Za każdym razem, kiedy otwieram polskie portale, gazety, radio, telewizję, chce mi się płakać. Widzę, jak zdycha polska demokracja. Nie ma już Trybunału Konstytucyjnego, niedługo nie będzie niezależnego sądownictwa. Za chwilę może nie być już niezależnych mediów i wolnych wyborów. Triumfują ludzie pokroju PRL-owskiego prokuratora Piotrowicza, ambasadora Przyłębskiego, który – według doniesień mediów – był współpracownikiem SB, czy zwykłego przygłupa posła Tarczyńskiego. Moi znajomi dostają wezwania na policję, bo biorą udział w protestach. Do domu prof. Pawła Machcewicza, byłego dyrektora Muzeum II Wojny Światowej, weszło CBA. Aktywiści broniący Puszczy Białowieskiej są zatrzymywani, na komisariatach poniżani. Kiedy w lutym 1989 r. rozpoczął obrady Okrągły Stół, nie wierzyłam, że coś z tego wyniknie. Myślałam, że władze PRL robią tylko teatr, a za chwilę, jak zwykle, powsadzają opozycjonistów do więzień i będziemy mieli powtórkę z 1981 r. Tymczasem 4 czerwca odbyły się częściowo wolne wybory, 12 września powstał rząd Tadeusza Mazowieckiego, a do tego 9 listopada upadł mur berliński. ZSRR już chwiał się w posadach, przestał istnieć dwa lata później. W 1990 r. wróciłam z emigracji do Polski. Nie wyobrażałam sobie, żeby historia miała się dziać beze mnie.
Ja i, jak sądziłam wtedy, miliony moich rodaków byliśmy w euforii. Zaczęłam pracę w pierwszym niezależnym, niepaństwowym radiu w Poznaniu. Chyba nikt z nas nie był przedtem dziennikarzem. Wszystkiego uczyliśmy się na żywym organizmie. Jako reporterka relacjonowałam sesje pierwszej wolnej, samorządnej rady miasta. To było jedno z moich najbardziej fascynujących przeżyć dziennikarskich. Ja uczyłam się zawodu, radni uczyli się polityki i demokracji. Polska się zmieniała, powoli, mozolnie, krok po kroku. Szybko się okazało, że wolność ma też swoją cenę – upadały fabryki i pegeery, ludzie tracili pracę i środki do życia. Ale wielu innych świetnie się odnajdywało – rozkręcali biznesy, robili kariery, bogacili się. O tych, którzy sobie nie radzą, nikt się nie troszczył. W 1999 r. przyjęto nas do NATO, pięć lat później do Unii Europejskiej. Staliśmy się częścią Zachodu. Pamiętam moje zdziwienie, że tego dnia, 1 maja 2004 r., nie wyległy na ulice tłumy, żeby świętować spełnienie marzeń kilku pokoleń Polaków. Dziś myślę, że tamta obojętność powinna być dla zadowolonych z transformacji polskich elit dzwonkiem alarmowym. Ale przegapiliśmy to. Do Polski popłynęły pieniądze z Brukseli. W kilkanaście lat z zacofanego, brzydkiego kraju zamieniliśmy się w kraj prostych chodników, szerokich dróg, jasno oświetlonych ulic i czystych toalet. Każdy, kto był u nas ostatnio w latach 90. i przyjeżdża teraz, jest w szoku. Polska zmieniła się nie do poznania. Jednocześnie wielu ludzi wciąż czuje się wykluczonych, zepchniętych na margines. Wielu ledwo wiąże koniec z końcem. Mnóstwo spraw nadal źle funkcjonuje – długie postępowania sądowe, kolejki do lekarzy, korupcja. Choć powoli działające sądy, korupcja czy niewydolna służba zdrowia są i w wielu „starych” państwach UE. PiS zrobił parę rzeczy, które trzeba było zrobić dawno – dał rodzinom pieniądze na dzieci, aczkolwiek bez sensu biednym i bogatym po równo. Ustalił minimalną stawkę godzinową za pracę. Wbrew ostrzeżeniom gospodarka ma się nieźle. Wielu Polakom żyje się lepiej. Ale wielu żyje się gorzej. Zaczyna brakować powietrza, nie tylko przez smog. Pierwszy raz od 1772 r. tak długo mamy w Polsce demokrację – 28 lat. Ale obawiam się, że za chwilę powiemy – mieliśmy. Dlatego kiedy otwieram polskie portale, gazety, radio, telewizję – chce mi się płakać.
DZIENNIKARKA, BYŁA SZEFOWA RADIA TOK FM, MIESZKA W BERLINIE
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.