Vitus B. Dröscher
Kanadyjska zima była już w odwrocie. Lód na rzekach pękał pod naporem ogromnych ilości wody z roztopów spływających z Gór Kaskadowych do morza. Dla pstrągów, które przybyły z Oceanu Spokojnego i zgromadziły się w Kanale Portlandzkim, był to sygnał, by wyruszyć w górę rzeki Nass pod prąd, do celu odległego o ok. 200 km, do tych samych wód źródlanych w rejonie grupy górskiej Mount Stewart, wznoszącej się na wysokość prawie 3 tys. m, dokładnie tam, gdzie kiedyś ryby te ujrzały światło dzienne. W czasie męczącej drogi pod na ogół porywisty nurt pstrągi tęczowe prawie nic nie jadły. Potężnymi susami przeskakiwały przeszkody wysokości do jednego metra, w wąskich jarach pokonywały progi rzeczne, starając się ujść przed czyhającymi na nie licznymi wrogami. Jednocześnie ryby w sposób widoczny starzały się z dnia na dzień, prawie tak prędko jak księżycowi ludzie u Münchhausena. Kręgosłup wyginał im się w zakrzywiony garb, szczęki odkształcały w upiorne kleszczowate cęgi, pokrywy skrzelowe się wystrzępiały. Wszystkie ryby miały tętnice zwapniałe w przerażającym, prawie śmiertelnym stopniu. Gody miłosne w miejscach tarła zdawały się farsą, niczym bachanalia starzejących się faunów. Do wprowadzenia samicy w tarłowe podniecenie potrzebne są zawsze dwa samce.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.