Podrugim porodzie Anna utknęła w domu. Chciała odchować córkę i znaleźć pracę, jednak nie miała z kim zostawić dziecka. W żłobku nie było miejsc, a starszy syn nie dostał się do przedszkola, bo... Anna nie pracowała. Opiekunki nie spełniały jej oczekiwań, zresztą na wsi nie ma zbyt wielkiego wyboru.
Anna nie szukała więc pracy, bo po co. Mogłaby zacząć teraz, gdy dzieci poszły już do szkoły, ale musiałaby znaleźć odpowiednią firmę. Taką, z której zdążyłaby dojechać przed zamknięciem świetlicy, czyli do godziny 16. Dzieci nie mogą jeszcze wracać same do domu, mają daleko, musiałyby iść wzdłuż ruchliwej szosy, a potem skrajem lasu. No i co z feriami, wakacjami, przerwą świąteczną? Świetlica jest wtedy nieczynna.
– Chciałabym pójść do pracy, brakuje mi jej, ale nie mogę, bo nie mam jak – mówi Anna. Wpadła w błędne koło, w którym kręci się wiele niepracujących kobiet w Polsce.
75 proc. biernych zawodowo Polek nie pracuje z powodu obowiązków rodzinnych, najczęściej opiekuńczych. Średnia unijna to 52 proc. W Szwecji w tej sytuacji jest 18 proc. kobiet.
Od czego masz żonę?
Brak żłobków i przedszkoli, gorsze w stosunku do męskich zarobki – ile razy już słyszeliśmy, że to najczęstsze powody, dla których Polki nie wracają do pracy. Od lat mówią o tym różne badania. Kolejne rządy obiecują poprawę i kolejne kobiety zostają z dziećmi w domu – ktoś musi. Z początkiem nowego roku pojawił się kolejny argument w tej dyskusji.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.