Twoje pokolenie ma w sobie piękną bezczelność. Przekonanie, że świat może należeć do niego, wystarczy tylko sięgnąć.
Nie wiem, czy to bezczelność. Raczej świadomość, że wbrew pozorom nie żyjemy w złych czasach. Czujemy, że nie przynależymy wyłącznie tutaj, że jesteśmy częścią większej całości. Mamy łatwy dostęp do informacji, kulturę na kilka kliknięć myszką i gigantyczny wachlarz inspiracji. Niemal nic nie ogranicza naszego zainteresowania rzeczywistością.
A wyjazd do Berlina nie jest dla was wyprawą „na Zachód”.
Bo jakie to ma znaczenie? Jeśli będziesz odpowiednio długo jechać na wschód, też dotrzesz do Berlina. Ważne, żeby czuć się u siebie.
Albo trafić do Los Angeles z filmem nominowanym do Oscara.
Krok po kroku przekonywaliśmy widzów do naszego filmu. Najpierw na festiwalu w Wenecji, gdzie spotkaliśmy się ze świetnym odbiorem i zdobyliśmy nagrodę Europa Cinemas Label, potem na kolejnych imprezach, przeglądach, pokazach. W Stanach eksplozję zainteresowania „Bożym Ciałem” wywołał American Film Institute Festival. To po nim jedno z branżowych pism przeniosło nas z kategorii ewentualnych czarnych koni w wyścigu o nominację do peletonu. A ja pomyślałem, że te spotkania, wywiady, dyskusje mają sens.
A jak dowiedziałeś się o nominacji?
Spałem smacznie i śniłem, że jestem zającem złodziejem. Obudził mnie telefon od agentki z gratulacjami. Chwilę później posypały się wiadomości. Telefon od wzruszonych rodziców. Z niedowierzaniem odpisywałem na gratulacje. Sprawdzałem, czy to prawda, a jak już byłem pewny, to położyłem się spokojnie spać dalej.
Jak się świętuje taki sukces?
Pojechaliśmy na rowery razem z moją ukochaną i operatorem, Piotrkiem Sobocińskim, wypić szampana nad oceanem.
A to prawda, że Jan Komasa ogłoszenie tego wyróżnienia przespał?
Janek jest niezłym śpiochem. Często bardzo trudno go dobudzić rano na transport. Nawet waląc do drzwi.
Widzowie za granicą reagują na ten film inaczej niż w Polsce?
Nie. Ta historia chłopaka, który na przepustce z poprawczaka podszywa się pod księdza, by spróbować innego życia, okazała się bardzo uniwersalna. I niezależnie, czy oglądają ją Francuzi, Amerykanie, Włosi czy Polacy – wszyscy mówią o traumie, o próbie odkupienia, o wierze. Cieszy mnie to. Zawsze miałem nadzieję, że „Boże Ciało” będzie emanować miłością do drugiego człowieka. Uczyć sztuki wybaczania– zarówno sobie, jak i innym. Budować wspólnotę, a nie tworzyć kolejne podziały.
Tym tłumaczysz też sukces frekwencyjny w Polsce?
Owszem, ale wcale nie w odniesieniu do aktualnej sytuacji. Łatwo jest ubolewać: „My w czasach wzrostu prawicy”. Ale kilka-naście lat temu mówiło się „My w czasach transformacji”, a wcześniej „My w latach 80”., „My po 68”., „My po 45”.. Nie chcieliśmy grać na emocjach wywołanych bieżącą polityką, tylko opowiedzieć przejmującą historię. Myślę, że właśnie szczerość i czyste intencje docenili widzowie.
I solidną pracę. Dużo w tę rolę włożyłeś.
Przygotowywałem się do niej pięć miesięcy. Rozmawiając z ludźmi, czytając, oglądając filmy. Bo trzeba nasycić wyobraźnię, aby dotknąć czegoś prawdziwego.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.