Pierwsi idole to koledzy ze szkolnej ławy. Edward – genialnie szkicował ołówkiem i rysował. Dzisiaj pewnie miałby szybki angaż przy produkcji kolejnej części „Wiedźmina”. Tomek z równoległej klasy był najlepszym siatkarzem w szkole, a piłka siatkowa wyznaczała Olimp. W latach 70. Edka brat dostał od cioci z Anglii paczkę, a w niej, oprócz wkładu żywnościowego, na samym dnie leżały dwie płyty długogrające: Queen i pierwszy album Aerosmith z legendarnym „Dream On”. Od tamtej pory Freddie Mercury i Steven Tyler królowali na mojej słomiance i w sercu. Na długo, aż do Jonasza Kofty, który nieustająco mnie inspirował. Po jednej z prób, a grałem wówczas w zespole o dźwięcznej nazwie Sekcja Zwłok, powiedział mi: „Robert, czy musicie się tak wydzierać i głośno grać?! To wcale nie sprawi, że będziecie bardziej słyszalni”. Potem poszedł, a jego słowa zostały we mnie do dziś. Być może dlatego nie zagrzałem długo miejsca w Sekcji zwłok czy potem w Oddziale Zamkniętym.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.