Zostanie pan szefem kampanii wyborczej Małgorzaty Kidawy-Błońskiej?
Musimy pamiętać, że oficjalnie nie ma jeszcze kampanii wyborczej, więc i szefa sztabu być jeszcze nie może. Zadeklarowałem, że staję u boku Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, żeby pomóc jej w kampanii, ponieważ uznaję wybory prezydenckie za najważniejsze od wielu lat i kluczowe dla przyszłości kraju.
Jeszcze niedawno kandydował pan na szefa PO. Zrezygnował pan i teraz chce wspierać Kidawę-Błońską. Bardzo jest pan zmienny.
Nie jestem zmienny. Zgłosiłem się jako pierwszy do wyborów na szefa partii, 27 grudnia, ponieważ mam swoją wizję Platformy i chciałem ją wyraźnie zaprezentować. Uważam, że powinna to być partia społeczno- samorządowa, opierająca się na pracy z ludźmi na dole. A kiedy rozpoczęła się wewnętrzna kampania wyborcza, pokrywająca się z początkiem prekampanii prezydenckiej, uznałem, że ktoś z nas musi się wycofać, żeby wybory mogły się zakończyć w I turze. Bo naszym zadaniem są wybory prezydenckie i wygrana w nich.
Część osób wiązało z pana kandydaturą pewne nadzieje. Młody, dynamiczny, pracowity. Nie ma pan poczucia, że wystawił ich do wiatru?
Przeciwnie. Czasem trzeba schować swoje ego dla dobra całego projektu. Pokazałem, że liczy się dobro ogółu, że trzeba budować zespół, który będzie w stanie wygrywać wybory i zmieniać Polskę na lepsze.
Dlaczego poparł pan akurat Borysa Budkę, a nie np. Tomasza Siemoniaka?
Bardzo szanuję Tomasza Siemoniaka, jest moim partnerem politycznym od czasów rządowych, ale zdecydowałem się poprzeć Borysa Budkę, dlatego że uważam, iż czas polityki gabinetowo-kadrowej musi się w Platformie skończyć.
Tomasz Siemoniak by taką prowadził?
Myślę, że Budka jest bardziej predystynowany do polityki ulicznej. W czasie ulicznych protestów był bardzo aktywny. Uważam, że funkcjonowanie partii politycznych zmieniło się w odniesieniu do tego, co mieliśmy w latach 90. albo na początku lat dwutysięcznych. Polityka wyszła z parlamentu i z partyjnych gabinetów na ulicę. Dzisiaj prawdziwą politykę robi się z ludźmi, którzy do tej pory zaangażowani nie byli. Ruchy obywatelskie, ruchy kobiet – przecież to nie są politycy, a kreują politykę.
Siemoniak jest politykiem minionej epoki?
Absolutnie nie. Mówię tylko, że zdecydowałem się poprzeć Budkę, bo potrzebujemy zdecydowanej zmiany. Jednocześnie wyraźnie zaznaczyłem, że nie wyobrażam sobie Platformy bez Tomka Siemoniaka i liczę, że wspólnie z Borysem Budką, Tomaszem Siemoniakiem i całą ekipą zbudujemy skuteczną partię polityczną.
Postawił pan na polityka, który jako szef klubu nie potrafi upilnować posłów przed ważnymi głosowaniami.
Na początku zawsze mogą pojawić się problemy. Jesteśmy w trudnym okresie. Wymiana szefa nie jest łatwą sprawą dla żadnej partii. Mamy początek kadencji, nowy klub. Czasem trudno nad tym wszystkim zapanować, tym niemniej takie błędy nie mogą się powtarzać.
Dwie dotychczasowe wpadki wywołały furię u waszych wyborców. Jeszcze jedno potknięcie i może być po Budce.
Na pewno klub musi być prowadzony sprawnie, partia też. Mam nadzieję, że wyciągamy wnioski z tych sytuacji i one się nie powtórzą. Każdy z posłów musi być wewnętrznie przekonany i zmobilizowany do ciężkiej pracy każdego dnia.
Co Budka panu obiecał za poparcie? Stanowisko wiceprzewodniczącego partii?
Umówiliśmy się z Borysem, że zajmę się uspołecznianiem Platformy Obywatelskiej, tym, co robię tu od lat. Chodzi o pracę z ludźmi, którzy są naszymi zwolennikami, ale do partii nie należą, a także z tymi, którzy naszymi zwolennikami nie są. Platforma musi otwierać się jeszcze bardziej na ludzi z zewnątrz.
Mówi pan, że polityka się zmieniła, bo wyszła na ulicę. Prowadziliście tę uliczną politykę przez cztery lata i przegraliście zarówno wybory europejskie, jak i parlamentarne.
Ale dzisiaj jesteśmy już w innym miejscu. Wnioski z poprzednich wyborów zostały wyciągnięte i będą wdrożone. Poza tym trzeba pamiętać, że polityka to zazwyczaj bieg na długi dystans i potrzeba wiele spokoju, cierpliwości i mozolnej pracy, aby osiągnąć końcowy sukces.
Jak pan ocenia debatę na forum Parlamentu Europejskiego o praworządności w Polsce?
Debata była bardzo dynamiczna i emocjonalna. Pokazała też, że Europa patrzy na nas coraz bardziej zdziwionymi oczami. Praworządnością w Polsce zajmują się dziś wszystkie partie europejskie i większość jest krytyczna – nie tylko moja partia, czyli EPP, lecz także liberałowie czy lewica. Za PiS opowiadali się w zasadzie tylko brexitowcy i posłowie skrajnej prawicy z Włoch.
Gdy Patryk Jaki z PiS zwrócił się do komisarz Věry Jourovej, żeby powiedziała, jaki jest w Czechach system wybierania sędziów, to miała kwaśną miną. Bo zdaje się, że jest podobny jak u nas.
Debata o praworządności nie była nawet debatą o Polsce, tylko o przyszłości Unii Europejskiej. To, co się dzieje w Polsce, będzie skutkowało tym, co się wydarzy w Europie po brexicie. Dlatego na sali słychać było okrzyki brexitowców: „Zostawcie to wszystko, chodźcie z nami”.
Głosował pan za rezolucją o łamaniu praworządności w Polsce i na Węgrzech. Czyli jest pan za tym, żeby karać Polskę finansowo?
Głosowałem za tym, aby w Polsce było przestrzegane prawo. Tę sytuację porównałbym do przypadków przemocy domowej – czy jeżeli sąsiedzi słyszą, że w mieszkaniu obok np. bite jest dziecko, to też mają milczeć? Ponadto dokładnie ta rezolucja brzmi, że będziemy pilnować bezpieczeństwa budżetu europejskiego w odniesieniu do państw, w których może być złamana praworządność. Żeby środki europejskie nie były wydatkowane nieprawidłowo.
No właśnie. Jest pan za tym, żeby unijna biurokracja przycięła nam pieniądze.
Nikt nie powiedział, że trzeba coś przyciąć. Parlament Europejski powiedział, że apeluje o przywrócenie praworządności i będzie pilnował budżetu. To chyba dobrze, że są instytucje, które pilnują, aby w Polsce nie dochodziło do łamania prawa?
Małgorzata Kidawa-Błońska podobno przechodzi szkolenia z wystąpień, a tu ni stąd, ni zowąd mówi, że Komisja Wenecka jest organem Unii Europejskiej. Nie jest panu za nią trochę wstyd?
Małgorzata Kidawa-Błońska nie jest cyborgiem, maszyną ani na pewno niczyją marionetką. Jest normalnym człowiekiem i ma prawo się przejęzyczyć, jak każdy z nas.
Macie kandydata, który się nie uczy?
Skąd taka teza? Mam nadzieję, że obie panie będziecie zaskoczone dobrym wynikiem naszej kandydatki w wyborach prezydenckich.
Jaką wizję chcecie zaproponować Polakom?
Wracamy do mitycznego programu Platformy.
A jest mityczny?
Nie jest, ale setki razy słyszałem już, że Platforma nie ma programu, co nie jest prawdą. Poza tym uważam, że program PO nie może być pisany wyłącznie przez ekspertów. Powinien być emanacją głosu ludzi i ich problemów.
A konkretnie, co macie do zaproponowania?
Skrócenie kolejek na SOR. Jeżeli rząd nocną i świąteczną opiekę lekarską przeniósł do szpitala, to trudno się dziwić, że ludzie czekają tam godzinami na przyjęcie. Bo tam przychodzi ktoś, kto miał wypadek samochodowy, ktoś z podejrzeniem udaru i jednocześnie ktoś, kto ma biegunkę albo się uderzył w nogę. To nie może się udać.
Gdy był pan ministrem zdrowia, to Donald Tusk musiał panu nakazać zmniejszenie kolejek do lekarzy onkologów.
I wprowadziliśmy pakiet onkologiczny, który znacznie skrócił oczekiwanie na badania onkologiczne.
Ale to oznaczało, że premier nie oceniał pana najlepiej jako ministra zdrowia.
Mogę powiedzieć tylko tyle: zdarza mi się, że ludzie zaczepiają mnie na ulicy i mówią, że pakiet onkologiczny uratował im życie. Ale byli i tacy, którzy mówili, że popełniłem błędy. Nie popełnia błędów tylko ten, kto nic nie robi.
Jak pan wyobraża sobie swoją rolę przy Kidawie-Błońskiej?
Nie da się wygrać wyborów w pojedynkę. Zamierzam pomóc naszej kandydatce w kampanii ulicznej. W przekonywaniu ludzi nieprzekonanych do wyborów, żeby tym razem poszli do urn.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.