Kompozycje Gintrowskiego sprzed lat, ale w nowych aranżacjach i wykonaniach, idealnie wpasowały się w mury Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego – instytucji o wielowiekowej tradycji, lecz odbudowanej w nowoczesnym stylu. Koncert „Gintrowski – a jednak coś po nas zostanie.”.. przypomniał, że bard Solidarności – związku zawodowego założonego w Gdańsku – przez całe życie śpiewał o wolności i nawet po 1989 r. jego pragnienie niezależności nie zdezaktualizowało się tylko zostało inaczej ukierunkowane: nie na walkę z systemem, ale na przypominanie o tej walce. – Człowiek, aby wiedział, dokąd idzie, musi wiedzieć, skąd pochodzi – wypowiedź muzyka zacytowała prezes Fundacji im. Przemysława Gintrowskiego Katarzyna Gintrowska.
Tę muzykę zwykle kojarzymy z latami 80., z małymi salkami i prywatnymi mieszkaniami, gdzie w ścisku słuchaczy niepodzielnie królowała prosta gitara. W nowych aranżacjach Jana Stokłosy piosenki Gintrowskiego zyskały drugie, pełne oddechu życie. Okazało się, że nie są tak jednowymiarowe, jak się powszechnie sądzi, i doskonale bronią się bez konspiracyjnego kontekstu. Na szczęście też wykonawcy – m.in. Renata Przemyk, Krzysztof Kiljański czy Krzysztof Napiórkowski – nie starają się naśladować chropowatego głosu Gintrowskiego, bo też głos ten jest przecież niepodrabialny. Zamiast imitacji proponują swoją interpretację znanych nam wszystkim piosenek. Gdzie trzeba są delikatni, tak jak Ola Gintrowska w „Modlitwie”, gdzie trzeba – bezpardonowo ostrzy, tak jak Mateusz Ziółko w utworze „Gdy tak siedzimy nad bimbrem”. Córka barda Julia Gintrowska pokazała inne, bardziej osobiste oblicze kompozytora, gdy zaśpiewała jego piosenkę z filmu Macieja Ślesickiego „Tato”. W trakcie utworu mogliśmy zresztą oglądać wyświetlane na telebimie wzruszające zdjęcia Przemysława z małą Julią z wakacji nad morzem.
Najbardziej zaskoczyły „Mury”. Nieformalny hymn Solidarności trudno wyobrazić sobie w innej niż ikoniczna interpretacji. Tymczasem tenor Rafał Bartmiński i baryton Adam Szerszeń rozpoczęli utwór po włosku, a zakończyli go po polsku, przez cały czas pozostając w tonacji operowej! Nawet taka nietypowa forma utworu wywołała na widowni łzy wzruszenia. Na zakończenie jednak reżyserka koncertu Gabriela Gusztyn-Popławska oddała pole samemu bohaterowi wydarzenia – gdy na scenie stanęło puste krzesło, z głośników popłynął głos Przemysława Gintrowskiego śpiewającego „Dokąd nas zaprowadzisz, Panie”, do którego z każdym słowem dołączał kolejny, obecny tego wieczoru wykonawca. Publiczność zgotowała artystom kilkuminutową owację na stojąco. Dla tych, którzy nie dotarli do Gdańska, mam dobrą wiadomość: kolejne koncerty „Gintrowski – a jednak coś po nas zostanie.”.. odbędą się w Poznaniu i Krakowie (wrzesień) oraz w Teatrze Polskim w Warszawie (grudzień).
Paweł Szlachta
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.