W 2009 r. miał pan dobrze działającą firmę deweloperską, grunty pod inwestycje w centrum Wrocławia i partnera, by na jednej z działek postawić biurowiec. Dziś nie ma pan działek, budynku, a w dodatku musi pan zapłacić kilkanaście milionów spółce JW Construction Holding S.A., swemu byłemu partnerowi. To tak od początku, co to za biznes pan zrobił?
Biznes wydawał się bardzo prosty. Jedna z moich spółek, Develo, miała atrakcyjny grunt we Wrocławiu. Chcieliśmy tam postawić biurowiec. I pomyśleliśmy, że zrobimy to z partnerem, który ma większe doświadczenie w deweloperce. Drugą opcją była sprzedaż tej nieruchomości. Prowadziłem rozmowy w Niemczech, rozmawiałem z jedną z sieci hoteli, z firmami z Izraela i Hiszpanii. W międzyczasie – przez pośredników – poznałem Józefa Wojciechowskiego z JW Construction, który – jak dano mi do zrozumienia – miał być zainteresowany tą inwestycją.
Mieliście wówczas sam grunt?
Mieliśmy grunt, który miał być objęty nowym planem zagospodarowania przestrzennego i dawał możliwość realizacji obiektu o powierzchni ok. 30 tys. mkw. Miasto przystąpiło do procedury uchwalenia planu i mieliśmy wszelkie podstawy, by sądzić, że będzie on umożliwiał realizację naszych zamierzeń inwestycyjnych.
I poznaje pan Józefa Wojciechowskiego.
Tak. I on na rozmowy zaprasza mnie do siebie do domu. To miłe, ale dość nietypowe. Pokazałem mu wstępną koncepcję zabudowy i Józef Wojciechowski był zachwycony. Powiedział, że tego właśnie poszukuje. Ustaliliśmy parametry transakcji. JW Construction chciało kupić od nas tę działkę oraz drugą, przylegającą do niej, która wówczas należała do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej (PWST). Szkoła była skłonna ją sprzedać, bo budowała swoją nową siedzibę. Z Wojciechowskim ustaliliśmy, że Develo kupi tę drugą działkę i dopilnuje uchwalenia miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego, natomiast JW Construction opracuje swoją koncepcję architektoniczną i projekt budowlany. W 2009 r. zawarliśmy umowę po cenie, jak sądzę, atrakcyjnej dla każdego. W ciągu roku mieliśmy wywiązać się ze swoich zobowiązań.
I ruszyliście do pracy.
Wojciechowski, który w swojej firmie rządzi żelazną ręką, uznał, że najlepsza do opracowania koncepcji architektonicznej będzie firma z USA, która nie miała doświadczenia w Polsce. Mówiłem, że to zły pomysł, jednak Wojciechowski się uparł. JW Construction to firma giełdowa z dużym doświadczeniem deweloperskim, uznałem więc, że wie, co robi. Nasze relacje wówczas były bardzo dobre, zapraszał mnie do siebie do domu, na jacht, dzwonił, proponował grę w tenisa. My więc negocjowaliśmy z PWST, ciągle jednak brakowało nam koncepcji architektonicznej. To pierwszy element prowadzący do uzyskania pozwolenia na budowę. To, co przygotowali Amerykanie, nie dało się w Polsce zrealizować. Wiedzieliśmy więc, że te terminy są nie do utrzymania. Pod koniec 2010 r. miasto uchwala miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego, który jest dla nas zadowalający. Pojawił się jednak problem. Miasto postanowiło naliczyć rentę planistyczną. To dopłata w wysokości 30 proc. od wzrostu wartości nieruchomości po uchwaleniu planu. To były duże pieniądze, ok. 3 mln zł. I można było uniknąć tej opłaty, sprzedając działkę, zanim plan po uchwaleniu wejdzie w życie.
I co postanawiacie z tym zrobić?
Uzgodniliśmy, że JW kupi od nas tę pierwszą działkę od razu. W ten sposób unikniemy renty. Podpisujemy nową umowę.JW kupowało nieruchomość pierwszą, my zobowiązujemy się do nabycia od PWST i odsprzedaży drugiej nieruchomości. I tu popełniłem najwięcej błędów. Sądziłem, że działamy w dobrej wierze. Niespodziewanie Wojciechowski podnosi kolejną kwestię: co się stanie, jeśli ten plan zagospodarowania przestrzennego nie wejdzie w życie? Tłumaczę mu, że nie ma takiej możliwości, bo wchodzi w życie lada dzień, on jednak nie odpuszcza. Pyta, czy w sytuacji, gdy plan nie wejdzie w życie, odkupimy od niego z powrotem tę działkę. Wydawało mi się to abstrakcyjne, więc się zgodziłem. Jednak Wojciechowski zażądał ode mnie osobistego poręczenia majątkowego. Nie widząc zagrożenia dla wejścia planu w życie, ja mu takie poręczenie wystawiłem, choć później okazało się, że to była pułapka.
I pracujecie dalej.
Tak, nasze rozmowy z PWST przebiegały bardzo dobrze i do realizacji celu brakowało nam w zasadzie tylko pozwolenia na budowę. W międzyczasie Wojciechowski stwierdza, że Amerykanie się jednak nie nadają i bierze pracownię z Izraela. I znowu mamy tę samą sytuację, bo ta pracownia też nie ma doświadczenia w Polsce. Perspektywa realizacji projektu oddalała się w czasie, bo nowa pracownia cały czas nie miała projektu. W ten sposób straciliśmy kolejny rok. I wtedy pierwszy raz pomyślałem, że coś jest nie tak.
Ale ten plan zagospodarowania w końcu wszedł w życie, więc ta umowa i pańskie poręczenie stawały się bezprzedmiotowe.
No właśnie nie. Byłem przekonany, że taka była intencja stron, ale później się okazało, że JW inaczej interpretowało tę umowę i uważało, że będzie ono bezprzedmiotowe tylko w momencie, kiedy dokończylibyśmy tę umowę, czyli mieli w ręku pozwolenie na budowę.
I to była ta pułapka?
Tutaj popełniłem największy błąd. Wtedy go nie widziałem, bo do głowy by mi nie przyszło, że JW Construction nie będzie chciało dokończyć projektu budowlanego ani złożyć wniosku o pozwolenie na budowę. A JW nigdy takiego wniosku o pozwolenie na budowę nie złożyło.
I widzi pan, że nie zależy im na dokończeniu tej umowy.
JW Construction zaczęło kreować problemy, np. zażądało od nas, byśmy uzyskali od właściciela sąsiedniej działki taki wąski fragment ziemi, który wbija się pasem w naszą działkę. Stawia warunek, że albo to zmienimy, albo wcale nie budujemy. Postawili nas pod ścianą.
Bo mieli w ręku pańskie poręczenie.
Dokładnie tak. Zaczyna się nakręcać spirala. My się zobowiązujemy do rozwiązania tego problemu, zamienimy z sąsiadem ten teren. Jemu też było to na rękę, więc szybko się porozumieliśmy, uzgodniliśmy warunki wymiany, wpłaciliśmy nawet zaliczkę. I wracamy do JW, bo to przecież oni są właścicielem tej pierwszej nieruchomości. Ale ich prawnik stawia kolejne warunki, na które nikt przy zdrowych zmysłach się nie zgodzi. To było działanie destrukcyjne. Coraz bardziej było widać, że oni nie chcą tej transakcji.
Trzeba było rozmawiać bezpośrednio z Wojciechowskim.
Nasze kontakty nagle stały się bardzo sporadyczne, choć Józef Wojciechowski za każdym razem zapewniał mnie, że wszystko jest w porządku. Tymczasem nie było. JW Construction znowu zmienia pracownię architektoniczną i po 2,5 roku od pierwszej umowy podpisuje umowę z wrocławskim biurem, które my sugerowaliśmy od początku. W międzyczasie my kupiliśmy tę działkę od PWST i byliśmy gotowi zakończyć transakcję. Przygotowałem na swój koszt koncepcję, która pozwalała na atrakcyjne zagospodarowanie terenu bez konieczności zamiany nieruchomości. Ta koncepcja odpowiadała zresztą założeniom, którymi kierowaliśmy się, zawierając pierwszą umowę. Pojechałem do Józefa Wojciechowskiego i przedstawiłem mu tę koncepcję. Powiedział mi, że teraz nie ma czasu, obejrzy plany i niedługo oddzwoni. Tydzień później dzwoni z jachtu i mówi, że ma wszystkiego dość, że on rezygnuje z zakupu. Proponuję mu więc spotkanie, Wojciechowski się zgadza, jednak dwa dni później zarząd JW zrywa umowę i występuje z żądaniem odkupu nabytej działki. Wojciechowski przestaje odbierać moje telefony.
I zaczyna się batalia prawna.
Tak, trwa wymiana pism. Jednak rozmawiamy z zarządem JW Construction, starając się osiągnąć porozumienie. Mimo zapewnień o dobrej wierze JW w tym czasie uzyskuje tytuł komorniczy i zaczyna egzekucję przeciwko mnie i Develo. Tytuł był niezgodny z prawem, sąd na pierwszym posiedzeniu go obalił. Nie zmienia to jednak faktu, że wszystkie konta spółki zostały zajęte i to trwało kilka dobrych tygodni. Taka informacja poszła do banku i do naszych kontrahentów. Bank zażądał od nas natychmiastowej spłaty zobowiązań. W efekcie tego Develo upada.
Czy poczuł się pan oszukany?
Staram się opisywać to bez emocji, prywatnie bym to ujął inaczej. W tym momencie nie ma już żadnego kontaktu z Wojciechowskim, komornik na kontach, próby porozumienia odrzucone przez JW. Sprawa trafia do sądu. Kiedy JW otrzymuje pozew, nagle późnym wieczorem dzwoni do mnie Wojciechowski. Krzyczy, stara się mnie obrazić, zapowiada, że jestem skończony, że przed każdym sądem przegram z nim wszystko. On już mi wcześniej przy koniaku opowiadał, że ma rozległe kontakty i może sobie wszystko załatwić. Traktowałem to jako gadanie przy kieliszku. Ale jego wieczorny telefon mną wstrząsnął. W czasie tej rozmowy telefonicznej nic się nie odezwałem. Trwało to może półtorej minuty.
Czyli wojna na całego?
Tak. JW jest pozwane o odszkodowanie za niewykonanie umowy, a samo pozywa Develo i mnie o zwrotny odkup nieruchomości. Sprawa wydaje się prosta, bo sąd ma rozstrzygnąć, kto zawinił, że nie mamy pozwolenia na budowę. Jeśli my, to odkupujemy tę działkę. Jeśli oni, to muszą zapłacić resztę ceny. Tak się nam wydawało.
Próbował się pan jeszcze dogadać?
Po którejś z rozpraw podszedłem do Józefa Wojciechowskiego, by porozmawiać i podać rękę. Usłyszałem tylko wulgarną odzywkę. Od zawsze jestem zdania, iż poważny biznes powinien spory rozwiązywać w negocjacjach, a nie przed sądami.
Co się stało ze sprawą sądową?
Mimo że JW było pozwane wcześniej, to ten proces się wlókł, za to proces przeciwko mnie i Develo mocno przyspieszył. Jednocześnie pełnomocnicy JW składają doniesienia do prokuratury. Robią to po to, by można było poza sądem przesłuchać mnie i moich współpracowników. Czułem, że próbowano nas zdyskredytować, jakbyśmy to my byli oszustami. W trakcie procesów cywilnych prawnicy JW zwracają uwagę sądów, że toczy się postępowanie prokuratorskie, przemilczając, że zostało ono już raz umorzone oraz że nie postawiono w nim nikomu żadnych zarzutów. To jest nie do pomyślenia, że można próbować robić sobie prywatny użytek z prokuratury – takie próby nieuzasadnionego jej angażowania w prywatne spory powinny być karalne. Zacznijmy od tego, że proces w pierwszej instancji trwał cztery lata. JW mogło przetrwać tak długi proces, Develo na pewno nie. Przychodzi mi na myśl powiedzenie „zanim gruby schudnie, to chudy zdechnie”. Ale największym kuriozum był dla mnie wydany wyrok. Sąd uznał, że nieruchomość ma zostać własnością JW Construction, a mi jako poręczycielowi nakazał zapłatę 18 mln zł. Więc rezultat wyroku jest taki – choć JW wycofało się z projektu, to przejęło nieruchomość i zarobiło grube miliony.
Ale jak to możliwe, że musi pan zwrócić pieniądze, skoro stracił pan działkę?
Też tego nie rozumiem, nie rozumieją tego wybitni prawnicy, z którymi rozmawiałem. Nie wiem, czym kierował się sąd, wydając taki wyrok, dziś już jednak wiem o innej łudząco podobnej sprawie, w której zapadł równie zaskakująco korzystny dla JW wyrok. Tamtą sprawę badała prokuratura, były w niej postawione zarzuty.
Jak sąd uzasadnił taki wyrok?
Trudno to wytłumaczyć, bo uzasadnienia ustnego nikt nie zrozumiał, a nie zostało ono nagrane. Potem dostaliśmy pisemne uzasadnienie, które liczyło prawie 44 strony. Sąd uznał, że JW mogło odstąpić od umowy, powołując się na przyczyny, nawet jeśli były one zawinione przez JW. Czyli sądu nie interesuje to, czy JW zawiniło w tym, że ta umowa nie doszła do skutku. I tak zostaje z działką i ma dostać pieniądze. Co więcej, takiej argumentacji nie podnosiła żadna ze stron. Dla mnie wygląda to tak, jakby szukano rozwiązania pozwalającego zatrzymać JW i pieniądze, i nieruchomość.
Czy sąd może tak orzekać?
Normalnie sąd nie może orzekać „ponad żądanie stron”. Uważam, że ta zasada została złamana – choć podczas procesu stało się oczywiste, że JW nie może dostać ceny za nieruchomość, skoro ją zatrzymuje, to zarówno sąd I instancji, jak i sąd apelacyjny przyjęły argumentację pozwalającą zasądzić ode mnie pieniądze na rzecz JW.
Co z apelacją?
Na rozprawie apelacyjnej, wiedząc już, jak nielogiczne potrafią być rozstrzygnięcia sądów, zaproponowałem ugodę – spełnienie żądania JW z pozwu i odkup nieruchomości. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu moja propozycja została kompletnie zignorowana. A nasza apelacja została oddalona. Trudno jednak powiedzieć, na jakiej podstawie, gdyż do dziś nie ma pisemnego uzasadnienia, choć wyrok zapadł pod koniec marca. Przewodnicząca składu orzekającego, a jednocześnie prezes sądu apelacyjnego, ogłosiła wyrok na kilkanaście milionów złotych, podając zdawkowe ustne uzasadnienie, które znowu się nie nagrało, a przecież w tym sądzie jest możliwość nagrywania rozpraw. Od kilku miesięcy nie mogę doprosić się uzasadnienia pisemnego. Bez tego nie mogę podjąć dalszych kroków prawnych, mimo że prawo mi je gwarantuje. Na wydanie tego uzasadnienia sędzia miała teoretycznie dwa tygodnie i, mimo moich pisemnych skarg do sądu i do Ministerstwa Sprawiedliwości, nadal go nie mamy. Sąd zdążył już jednak nadać wyrokowi klauzulę wykonalności. Co zabiera sądowi tyle czasu? Czy wydając wyrok, sąd nie znał już uzasadnienia? I teraz „zabawna” część tej historii – pisma w sprawie braku uzasadnienia składam na ręce prezesa sądu, czyli sędzi, która była przewodniczącą składu orzekającego.
A co z pozwem przeciwko JW?
W pierwszej instancji został w całości oddalony. Pełnomocnicy JW dostarczyli sądowi uzasadnienie wyroku w sprawie z ich powództwa. W uzasadnieniu sąd powtórzył niemal dosłownie kilkanaście stron z przekazanego mu uzasadnienia. Sprawa przed sądem apelacyjnym ciągle się toczy.
Ale każdy może powiedzieć, nie zgadzając się z wyrokiem sądu, że jest on kuriozalny.
Nie kontestuję samego niekorzystnego wyroku, to jest właśnie istota rozstrzygania spraw w sądzie, że można wygrać lub przegrać. Problemem są kuriozalne uzasadnienia i okoliczności, w jakich zapadały wyroki, oraz to, że przeciwnik z góry zapowiadał, że wygra ze mną w każdym sporze. Dotarłem do informacji o podobnych sprawach, w które zaangażowane było JW Construction, gdzie zapadły równie zaskakujące wyroki.
Co to za podobne sprawy?
Dla przykładu: niedługo przed umową ze mną JW Construction przeprowadziło podobną operację, przejmując inną firmę. Wojciechowski wraz z członkiem zarządu JW Construction zasiadł na ławie oskarżonych. Proces został utajniony. Był wówczas oskarżony o oszustwo. Wojciechowski został uniewinniony. Cały czas docierają do mnie nowe informacje.
I co dalej?
Ja na pewno się nie poddam. Prowadzę interesy od początku polskiej transformacji i przeżyłem już bardzo wiele, lepsze i gorsze czasy, administrację bardziej lub mniej przyjazną biznesowi. Myślałem, że wszystko zmieniło się na lepsze, że żyjemy w kraju będącym członkiem UE, w XXI w. Tymczasem przez przypadek znalazłem się w sytuacji żywcem wyjętej z lat 90., kiedy to w niejasnych okolicznościach powstawały fortuny, a krajem trzęśli gangsterzy i byli agenci służb, sądy często orzekały pod dyktando, a państwo było bezradne. Nadal jestem optymistą i liczę, że w mojej sprawie wymiar sprawiedliwości nie będzie bezradny. Jestem przekonany, iż kompetentny i niezależny wymiar sprawiedliwości to poczucie bezpieczeństwa dla wszystkich osób prowadzących własną działalność gospodarczą.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.