żeby pogadać o dupie Maryni. Dosłownie i w przenośni. Ale pogadać, nie pogadamy. Bo Marynia czyta z kartki. Ma tam spisane kwestie w układzie: jak on tak, to ty tak. Zadzwoniłeś do fast foodu. Dostajesz szybkie danie. "Restauracja" płatna osobno.
Więcej możesz przeczytać w 49/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.