Sobota, druga w nocy. W bloku na warszawskiej Woli dopiero trzeci budzik wyrywa ze snu 28-letniego Artura. Mimo zmęczenia po tygodniu pracy na siłowni, wsiada w samochód i jedzie po wspólnika. Przed siódmą są w Bytomiu, gdzie właśnie zaczyna się Jarmark Staroci. Piętnaście minut łażenia i rozglądania się po stoiskach wystarczy, żeby stwierdzić: tym razem wyjazd się nie zwróci. Dzień w plecy. Bazar odbywa się wprawdzie pod hasłem „Historia jest tutaj”, ale ich historia ewidentnie jest gdzie indziej. Na powtórkę transakcji sprzed trzech tygodni, kiedy w Berlinie sprzedawca myślał, że wystawia stare butelki na mleko, nie ma szans. Proponował cenę 10 euro za jedną. Nie targowali się, bo wiedzieli, że w rzeczywistości kupują szklane miny przeciwpiechotne, które w czasie II wojny światowej Niemcy wykorzystywali przeciwko Holendrom. Dziś uchodzą za unikat wśród kolekcjonerów militariów. Kilka dni później sprzedali cztery po 400 euro za sztukę.
Michał, 30-latek z Warszawy, od 12 lat zarabia na handlu ekwipunkiem wojskowym z czasów I i II wojny światowej. Na łódzkiej Giełdzie Rzeczy Dawnych i Osobliwości znalazł manierkę na wodę, którą wyprodukowała dla wojsk Wehrmachtu Fabryka Oskara Schindlera. „Nie pomyliłbym jej z żadną inną” – zapewnia. „Miała charakterystyczny kształt, stalową zakrętkę i emalię w ciemnoniebieskim odcieniu, taką jak stare garnki. Zapłaciłem 400 zł, a sprzedałem ją amerykańskiemu kolekcjonerowi za 3 tys. zł. Specjalnie zakładał konto w serwisie aukcyjnym, żeby ją ode mnie kupić. Nawet rok po wystawieniu oferty dostawałem zapytania, czy nie mam takich więcej, bo manierki we wszystkich odcieniach emalii uchodzą dziś za unikat”.
Dla jednych zabytki, dla innych zabawki
Rynek przedmiotów z okresu I i II wojny światowej przeżywa w Polsce rozkwit za sprawą wyspecjalizowanych szperaczy, którzy przeczesują internet oraz pchle targi w poszukiwaniu staroci i handlują nimi na międzynarodową skalę. Grubo ponad pół wieku po wojnie wciąż jesteśmy kopalnią pozostałości z frontu. Wzięcie ma wszystko: hełmy, odznaczenia, czapki, broń, pasy, rowery, sprzęt do łączności, a nawet szelki i sznurówki. Mundury z I i II wojny światowej (zwłaszcza polskie z 1939 r., które Niemcy i Rosjanie zabierali żołnierzom jako trofea wojenne) czy menażki na rynku kolekcjonerskim osiągają największą wartość. Na sprzedaży jednego przedmiotu handlarze zyskują nawet 50 proc. wartości, co w praktyce oznacza nawet kilkanaście tysięcy złotych w kieszeni. Często jest to zabawa na pograniczu prawa, dlatego nasi rozmówcy, chociaż zapewniają, że zamiast paragrafów wolą łamać sobie głowy w poszukiwaniu kolekcjonerskich okazów, chcą pozostać anonimowi.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.