Kiedy wreszcie będzie wojna? Wielki billboard z grafiką grupy artystycznej Twożywo zawierający takie pytanie zawisł przy ul. Koszykowej w Warszawie latem 2001. Odpowiedź nadeszła już 11 września, gdy za sprawą ataku na WTC, ciągnące się wiele dekad zmagania Zachodu ze światem muzułmańskim weszły w nową fazę. Od tego czasu konflikt na Bliskim Wschodzie przepoczwarzał się już kilkakrotnie. W zasadzie powinniśmy się z nim oswoić na tyle, żeby nie szukać odpowiedzi na prowokacyjne pytanie artystów sprzed 20 lat, gdy tylko któraś ze stron wykona jakiś gwałtowniejszy ruch. Mimo to za każdym razem reagujemy podobnie przewidywalnie, jakby tęsknota za jednoznaczną odpowiedzią była silniejsza od zdrowego rozsądku. Ten zaś podpowiada, żeby nie histeryzować z powodu śmierci jednego, choćby i najważniejszego, irańskiego generała i nie przenosić traum ostatnich dziesięcioleci na kolejne pokolenia. A tak się właśnie dzieje, co wnoszę z powagi, z jaką redakcyjne koleżanki relacjonują niepokoje własnych dzieci, martwiących się nieuchronną rzekomo wojną USA z Iranem. Spieszę donieść, że ona się już z powodzeniem toczy od wielu lat. Każda z uczestniczących w niej stron jest zadowolona z jej efektów i kosztów, które, choć wysokie, ciągle są rozsądne. Nikt nie ma więc specjalnego interesu w jej eskalowaniu. Kolejne eskalacje przemocy nie zmieniają znacząco sytuacji. Czy ktoś pamięta jeszcze, jaką histerię wywołało kilka lat temu zestrzelenie przez natowską Turcję rosyjskiego samolotu nad Syrią? Wojna też wisiała rzekomo na włosku. I co? I nic. Nic poważnego nie będzie się działo także z powodu śmierci irańskiego gen. Kasema Sulejmaniego. Amerykanie rozstrzelali go z drona tuż po tym, jak wylądował na lotnisku w Bagdadzie. Owszem, Sulejmani był ważną postacią, drugą po wielkim ajatollahu Alim Chameneiu osobą w państwie, ponoć człowiekiem ważniejszym nawet od prezydenta Rouhaniego.
Jako głównodowodzący elitarnymi formacjami Islamskiej Republiki Iranu był twórcą i wykonawcą irańskiej polityki ekspansji na Bliskim Wschodzie. To jemu Teheran zawdzięcza przejęcie kontroli nad Irakiem, Syrią i de facto także Libanem. Sulejmani z powodzeniem prowadził także rękami rebeliantów Huti dywersyjną wojnę w Jemenie, na tyłach arcywrogo do Iranu nastawionej Arabii Saudyjskiej. Generał cieszył się zasłużoną popularnością wśród rodaków i uznaniem sojuszników Iranu, ze szczególnym uwzględnieniem Władimira Putina, który znał go osobiście. Jednak czy to wystarczyło, żeby śmierć jednego wojskowego doprowadziła do wybuchu otwartej wojny z USA?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.