Sierpniowy wieczór, po łące biega 12 koni, na padoku trenują trzy nastolatki. – Nagle huknęło, jakby ktoś granat na podwórko rzucił. Poleciał śrut. Wybił szybę w samochodzie, uszkodził kask córki, psa ranił w łapę – opowiada Konrad Szydłowski, właściciel stadniny w Frydrychowicach, powiat wadowicki. To polujący na kaczki myśliwi strzelili zbyt blisko. – Nie mam nic przeciw polowaniu, strzelali tu przecież nieraz. Ale tym razem było niebezpiecznie, więc wezwałem policję. Wtedy myśliwi odjechali. Policja nie była zainteresowana – mówi. Po dwóch tygodniach wezwano go na przesłuchanie. – Myślałem, że w końcu wezmą się za tych myśliwych, ale oni pytali o psa, który podobno zaatakował moją klientkę, chociaż ona nigdzie niczego nie zgłaszała, a ranny pies jej nie pogryzł, tylko ze strachu lekko drasnął zębem. Zawiadomienie do prokuratury złożyli społecznicy z fundacji Ludzie Przeciw Myśliwym. W zeszłym tygodniu prokuratura rejonowa w Wadowicach umorzyła postępowanie, tłumacząc, że przecież nikomu nic się nie stało. Prokurator Sebastian Kiciński uważa, że strzały padły pod odpowiednim kątem i z odpowiedniej odległości. Wie o tym, bo jak tłumaczy, prokuratura uznała za wiarygodne oświadczenie myśliwych.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.