Jesteś gotowa na falę krytyki?
Już nie mogę się doczekać. Będę na tym swoim tronie szatana siedzieć rozbawiona, jak tylko zaczną się protesty, pikiety i modlitwy przed kinami.
Tronie szatana?
Wiadomo, że jestem uważana za pomiot szatana, za największy problem tego kraju, jestem najbardziej wyklętym polskim autorem i duża część społeczeństwa chciałaby mnie nabić na pal. Więc będę smażyć się w tym polskim piekiełku i czekać na reakcje.
Pierwsze już były, ocenzurowałaś plakat filmu.
Widzowie w kinach się oburzyli, że w przestrzeni publicznej pojawił się erotyczny plakat. Tymczasem plakat „Nimfomanki”, także wiszący niegdyś w polskich kinach, składający się ze zdjęć ludzi przeżywających orgazmy, już był ok. Ale biorę to na klatę. Zrobiliśmy najmocniejszy film, jaki można było zrobić zgodnie z prawem. Choć Polska, o czym jestem przekonana, nie jest gotowa na ten film. Nie była też gotowa na moje książki i Blankę Lipińską w ogóle.
W filmie „50 twarzy Greya”, ekranizacji słynnej powieści, do której się odwołujesz nawet na okładce swojej książki, seksu było mało, widzowie podobno wychodzili z kin rozczarowani.
Nauczyłam się dużo z porażki Greya, wyciągnęłam wnioski z błędów Amerykanów. O „365 dniach” powiem krótko: nie widziałam jeszcze takich scen erotycznych w żadnym kinowym filmie na świecie.
Żadnym?
Pomijam oczywiście np. „Nimfomankę”, bo to zupełnie inna półka. Film Larsa von Triera rył beret, ale taki miał być. Nasz film ma sprawić, że przy każdym głębszym oddechu głównej bohaterki widownia też będzie łapać głęboki wdech. Próżno szukać innego tak ładnego komercyjnego filmu tak ociekającego seksem.
Film też zaczyna się od sceny gwałtu, jak książka „365 dni”?
Ja tam żadnego gwałtu nie widzę, chociaż szukałam wnikliwie.
Stewardesa zostaje zmuszona do seksu oralnego. To gwałt.
Dla jednych kobiet to jest gwałt, feministki bardzo głośno krzyczały na ten temat. Dla innych kobiet to bardzo fajny seks oralny.
Zgadzam się z opinią feministek.
I bardzo dobrze, każdy ma, jak lubi i chce. Ale to, co mówisz, świadczy też, że nie wyłapałaś, że moja stewardesa podrywała go, prowokowała. Miała tylko pecha, bo spodziewała się, że to będzie romantyczny stosunek, a dostała dominanta. Stąd płynie ważna nauka: uważaj, o co prosisz, bo możesz to dostać, ale nie w takiej formie, o jaką prosiłaś albo na jaką jesteś gotowa. Poza tym ostatnio czytałam o badaniach amerykańskiego psychologa Justina Lehmillera, z których wynika, że 61 proc. kobiet fantazjuje o seksie, na który nie wyraziły zgody.
Wiesz, dlaczego jeszcze nie lubią cię feministki?
Świetne pytanie. Zwłaszcza że jestem feministką, tylko XXI w.
To znaczy?
Nie uważam, byśmy dzisiaj musiały walczyć o swoje prawa. Nie czuję się gorsza, słabsza. Choć nawet chciałabym się poczuć. W męskim świecie biznesu jest faktycznie niewiele kobiet, ale jest tam także Lipińska, która jest jak taran, nie do zatrzymania. Ktoś powie, że kobiety zarabiają mniej. Ale ja nigdy nie zarabiałam mniej, zawsze potrafiłam zawalczyć o dobrą pensję. Dlatego uważam, że słabość to nie jest kwestia płci, a charakteru.
Oj…
Wiem, że to bardzo niepoprawne politycznie. Feministki nie lubią mnie też, bo uznaję swoją słabość jako kobiety w stosunku do mężczyzny. Lubię dawać się sobą zaopiekować, pozwalać otwierać przed sobą drzwi. Dawać facetowi płacić za mieszkanie, kolację, wakacje, mimo że mnie na to stać. Matka natura wyprzedziła feministki, tak urządzając świat, by to facet był silniejszy, organizował schronienie, polował na zwierzynę, chronił domowe ognisko, które tworzy kobieta. Dla mnie to facet ma być silniejszy, bogatszy, inteligentniejszy, bo ja chcę czuć się przy nim bezpiecznie. Dlaczego jako kobiety mamy z tego rezygnować? Właśnie tego mi brakuje w życiu, silnego mężczyzny, dzięki któremu poczułabym się zaopiekowana. I nie mylmy tego z utratą niezależności, absolutnie. Bo dopiero kobieta niezależna umie czerpać radość z bycia „małą dziewczynką”. Ona nic nikomu nie musi udowadniać, ona wtedy ma tak, jak chce i lubi, a nie jak musi.
Zastanawiasz się czasem, dlaczego twoje książki stały się takim fenomenem?
Michalina Wisłocka powiedziała lata temu, w bardzo trudnych czasach dla Polaków, że seks w ogóle istnieje. Co już było szokiem. A ja dzisiaj mówię, że dobry seks istnieje, a wy macie do niego prawo. Macie prawo być zbokami.
Czego w seksie brakuje Polkom?
Kobiety po mojej książce rozbudziły się erotycznie, bo dałam im grę wstępną. Panowie bardzo jej nie doceniają, ale nie mówię o takiej grze wstępnej, gdy majtki obojga już leżą na podłodze, raczej o takiej, która rozpoczyna się wraz z wejściem do domu albo jeszcze przed. Faceci nie doceniają swojej mocy, mocy bycia męskim. Niskiego, spokojnego głosu, sposobu zachowania. Nie chodzi o to, jak facet wygląda. 90 proc. moich facetów było paskudnych, ale byli męscy, a przez to dla mnie piękni. Nie można zignorować tego, że moja książka zapoczątkowała rewolucję seksualną w tym kraju. Nagle kobiety przestały „musieć”. Dotąd je uczono, że np. w małżeństwie „powinny dać”, bo to ich obowiązek. Ja mówię, że mogę dać, o ile mam na to ochotę. I w sposób, z którego ja będę czerpała przyjemność.
Ale wiesz co, po tym, jak w sieci pojawił się trailer filmu, zaczęły do nas pisać kobiety z Brazylii, Rosji, Stanów Zjednoczonych, RPA, zakochały się w mojej fabule. To pokazuje, że kobietom na całym świecie brakuje tego samego: męskich mężczyzn.
Twój bohater jest bardzo męski. Gwałci stewardesę, więzi kobietę – miłość życia. Normalnie facet marzenie.
Ty ciągle o tym gwałcie. Jeśli mam być szczera, temat jest już tak przewałkowany, że aż nudny.
Porównujesz się do Wisłockiej, czyli masz misję?
Oczywiście. Choć przecież jako autorka polskiego erotyku, książki określanej przez krytyków jako literatura dla „kur domowych” i „niespełnionych bab”, nie zawsze jestem traktowana poważnie.
W rankingu najlepiej zarabiających pisarzy opublikowanym we „Wprost” kilka tygodni temu zajęłaś drugie miejsce, po Remigiuszu Mrozie, wyprzedzając Olgę Tokarczuk. Pisaliśmy, że na swoich powieściach mogłaś zarobić prawie milion złotych.
Bardzo dobrze, że zaniżyliście te dane, bo prawdziwe mogłyby niektórych zabić.
Ranking pokazał zjawisko: erotyka się sprzedaje, trend dotarł do Polski.
Ludzie do mnie piszą, że nigdy nie przeczytali żadnej książki, dopiero moja sprawiła, że sięgnęli po cokolwiek. Zastanawiam się, czy się z tego cieszyć, czy tym martwić. Ale z drugiej strony ja też polubiłam czytanie dzięki erotykom. Dlatego chyba nie jest ważne, co czytasz, ważne, że czytasz. Czytanie rozwija wyobraźnię, uczy gramatyki i ortografii. Daje kompetencje językowe. Może niekoniecznie czytanie moich książek daje to ostatnie. Ale moje mają dawać radość i podniecać, a od nauki są podręcznik albo encyklopedia.
Okrzyknięto cię prekursorką literatury instagramowej.
Biorąc pod uwagę wszystko, czego nauczyłam się na języku polskim, to jestem grafomanką. Bo pisząc, używam języka mówionego, potocznego. I może właśnie ta prostota w wyrazie jest nam potrzebna, może mamy dosyć zawoalowanych tekstów i długich opisów, gdzie na końcu nie mamy pojęcia, co było na początku. Moja książka miała podniecić kobiety, rozbudzić i dać to, czego ewentualnie im brakuje w życiu, romantyczne uniesienia. W prosty sposób pokazuję, jak miłość i seks rzutują na nasz świat. I mówię to w kraju, w którym seks jest tabu, pieniądze są tabu. Ludzie wstydzą się sukcesu. Wstydzimy się być szczęśliwi. Dając ludziom w książkach seks, pieniądze, sukces i miłość, staram się zagrzać ich do walki. Ja naprawdę nie porównuję się do pani Olgi Tokarczuk czy pani Bondy. Każda z nas trafia do innego czytelnika, zresztą to oni nas wybierają, nie my ich. Jednego relaksuje TVN24, drugiego siostry Kardashian. Nikomu nic do tego. Ja po prostu chciałabym być kreatorką mody na szczerość, bo bardzo mi jej brakuje. Ciągle odbijam się od ściany obłudy i tabu. Co trzecie małżeństwo kończy się w Polsce rozwodem. Dlaczego? Bo ludzie nie potrafią ze sobą rozmawiać.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.