Jstem dumna z mojego owłosienia”. Tak zdjęcie opublikowane w połowie marca na Instagramie podpisała Betty Q, pierwsza polska performerka burleski. Wcześniej z wyraźnie niewydepilowanymi pachami występowała już na scenie. Robi to, by manifestować body positivity, czyli ciałopozytywność. Uważa, że ciała odstające od medialnie promowanego „ideału” nie powinny zaprzeczać swojemu istnieniu. Jej zdaniem ciałopozytywność odnosi się nie tylko do bycia grubą lub chudą. Dotyczy także piegów, blizn, znamion czy włosów w nadmiarze. – To świadomość, że ciało jest obecne. I nawet jeśli nie jest takie, jak byśmy chcieli, z tą jego obecnością musimy coś zrobić – zaznacza. Myślących podobnie jest coraz więcej.
Sam ruch body positive swoje początki miał w latach 60. poprzedniego wieku, gdy Ameryka zaczęła uświadamiać sobie rosnący problem z otyłością i konieczność akceptowania ludzi XL. Jego kolejna fala przyszła już po roku 2012, gdy do gry weszły media społecznościowe. To za ich pośrednictwem aktywistki zaczęły piętnować przemysł modowy lansujący nierealne wzorce. Najpierw chodziło głównie o figury i rozmiary kobiet pokazywanych w mediach jako ideały. Dziś ciałopozytywność idzie o krok dalej. – Aktorki czy dziennikarki nie ukrywają siwizny. Publikują zdjęcia bez makijażu – zauważa Dominika Rossa, doktorantka psychologii z Uniwersytetu SWPS. W ten sposób, równolegle do oddolnych inicjatyw z mediów społecznościowych, przedstawicielki kultury masowej zaczęły wspierać ideę ciałopozytywności.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.