RYSZARD CZARNECKI
Ju-Es-Ej”, „Ju-Es-Ej”! Piszę te słowa w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej. Piszę między spotkaniami z jednym, drugim, trzecim kongresmenem a kolejnym: z szefem jednej z komisji Senatu USA. Bardzo lubię przebywać w tym kraju, ale tak samo jak bardzo lubię przechadzać się po Waszyngtonie, oglądać mecz futbolu amerykańskiego w Południowej Karolinie czy jeść prawdziwego amerykańskiego hamburgera w Ohio, tak samo bardzo nie lubię tu… przyjeżdżać. Długie kolejki na lotnisku im. Johna Fostera Dullesa (sekretarza stanu w czasach prezydenta Eisenhowera, brata szefa wywiadu amerykańskiego), oficer wypytujący, gdzie będę mieszkał i na jak długo przyjechałem, poczucie, że ja muszę mieć wizę, a moi amerykańscy przyjaciele, kiedy jadą do mojego kraju – jakoś nie. Ale ostatnio funkcjonariusz nawet nie zażądał odcisków palców (!) i widząc dyplomatyczny paszport oraz słysząc, że będę miał spotkania w Kongresie, zapytał, czy będę widział się z Trumpem…
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.