Tuż przed świętami Włodzimierz Czarzasty, szef SLD, spotyka się z Robertem Biedroniem z Wiosny i Adrianem Zandbergiem z Razem. Mają mówić o kandydaturze lewicy na prezydenta. – Albo któryś z was wystartuje, albo zrobię to ja – stawia swoiste ultimatum Czarzasty.
Zandberg od razu mówi, że nie jest zainteresowany. – Uważa, że powinien iść w kierunku rządu, a nie prezydentury, na którą i tak nie ma przecież realnych szans. W dodatku wie, że Sojusz nie ma chęci finansowania jego kampanii – mówi nasz rozmówca z otoczenia Zandberga.
W końcu zgodę na kandydowanie wyraża Robert Biedroń. Robi to jednak niechętnie, jakby pod przymusem.
Powrót do przeszłości
Lider Wiosny od jakiegoś czasu dawał do zrozumienia, że nie chce startować. Próbował nawet skierować uwagę opinii publicznej na swojego partnera, posła Lewicy Krzysztofa Śmiszka. To dlatego na początku roku pojawiły się twitterowe sugestie Śmiszka o tajemniczych sprawach, które będą go zajmowały do końca maja. Ten wpis został odczytany przez dziennikarzy jako zawoalowana informacja, iż to właśnie on będzie kandydatem partii lewicowych na prezydenta.
– Ale ponieważ posłowie SLD akurat tego dnia byli obecni w mediach, to natychmiast zdementowali te spekulacje, bo na Śmiszka nigdy zgody nie było – opowiada nasz rozmówca. Zatem europoseł, chcąc nie chcąc, podjął się startu w wyborach. W ten sposób lewica wróciła do punktu, od którego wydawało się dawno odeszła, czyli do kandydatury Roberta Biedronia na prezydenta.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.