Jego rocznic nie obchodzi się fajerwerkami. Opinia literacka już zmęczyła się Salingerem, cztery dostępne książki autora są już prześwietlone na wszystkie strony, biografia opisana w kilku wersjach, a zawartość literackiego sejfu pilnie strzeżona. Ale kolejne pokolenia czytelników ulegają magii tej twórczości i nadal podobno co roku sprzedaje się na całym świecie ok. ćwierć miliona egzemplarzy (wydanego po raz pierwszy w 1951 r.) „Buszującego w zbożu”.
W swojej jedynej powieści Salinger wyczuł ducha czasu i przewidział, że amerykańskie młode pokolenie zacznie buntować się przeciwko porządkom, jakie w świecie poranionym przez wojenne dramaty zaprowadzała generacja ich rodziców. „Buszujący…” szybko stał się dla nich biblią i – jak się powszechnie uważa – przyczynił się do wszystkich późniejszych buntów określanych wspólnym terminem „kontrkultury lat 60”.. Ale nie tylko: pisarz znalazł prosty klucz do opisania uniwersalnego modelu młodzieńczego buntu. A dopiero po latach, znając biografię autora, można odkryć, jak wiele w jego twórczości odbiło się XX-wiecznych traum i cierpienia, choć o największej z nich – II wojnie światowej, nigdy wprost nie napisał.
Strażnik młodości
Holden Caulfield, bohater i narrator powieści, nie przykładał się do nauki, traktując ignorowanie szkolnych rygorów jako formę protestu przeciw głupocie nauczycieli i bezduszności szkoły. To, co tu dużo mówić, bunt „miękki” i najłatwiejszy z łatwych. Oczywiście trudno oczekiwać, że chłopiec będzie się „wadził ze światem” – on po prostu został wyrzucony ze szkoły, a jego słynna symboliczna, buntownicza włóczęga po Nowym Jorku to wykorzystanie dwóch wolnych dni, jakie mu zostały do chwili, gdy rodzice dowiedzą się o jego szkolnych perypetiach. Ucieka więc przed problemami, co umożliwiał mu zresztą gwiazdkowy bonus finansowy od babci.
Można złośliwie wtrącić, że podobny charakter miał bunt hipisów: też odmowa udziału w czymkolwiek i też swoiste pasożytowanie na zasobach rodzinnych czy państwowych. To wielbicielom „Buszującego w zbożu” jednak nie przeszkadzało. Kolejne pokolenia czytelników fascynowała w powieści wiara w czystość młodości, w jej idealizm, w to, że dzieciństwo jest jedynym okresem w życiu człowieka, kiedy żyje się w sposób autentyczny, wolny, bez restrykcji nakładanych przez przynależność do społeczeństwa, bez zakłamania. Salingera w tym i innych utworach interesowała trwała niedojrzałość – mit wiecznego dziecięctwa.
W pamiętnej scenie z „Buszującego w zbożu” Holden opowiada swojej młodszej siostrze, jak to wyobraził sobie tłum dzieci bawiących się na polu żyta i siebie stojącego na skraju wielkiego urwiska po to, by złapać każde z nich, które znajdzie się w niebezpieczeństwie. Znaczenie tego obrazu jest proste, naiwne, ale i szlachetne. Dzieciakom grozi upadek i tylko pozostając w świecie zabawy, unikną niebezpieczeństwa, jakie im grozi. Ten temat rozwinął Salinger w swoich następnych utworach – czterech opowiadaniach, które ukazały się w dwóch tomikach na początku lat 60. To opowieści o członkach rodziny Glassów, którzy, wzorując się na najstarszym z rodzeństwa i najbardziej wrażliwym Seymourze, próbują wytrwać właśnie w stanie niedojrzałości i dziecięcej szczęśliwości. Ale to oczywiście nie jest możliwe i Seymour popełnia samobójstwo, gdy uświadamia sobie, że nie ma ucieczki przed dorosłymi problemami. „
Seymour: wprowadzenie” po raz pierwszy w wydaniu książkowym ukazało się w 1963 r. Dwa lata później, w czerwcu 1965 r., „The New Yorker” opublikował długie (i rozwlekłe) opowiadanie „Hapworth 16, 1924” i to był koniec. Salinger nie opublikował już nic więcej. Zapadło najbardziej tajemnicze milczenie w dwudziestowiecznej literaturze, a on sam zamknął się w domu w miasteczku Cornish w New Hampshire i obsesyjnie chronił swoją prywatność.
Początek koszmaru
W rodzinie Salingera otaczanie tajemnicą swojego życia było swoistą tradycją. Ale chyba nie to stało się główną przyczyną jego decyzji o radykalnym wyłączeniu się z życia publicznego, lecz splot dramatycznych przeżyć, jakich doświadczył w czasie II wojny światowej. Był człowiekiem, któremu bogowie wojny nie oszczędzili niczego.
Wyobraźmy sobie rozpieszczanego młodzieńca z bogatej rodziny nowojorskiego przedsiębiorcy, który postanowił zostać pisarzem i w związku z tym miał dość lekceważący stosunek do nauki. Matka sprzyjała mu i wierzyła w jego talenty – przejawiał również skłonność do aktorstwa – ale ojciec chciał, by syn poszedł w jego ślady. W 1937 r. wysłał niespełna 20-letniego Jerry’ego do Europy, do firm, z którymi współpracował. Chłopak najpierw przebywał w Wiedniu, potem trafił do rzeźni w Bydgoszczy, gdzie zetknął się z prozą życia. W obu miastach z narastającym przerażeniem obserwował rosnącą siłę nazizmu i napięcie związane ze zbliżającą się wojną. Do Stanów wrócił w marcu 1938 r., odmieniony, ale nie tak, jak się spodziewał jego ojciec – nie jako kandydat na biznesmana, ale człowiek otwarty na innych ludzi, jakich dotąd nie znał, obracając się w uprzywilejowanych kręgach Manhattanu. Znów coś tam zaczął studiować, ale głównie zajął się pisaniem i ostatecznie udało mu się opublikować pierwsze opowiadanie w 1940 r. Do sukcesów było jednak jeszcze daleko – zaczął je odnosić dopiero jako amerykański żołnierz.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.