Katarzyna Świerczyńska: To pan jest twórcą dziecięcej ortopedii w Rzeszowie. Jak wyglądała ta historia?
Prof. dr hab. n. med. Sławomir Snela: To był 1999 r., przeniosłem się tu z Lublina właśnie po to, aby od zera rozpocząć budowę oddziału ortopedii i traumatologii dziecięcej. Oczywiście była tu ortopedia, ale ta dziecięca działała w bardzo ograniczonym zakresie. Ortopedią kierował wówczas znakomity specjalista, nieżyjący już Mieczysław Koczan, ale on skupiał się na dorosłych. I choć w samej ortopedii i kształceniu w tej dziedzinie nie ma rozgraniczenia na dzieci i dorosłych, to w praktyce – ta różnica jest ogromna. Nasz oddział powstawał jako jeden z niewielu takich w Polsce.
Jaką drogę udało się przebyć przez te lata?
Mogę powiedzieć, że nie mamy dziś żadnych kompleksów wobec innych, świetnych ośrodków w Polsce. Jestem dumny z mojego zespołu i naszej wspólnej pracy. Każdego roku pomagamy ok. 4,5 tys. pacjentom – to jest przecież małe miasteczko! Najtrudniejsze było stworzenie oddziału traumatologii dziecięcej. Wcześniej urazy dzieci zaopatrywali chirurdzy, a dziś to my przyjmujemy najmłodszych pacjentów z całego województwa.
To 2 tys. dzieci rocznie, z czego połowa to przypadki urazowe. Zresztą od pięciu lat mamy centrum urazowe, jest takich kilkanaście w Polsce. Przed nami wakacje, najtrudniejszy okres, kiedy trafia do nas pięć razy więcej dzieci z różnymi urazami. Podobnie jest z dorosłymi – zaczynają się prace w polu, ludzie naprawiają dachy, ale też jeżdżą szybciej, mniej ostrożnie...
Na co mogą liczyć pacjenci w pana klinice?
To uniwersalna klinika. Ale jesteśmy w czołówce polskich szpitali, jeśli chodzi o leczenie urazów kręgosłupa u dzieci i dorosłych. Pomagamy pacjentom z wszelkimi deformacjami, robimy protezy stawów, chirurgię ręki w podstawowym zakresie. Jako jedni z pierwszych w Polsce zaczęliśmy używać tzw. ramy Taylora, aparatu, który pozwala cyfrowo zaplanować korekcję wrodzonych wad i zniekształceń. Wykonujemy dużo operacji planowych, ale traumatologia, czyli inaczej chirurgia urazowa, jest naszą silną stroną. Trafiają tu najcięższe przypadki, a nasi lekarze wykonują dziennie czasami nawet ponad 10 operacji pacjentów z urazami. W tej chwili posiadamy 30 łóżek w części dziecięcej i 43 łóżka dla dorosłych. Mam wyjątkowo zgrany i ambitny zespół, bo to w ortopedii niezwykle ważne. Jeśli przychodzi do nas młody człowiek, który chce zostać ortopedą, to mówię wprost, że u nas czeka go tylko ciężka praca, u nas po prostu się nie leży.
Jak pan widzi dalszy rozwój kliniki? Czy jest jeszcze coś, co można ulepszyć?
Jeśli mówimy o ulepszeniach, to cóż – przede wszystkim marzy nam się polepszenie warunków pracy na oddziałach i na bloku operacyjnym, najlepiej całkiem nowy, nowoczesny blok operacyjny. Szpital jest już stary i to widać. Naszym sukcesem jest to, że w Rzeszowie zaczęliśmy kształcić lekarzy. Za dwa lata na oddziale pojawią się studenci i to będzie ogromny impuls dla zespołu, aby zajmować się nie tylko bieżącą pracą, lecz także zaangażować się w pracę naukową. To jest rzecz, której mi brakuje – jak wspomniałem, mam świetny zespół, ale oni za mało się chwalą tym, co robią. Teraz to będzie ich obowiązkiem i ja się bardzo z tego cieszę.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.