Pierwszy jeż nie miał imienia. Wtedy nikt nie pomyślał, że wkrótce będą ich tysiące. Bezimienny jeż trafił do Oktawiana i Małgorzaty Szwedów z osobliwą przypadłością – był za gruby. Miał otłuszczone łapy, wolno się poruszał. Trzeba było go odchudzić, zanim trafił na wolność.
Nie tracą apetytu
Pewna pani wczesną jesienią znalazła jeża, który nie uciekał, szedł niedołężnie. Zabrała go do domu, a nazajutrz miała już siedem jeży, bo w nocy samica urodziła jeżątka. Kobieta chciała je odchować i wypuścić. – Ale karmiąc je tylko karmą dla kotów, utuczyła cały miot. Jeże dorastały, zaczęły ze sobą walczyć, trzeba było je rozdzielić. I tak pierwszy jeż trafił do nas. Wtedy jeszcze o jeżach nie wiedzieliśmy zbyt wiele – wspomina Małgorzata Jaworska-Szwed.
Wkrótce się dowiedzieli, że jeże to wielkie żarłoki. Mitem jest, że lubią owoce. Niestety, nie noszą jabłek na kolcach jak na obrazkach dla dzieci, bo po jabłko sięgają tylko wtedy, gdy chcą z niego wydobyć robaka. A że pierwsze spadają jabłka robaczywe, jeże spieszą, aby im się przyjrzeć. Są mięsożerne, lubią zaskrońce, jaszczurki, ślimaki, żaby, owady i robaki. Pod opieką człowieka powinny zachować zróżnicowaną dietę – dobrej jakości kocia karma, kawałeczki wołowiny, larwy drewnojada lub mącznika, ale wszystko w ograniczonych ilościach, bo jeże zjedzą każdą porcję.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.