Oglądamy to wszyscy od tygodni. Pożar australijskiego buszu, pochłaniający kolejne połacie kraju, a wraz z nimi także siedliska ludzi i przede wszystkim zwierząt, także tych unikalnych, stał się najnowszym symbolem degradacji naszej planety. Skala pożogi jest taka, że spopielona flora i fauna Australii osadza się w postaci pyłu na odległych o wiele tysięcy kilometrów lodowcach Nowej Zelandii, które i tak mają swoje własne problemy z utrzymaniem kubatury lodu. Karmelowy australijski popiół na Lodowcu Franciszka Józefa na nowozelandzkiej Wyspie Południowej jeszcze te problemy powiększy, gdy ciemniejsza powłoka zaabsorbuje więcej promieni słońca, sprzyjając topnieniu.
Jeśli kogoś nie przekonują czyste fakty dotyczące rozmiarów ekologicznej katastrofy w Australii, powinien przyjrzeć się, jak rezonuje ona w mediach społecznościowych. I nie chodzi tu wcale o zwiększenie się liczby celebrytów adoptujących masowo zagrożone przez płomienie koale. W dzisiejszych czasach powagę danego wydarzenia mierzy się także liczbą fake newsów, które mu towarzyszą. I choć wydaje się, że skala pożarów w Australii nie wymaga wyolbrzymiania, to jednak w ostatnich dniach pojawiło się sporo dramatycznych obrazów niemających wiele wspólnego z rzeczywistością. Część z nich to zdjęcia pożarów na Tasmanii sprzed ośmiu lat, pokazujące całe rodziny szukające w wodzie schronienia przed pożogą. Ulubionym obrazkiem sieci społecznościowych dotyczącym pożarów w Australii stała się grafika wykonana przez Anthony’ego Hearseya na podstawie satelitarnych zdjęć NASA. Wizualizacja 3D niemal dosłownie pokrywa widziany z orbity kontynent ogniem, jak Australia długa i szeroka. Gdy grafika urosła do rangi hitu sieci, autor przyznał, że nie jest to obraz rzeczywistości uchwycony w jednej migawce, tylko wizualizacja wszystkich źródeł ognia, jakie zanotowano od początku grudnia. Australia na wschodnim wybrzeżu zmaga się z autentycznym kataklizmem w nieznanej dotąd skali. Pokazywanie jednak, że cały, w większość pustynny i pozbawiony roślinności kontynent, stoi w ogniu, wprowadza informacyjny chaos sprzyjający rozpowszechnianiu dowolnych bredni.
Także tych, wedle których pożary buszu nie są efektem nienotowanych od lat upałów, tylko podpaleń, których dokonują ekolodzy, żeby wymusić na rządzie zmiany polityki klimatycznej. Źródłem tych spiskowych teorii są informacje o aresztowaniu w Australii prawie 200 osób pod zarzutem podpalenia. O ich zaangażowaniu w ekologię nic nie wiadomo, ale internetowe boty, zajmujące się rozpowszechnianiem wyssanych z palca historii, bardzo chętnie podjęły temat. Bo poza wszystkim innym, zmiany klimatyczne stały się także wygodnym narzędziem do rozgrywania politycznych i gospodarczych interesów.
Wielkie winy północy
Ci sami uczeni, którzy badają od dekad skutki zmian klimatycznych na Ziemi, wskazują także na korzyści płynące z tego procesu. Nie są one tak nagłaśniane, bo jednak plusy nie są w stanie przysłonić mnożących się minusów tego zjawiska. Mimo to od lat wiadomo, że przekleństwa cieplejszych rejonów globu są jednocześnie błogosławieństwem dla stref zimniejszych. Zawsze tak było, że innowacyjność i produktywność w strefach chłodu były większe niż na obszarach gorących i wilgotnych. Zjawisko to spotęgowało się wraz z ocieplaniem klimatu. Jeśli przyjąć za pewnik, że jest ono wywołane przez przemysłową działalność człowieka, to winę ponoszą głównie wysoko rozwinięte kraje Północy.
Profesor Marshall Burke ze Stanford University skrupulatnie przebadał wpływ temperatur na rozwój gospodarczy 165 krajów świata między 1961 a 2010 r. Z jego badań wyłoniła się prawidłowość pokazująca, że im cieplej robiło się na Ziemi, tym szybciej rozwijała się globalna północ, a wolniej globalne południe. 18 krajów strefy ciepłej, które między 1961 a 2010 r. wyprodukowały na głowę mieszkańca mniej niż 10 ton CO2, zanotowało spadki PKB per capita na poziomie 27 proc. Dotyczy to także takich gigantów jak Indie czy Brazylia – odpowiednio piątej i dziewiątej gospodarki świata – które byłyby dziś w zupełnie innym miejscu, gdyby nie zmiany klimatyczne. Jednocześnie działają one w zupełnie inny sposób w przypadku krajów Północy. 19 wiodących w produkcji CO2 krajów strefy zimnej (300 ton CO2 na głowę w ciągu 50 lat) zanotowało nie spadki, ale średnio 13-procentowe wzrosty PKB.
Dziś państwa te szykują gigantyczną modernizację, licząc nie tyle na zahamowanie procesu, który miały wywołać, ile na kolejną maksymalizację zysków. W ceniących sobie znaczenie gestów krajach Zachodu strategia ta została ubrana w pokaźną dozę poczucia odpowiedzialności za los planety. Wszystko staje się jednak jasne, gdy spojrzymy na takie kraje Północy jak Rosja, gdzie nikt specjalnie nie dba o zachowywanie fałszywych pozorów.
Władimira Putina nikt nie przekona, że za ocieplanie klimatu odpowiedzialny jest człowiek. Władze rosyjskie nie przepadają także za ekologicznymi aktywistami pokroju Grety Thunberg. Pod koniec grudnia na sześć dni aresztu skazano jej naśladowcę, 25-letniego skrzypka Arszaka Makicziana. Jego winą było to, że przez wiele tygodni organizował jednoosobowe strajki klimatyczne na moskiewskim placu Puszkina. Protest był jednoosobowy, bo władze odmawiają zgody na większe protesty, dlatego Makiczian urządził sztafetę, której uczestnicy co pięć minut przekazywali sobie transparent z ekologicznymi hasłami. Jednoosobowe wystąpienia nie interesowały policji do czasu, gdy Makiczian nie wrócił ze szczytu klimatycznego w Madrycie.
Niezależnie od używania twardej ręki wobec naśladowców szwedzkiej aktywistki władze rosyjskie przyjmują do wiadomości istnienie fenomenu, którym się ona zajmuje. Putin ochoczo podpisał się pod porozumieniami klimatycznymi z Paryża. Przychodzi mu to o tyle łatwo, że w przeciwieństwie do krajów Zachodu Rosja nie musi specjalnie starać się, by ciąć emisję CO2 do atmosfery. Punktem wyjścia do ustalania jej limitów jest poziom zanieczyszczeń z 1990 r., gdy istniał jeszcze Związek Radziecki. Jego upadek wywołał gwałtowną, choć zupełnie niezamierzoną redukcję zanieczyszczeń, bo wraz z sowieckim imperium upadła także większość przemysłowych trucicieli. Poza tym Rosja rości sobie prawo do uwzględnienia w jej bilansie wkładu w produkcję tlenu, jaki ma syberyjska tajga – największe obok amazońskiej dżungli skupisko drzew na planecie.
Pozytywny plan Moskwy
W prawosławne Boże Narodzenie temperatury w Rosji były nawet o 16 stopni wyższe, niż wynosi średnia o tej porze roku. Kraj leżący w 70 proc. w strefie chłodnej ociepla się dwa i pół raza szybciej niż reszta Ziemi. Zamiast z tego powodu rozpaczać, władze zaczęły planować adaptację do nieuchronnych zmian. Stosowny plan Kreml opublikował na początku stycznia. Zakłada on jednocześnie minimalizowanie strat powodowanych przez ocieplenie klimatu i wykorzystywanie zalet wyższych temperatur.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.