Zaczęło się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie stopniowo rosło. Na Kremlu zastosowano bowiem stary przepis klasyka kina Alfreda Hitchcocka na konstruowanie dobrych thrillerów. W roli reżysera, ale także odtwórcy głównej roli, wystąpił niezawodny Władimir Putin, stając w zeszłym tygodniu w moskiewskim Maneżu przed połączonymi izbami rosyjskiego parlamentu: Dumą i Radą Federacji. Przez pierwszą godzinę dorocznego orędzia o stanie państwa prezydent serwował politycznej elicie przegląd dobrze jej znanych społecznych problemów Rosji. Było o niskich płacach, zastoju gospodarczym i demograficznej zapaści. Potem mówca przeszedł do propozycji rozwiązania palących problemów, oferując coś, czego w Rosji dawno nie było, czyli zmianę obowiązującej od 1993 r. konstytucji. Postawiło to na baczność nie tylko zagraniczne media. Rządowa stacja Rossija 1 była tak nieprzygotowana na decyzje Putina, że w głównym wydaniu wiadomości ograniczyła się do wyemitowania fragmentów jego oświadczenia.
Dyskusja na temat konsekwencji zapowiedzi prezydenta dopiero się zaczęła, gdy gruchnęła kolejna ważna wiadomość: wierny Putinowi od lat premier Dimitrij Miedwiediew podał się do dymisji wraz z całym rządem, żeby, jak oświadczył, umożliwić prezydentowi realizację owych planów. Ministrowie jego gabinetu byli ponoć kompletnie zaskoczeni, ale zanim zdążyli jakoś zareagować, Putin ogłosił już nazwisko następcy Miedwiediewa. Został nim mało znany technokrata Michaił Miszustin, którego główną zaletą jest to, że gra regularnie w hokeja z rosyjskim prezydentem. Niecałe 20 godzin później jego kandydatura została już zatwierdzona. Przetasowanie na szczytach władzy w Rosji odbyło się błyskawicznie, ale zanim opadł kurz po tym politycznym trzęsieniu ziemi, wszyscy zaczęli się zastanawiać, czemu ono służyło. I tutaj panuje powszechna zgoda: chodziło o przedłużenie władzy Władimira Putina.
Plan: Nieskończoność
W Moskwie plan nowelizacji konstytucji nazywa się reformą, ale to nie jest najlepsze słowo. Sugeruje ono zmiany na lepsze, choćby przez przyznanie parlamentowi prawa do wskazywania premiera, co obecnie zależy wyłącznie od woli prezydenta. Krok mający wzmocnić demokratyczne procedury w Rosji jest jednak pozorny. Istota ogłoszonej przez Putina reformy sprowadza się nie do realnych zmian systemowych, tylko do kosmetycznych przetasowań, mających zachować, a nawet wzmocnić układ kontrolujący Rosję. Widać to choćby po zapowiedzi wzmocnienia roli Rady Państwa, mało obecnie istotnego organu doradczego przy prezydencie. Po zmianach Rada Państwa mogłaby odgrywać rolę swego rodzaju Politbiura, jak w czasach sowieckich. Podobnie jak przyznanie Dumie prawa do wskazywania premiera, także i wzmocnienie Rady Państwa wygląda na próbę ograniczenia wszechwładzy prezydenta federacji. I tak też pewnie się stanie. Tyle że urząd prezydenta najpewniej przestanie być już tak ważny jak obecnie. Rosyjska konstytucja ogranicza jego władzę do dwóch następujących po sobie kadencji. Putin rządził już dwie kadencje, potem na jedną zrobił sobie przerwę, wstawiając na Kreml zaufanego kuma Miedwiediewa i samemu przejmując stanowisko premiera. Potem panowie za-mienili się miejscami, żeby dwie dozwolone prawem prezydenckie kadencje mogły się Putinowi liczyć od nowa. Jego czas powinien nadejść w 2024 r., gdy skończy się druga. Od wielu miesięcy polityczna Moskwa zastanawiała się, co dalej. System nie wygenerował żadnego godnego Putina następcy – sam prezydent zadbał zresztą, żeby taki następca ani w obozie władzy, ani wśród opozycji się nie pojawił.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.