Osłabienie, duszność, początkowo po dłuższym spacerze, potem po coraz krótszym, coraz gorsze tolerowanie wysiłku fizycznego. To sygnały, że serce staje się coraz mniej wydolne. Szacuje się, że na niewydolność serca choruje w Polsce od 800 tys. do miliona osób, jednak wiele z nich o tym nie wie. Do objawów chorzy przyzwyczajają się i nawet nie skarżą się lekarzowi. Zła tolerancja wysiłku i duszność z czasem się powiększają, problemy zaczynają pojawiać się przy coraz mniejszej aktywności. Niewydolność serca może być konsekwencją zawału – chory zostaje uratowany, ale serce jest uszkodzone i gorzej pracuje. Inne możliwe przyczyny to np. choroba wieńcowa, przewlekłe nadciśnienie, migotanie przedsionków, wrodzone wady serca albo po prostu powikłanie po niedoleczonej infekcji grypowej.
Przyczyny różne, ale skutek ten sam: serce nie jest w stanie zapewnić organizmowi wystarczającej ilości tlenu, żeby mógł podjąć wysiłek fizyczny i normalnie funkcjonować. – Zwykle choroba dotyczy osób po 60. roku życia, jednak co najmniej 15 proc. chorych to młode osoby w wieku produkcyjnym, które mogłyby normalnie funkcjonować w życiu społecznym i zawodowym, jeśli byłyby dobrze leczone – mówi Beata Ambroziewicz, prezes Polskiej Unii Organizacji Pacjentów, przedstawiciel koalicji Serce dla Kardiologii. Dr hab. n. med. Agnieszka Pawlak z Kliniki Kardiologii Inwazyjnej szpitala MSWiA w Warszawie na co dzień leczy chorych z niewydolnością serca.
To nie tylko osoby po sześćdziesiątce. Podaje przykłady z własnej praktyki: 42-letni pacjent przyjęty do szpitala z ciężką niewydolnością serca; rokowanie dramatyczne, jednak sytuację udało się opanować. 28-latek z ciężką niewydolnością, kwalifikowany do transplantacji serca – dzięki zastosowaniu innowacyjnego leczenia nastąpiła poprawa, więc można go było wykreślić z listy kandydatów do transplantacji. 22-letnia dziewczyna, która mimo podjętych prób leczenia i wpisania na listę, nie doczekała transplantacji, zmarła. – Statystyka pokazuje problem, jednak gdy dotykamy człowieka, to widzimy, jak istotne jest to, by walczyć o każdego pacjenta – mówi dr Pawlak. Walka o każdego pacjenta oznacza po pierwsze, dobrą, skoordynowaną opiekę, a po drugie, dostęp do skutecznego leczenia. Liczby są alarmujące – tylko 50 proc. chorych na niewydolność serca ma szansę na pięcioletnie przeżycie, aż 11 proc. umiera w pierwszym roku po hospitalizacji. To statystyki gorsze niż w wielu nowotworach.
Kompleksowość i skuteczne leki
Chorobę trzeba szybko diagnozować i skutecznie leczyć, niestety i z jednym, i z drugim jest problem. – Dobrze leczymy zawały serca, niestety po wyjściu ze szpitala pacjent często jest pozostawiony sam sobie, kilka miesięcy czeka na wizytę u kardiologa. Nie ma kontynuacji leczenia, nie jest leczony zgodnie z obowiązującymi standardami – mówi prof. Jadwiga Nessler, kierownik Kliniki Choroby Wieńcowej i Niewydolności Serca Collegium Medicum UJ, pełnomocnik Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego ds. Niewydolności Serca. Potwierdza to dr Aleksandra Pawlak: – „Mamy cztery grupy leków, które poprawiają rokowanie w niewydolności serca, z których jedna, bardzo ważna, nie jest w Polsce refundowana. Mamy nadzieję, że to się zmieni. Kardiolodzy czekają na wejście w życie zapowiadanego od kilku miesięcy pilotażu programu kompleksowej opieki nad chorymiz niewydolnością serca (KONS), zaproponowanego przez Polskie Towarzystwo Kardiologiczne we współpracy z Ministerstwem Zdrowia. W ramach KONS pacjent już nie będzie pozostawiony sam sobie. Jeśli niewydolność serca będzie zdiagnozowana w szpitalu, po wyjściu z niego ma szybką ścieżką trafić do kardiologa, a potem do lekarza rodzinnego, który w przypadku zaostrzenia choroby będzie mógł skierować pacjenta z powrotem do specjalisty”.
– „Obecnie pacjenci po wyjściu ze szpitala czekają ponad trzy miesiące na wizytę u kardiologa, a wytyczne mówią, że powinni być skonsultowani w ciągu kilku dni, bo trzeba sprawdzić, czy nie należy zmodyfikować leczenia. Chodzi o to, by uniknąć zaostrzenia choroby i powtórnej hospitalizacji” – dodaje dr Pawlak. KONS jest koniecznością, jednak jego pilotaż na początek obejmie niewielką liczbę pacjentów. Dopiero gdy wykaże się efektywnością, będzie wprowadzany w całej Polsce.
Drugi problem to dostęp do terapii. – Chodzi zarówno o interwencje pozafarmakologiczne, np. wszczepianie niektórych zastawek, jak i farmakologiczne. W Polsce wciąż nie mamy w refundacji leku, który jest stosowany już w całej Europie. Z badań klinicznych wynika, że o 16 proc. zmniejsza on ryzyko zgonu, a o 20 proc. ryzyko zgonu z przyczyn sercowo-naczyniowych. Powinien być dostępny przynajmniej dla chorych z ciężką niewydolnością serca i dużym ryzykiem hospitalizacji – mówi prof. Jadwiga Nessler. O wprowadzenie koordynowanej opieki, ale też dostęp do nowych leków dla najbardziej potrzebujących pacjentów zmagających się z ciężkim stadium niewydolności serca i niemających alternatywy zaapelowały też organizacje pacjentów. – „Nie możemy zapominać o pacjentach, którzy potrzebują skutecznego leczenia po przebyciu kolejnych incydentów sercowo-naczyniowych i hospitalizacji” – mówi Beata Ambroziewicz. – W „przyszłości być może będziemy zaczynać leczenie niewydolności serca od tego leku, na dziś pilnie potrzebowałaby go grupa pacjentów po przebytej hospitalizacji z powodu niewydolności serca, gdyż jest to sygnałem, że dotychczasowe leczenie jest nieskuteczne” – zaznacza prof. Nessler. Szacuje się, że to grupa ok. 20-30 tys. osób.
Tracimy wszyscy
Polski system leczenia zawałów serca jest chwalony na świecie. – „Niestety, sukces kardiologów w leczeniu zawałów jest niwelowany przez nadumieralność z powodu niewydolności serca i udarów mózgu. W Danii i Francji choroby sercowo-naczyniowe odpowiadają za ok. 25 proc. zgonów, w Polsce za 42 proc. Według GUS na niewydolność serca w 2016 r. zmarło 40 tys. pacjentów, w tym aż 6 tys. osób w wieku produkcyjnym” – mówi dr n. med. Jakub Gierczyński, ekspert systemu ochrony zdrowia. Brak kompleksowej opieki i skutecznego leczenia oznacza, że chorzy częściej trafiają do szpitala, przebywają na zwolnieniach lekarskich, rentach, szybciej umierają. Gdyby to przeliczyć na pieniądze, kosztuje to znacznie więcej niż wydatki na leczenie. – „Koszty pośrednie niewydolności serca w Polsce zostały oszacowane w raporcie prof. Eweliny Nojszewskiej na ok. 4 mld zł w 2016 r. To ponad cztery razy więcej niż bezpośrednie koszty medyczne ponoszone przez NFZ” – dodaje dr Gierczyński. Dzięki lepiej zorganizowanej opiece i dostępowi do skutecznych leków więcej osób mogłoby żyć, ale też można by zaoszczędzić na rentach czy hospitalizacjach. Może więc czas zainwestować w to, by serca były wydolne?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.