Muzeum Sztuki Nowoczesnej przyzwyczaiło nas do lżejszych, „wakacyjnych” wystaw. Tym razem proponuje pokaz najbardziej tradycyjny z możliwych: „Farba znaczy krew” to prezentacja malarstwa. Jednak bynajmniej nie bezzębna. Polska tradycja akademicka kazała dostrzegać w malarstwie metafizyczną wręcz siłę. Artysta, studiując pilnie martwe natury, miał za zadanie ująć ją na płótnie, umiejętnie zestawiając plamy i barwy. Współczesna sztuka porzuciła tę perspektywę wiele dekad temu. I choć na rodzimych akademiach ciągle znajdziemy podejście rodem z pracowni Jana Cybisa, dziś jest ono tylko jednym z wielu. Nasze malarstwo od dawna należy do globalnego krwiobiegu, a nowe pokolenie – dominujące na wystawie roczniki 80. i 90. – doskonale zdaje sobie sprawę, że od wyimaginowanej esencji medium ważniejsza jest artystka, jej przeżycia, traumy, doświadczenia. „Farba znaczy krew” wyrosła właśnie z tej logiki. Mamy tu wiele rodzajów twórczości: realizm, abstrakcję, ekspresję, nadrealizm – i ich rozmaite mutacje. Znajdziemy płótna lepsze i gorsze. Ale nie o aptekarskie ważenie jakości tu idzie, lecz o pokazanie, jak myślą pędzlem współczesne autorki. Jak pisał niegdyś „Raster”: „talmudyczne spory o »istotę« malarstwa to ulubione zajęcie podpitych malarzy (oczywiście facetów!) na nudnych wernisażach ich słabych prac”. O czym rozprawiają więc dzisiaj malarki?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.