O takich autorkach jak Miriam Cahn zwykło mówić się „late bloomer” („późno rozkwitła”). Cahn w zeszłym roku skończyła 70 lat. I choć zadebiutowała niemal przed półwieczem, międzynarodowe uznanie przyniósł jej dopiero udział w 2017 r. w documenta, najbardziej prestiżowej imprezie artystycznej świata. To było jedno z tych odkryć, o których myślimy, że nie są już możliwe: oto w dobie zglobalizowanego, zrośniętego wirtualną siecią świata sztuki objawiła się twórczość niezwykła, do tego od kilku dekad funkcjonująca niemalże pod nosem. Dziś Cahn to obok Marlene Dumas czy Luca Tuymansa jedna z najważniejszych realistycznych malarek naszych czasów. Nic dziwnego: jej obrazy mają olbrzymią siłę rażenia, są magnetyzujące, a przy tym niepokojące, przeszywają do głębi. Potwierdza to warszawska wystawa. Jest to pokaz krystaliczny: proste, oszczędne obrazy niepodzielnie zawładnęły wielką, pustą halą Muzeum nad Wisłą. Jednak nie tylko malarstwo Cahn jest niezwykłe. To samo dotyczy jej biografii i metody twórczej.
Córka uciekiniera
Miriam Cahn urodziła się w 1949 r. w Bazylei. W Szwajcarii mieszka do dziś, choć przeprowadziła się na wieś. Jak sama deklaruje, jej pracownia jest maksymalnie oczyszczona ze wszelkich sprzętów i przedmiotów – to dla niej optymalne warunki do tworzenia. Jest tylko ona i medium. To samo zapewnia jej cicha górska dolina.
Ze sztuką miała kontakt od dziecka. Jej ojciec – Żyd, uciekinier z nazistowskich Niemiec i Francji – był znanym marszandem. O swoim pochodzeniu Cahn pisała: „Ma ono coś wspólnego z poczuciem przynależności z wyboru. Utożsamiłam się z tą historią. Ma to również związek z nazwiskiem Cahn – gdybym nazywała się Müller, wszystko potoczyłoby się być może inaczej”. Bez wątpienia inna byłaby jej sztuka, w której odbijają się najbardziej palące problemy XX i XXI w.: konflikty zbrojne, terroryzm, uprzedmiotowienie kobiet czy kryzys uchodźczy. Jednak malarstwo Cahn nie jest dosłowne, emocje pulsują tu pod powierzchnią, a treść i forma splatają się w błyskotliwie wydobytym detalu, czasem tytule. To hipnotyzujące obrazy, a przedstawione na nich tematy można czytać w sposób uniwersalny: jako prace o śmierci, cierpieniu, miłości, kruchości ludzkiego ciała. Tak jest choćby w przejmującym cyklu „Mare Nostrum”, w którym Cahn od 2015 r. portretuje uchodźców: wystraszone, drżące sylwetki, które mogłyby uciekać z każdego miejsca na Ziemi ogarniętego pożogą. I w każdym czasie. „Mare Nostrum” brzmi jak „mare monstrum”, potworne morze, morski potwór – jednak to po prostu łacińska nazwa Morza Śródziemnego. Tak samo zwodnicze są same prace Cahn: uwodząco piękne i wstrząsające zarazem.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.