Kaczyński – może i nie całkiem elegancko – ale przewietrzył Polskę
Uwielbiam makulaturę. Bo w papierach, które skierowali na przemiał, ciągle trafiam na rzeczy pożółkłe, a trzeźwiące. Tym razem wyławiam ze sterty do odzysku książeczkę – kto by pomyślał! – Zbigniewa Safjana. Tak, tego od Klossa. Tego, co to za komuny zawsze w przedpokoju aktualnej ekipy. Ów Safjan jeszcze w 1994 r. dał niepozorny kryminał jednorazówkę (rozmiar na tylną kieszeń dżinsów) pod kiczowatym tytułem „Zabić producenta złudzeń".
Niby bzdurka: facet zgromadził pełen sejf teczek na co bardziej wpływowych warszawiaków. I to nie ministrowie, policja czy – cha, cha, cha! – Sejm rządzą krajem, tylko on. Pogrozi paluszkiem – i już ma na posługi ważnego policjanta od przestępczości zorganizowanej. Szepnie słówko i już prestiżowe wydawnictwo prosi się, żeby wydać książkę autorowi, którego do tej pory nie wpuszczało za próg. Ba, boją się nawet szemrani kolesie, którzy obrabiali przechodniów z kożuchów w praskich bramach. Bo i na nich są teczki. Więc Polska przeczekuje: w strachu i drżączce. Zanim byle starszy referent wyda decyzję w sprawie poszerzenia rowu melioracyjnego o 10 centymetrów, sprawdza – korytarzową szeptanką – pod kogo jest podwieszony właściciel koparki. W kraju nie działa nic. Decyzje podejmuje się po sprawdzeniu, co kto ma na kogo.
Tego Safjanowi nie kazał pisać Antoni Macierewicz. Tego mu nie podpowiadał Jarosław Kaczyński. Safjan umieścił w kieszonkowej fabułce tylko to, co wisiało w powietrzu przez całe lata 90. O czym jednak nie czytaliśmy na czołówkach gazet. Zresztą – jakich gazet?
A przez ostatnich 18 lat wychodziła w naszym kraju jedna gazeta. Ta, która przez pół roku sprawdzała, pod kogo jest podwieszony Lew Rywin. A jak jej wyszło, że pod nikogo ważnego, to go sflekowała. Ale nie wcześniej. I kiedy – dajmy na to – Monika Olejnik chciała przygwoździć polityka, to nie kombinowała z zestawem pytań, tylko uderzała centralnie. „Gazeta Wyborcza" napisała tak i tak. Co pan na to? Polityk się wił, pienił, ale musiał się odnieść. Bo przecież cała jego działalność w ministerstwie to i tak był tylko komentarz do tego, co napisała „Gazeta" z bieżącą datą.
Owszem, to nie mogło trwać wiecznie. Bo wszyscy sąsiedzi dookoła pootwierali archiwa, bo Unia Europejska wymusza przejrzyste procedury. Bo już nie do utrzymania jest sytuacja, że w Bibliotece Narodowej mamy trzy półki dzieł zebranych pisarza. I kolejne trzy hołdowniczych komentarzy do jego twórczości. I ani jednej marnej broszurki o tym, że mistrz – zmuszony lub nie – jednocześnie z subtelną poezją pisał raporty. Bo przez 15 lat się przyjęło, że te raporty są całkiem, ale to całkiem nieistotne. Albo – przez cały PRL bywało tak, że lekarz w miasteczku miał willę (każde dziecko wskaże). A doszedł do niej z pensyjki równej dochodom referenta. Co było cudem, ale tak powszechnym, że nikt nie zwracał na to uwagi.
A tu nagle Kaczyński i koledzy z ekipy dopytują się i o tego pisarza, i o te lekarskie wille. Niby zgoda: Polskę z powieści Safjana trzeba przestawić z głowy na nogi. Krajem nie mogą rządzić teczki i kopertówy. Ale – na Boga! – wara od tego Kaczyńskim! Polski nie może reperować ktoś, kto się myli, śpiewając hymn narodowy. Albo kto nosi niedopasowany krawat. Albo ma za prawą rękę takiego „Gosia". W życiu! W powieści Safjana sprawę teczek prostuje inteligent, człowiek z towarzystwa. Swój, uzgodniony! Tu artykulik, tam koniaczek, ówdzie dobrze zaprowadzony romansik i ogólna kultura. A nie – wzrost poniżej średniej krajowej i domiatanie Niemcom.
Zgryz polega na tym, że ten niewysoki – może nie całkiem elegancko – ale przewietrzył Polskę. I coś tu się zaczęło, coś się posklejało. Po detale nie zapraszam do Safjana (bo nudnawy i poszedł na przemiał), ale do lektury tekstu „Rzeczpospolita bezpaństwowa" – jak najbardziej.
Niby bzdurka: facet zgromadził pełen sejf teczek na co bardziej wpływowych warszawiaków. I to nie ministrowie, policja czy – cha, cha, cha! – Sejm rządzą krajem, tylko on. Pogrozi paluszkiem – i już ma na posługi ważnego policjanta od przestępczości zorganizowanej. Szepnie słówko i już prestiżowe wydawnictwo prosi się, żeby wydać książkę autorowi, którego do tej pory nie wpuszczało za próg. Ba, boją się nawet szemrani kolesie, którzy obrabiali przechodniów z kożuchów w praskich bramach. Bo i na nich są teczki. Więc Polska przeczekuje: w strachu i drżączce. Zanim byle starszy referent wyda decyzję w sprawie poszerzenia rowu melioracyjnego o 10 centymetrów, sprawdza – korytarzową szeptanką – pod kogo jest podwieszony właściciel koparki. W kraju nie działa nic. Decyzje podejmuje się po sprawdzeniu, co kto ma na kogo.
Tego Safjanowi nie kazał pisać Antoni Macierewicz. Tego mu nie podpowiadał Jarosław Kaczyński. Safjan umieścił w kieszonkowej fabułce tylko to, co wisiało w powietrzu przez całe lata 90. O czym jednak nie czytaliśmy na czołówkach gazet. Zresztą – jakich gazet?
A przez ostatnich 18 lat wychodziła w naszym kraju jedna gazeta. Ta, która przez pół roku sprawdzała, pod kogo jest podwieszony Lew Rywin. A jak jej wyszło, że pod nikogo ważnego, to go sflekowała. Ale nie wcześniej. I kiedy – dajmy na to – Monika Olejnik chciała przygwoździć polityka, to nie kombinowała z zestawem pytań, tylko uderzała centralnie. „Gazeta Wyborcza" napisała tak i tak. Co pan na to? Polityk się wił, pienił, ale musiał się odnieść. Bo przecież cała jego działalność w ministerstwie to i tak był tylko komentarz do tego, co napisała „Gazeta" z bieżącą datą.
Owszem, to nie mogło trwać wiecznie. Bo wszyscy sąsiedzi dookoła pootwierali archiwa, bo Unia Europejska wymusza przejrzyste procedury. Bo już nie do utrzymania jest sytuacja, że w Bibliotece Narodowej mamy trzy półki dzieł zebranych pisarza. I kolejne trzy hołdowniczych komentarzy do jego twórczości. I ani jednej marnej broszurki o tym, że mistrz – zmuszony lub nie – jednocześnie z subtelną poezją pisał raporty. Bo przez 15 lat się przyjęło, że te raporty są całkiem, ale to całkiem nieistotne. Albo – przez cały PRL bywało tak, że lekarz w miasteczku miał willę (każde dziecko wskaże). A doszedł do niej z pensyjki równej dochodom referenta. Co było cudem, ale tak powszechnym, że nikt nie zwracał na to uwagi.
A tu nagle Kaczyński i koledzy z ekipy dopytują się i o tego pisarza, i o te lekarskie wille. Niby zgoda: Polskę z powieści Safjana trzeba przestawić z głowy na nogi. Krajem nie mogą rządzić teczki i kopertówy. Ale – na Boga! – wara od tego Kaczyńskim! Polski nie może reperować ktoś, kto się myli, śpiewając hymn narodowy. Albo kto nosi niedopasowany krawat. Albo ma za prawą rękę takiego „Gosia". W życiu! W powieści Safjana sprawę teczek prostuje inteligent, człowiek z towarzystwa. Swój, uzgodniony! Tu artykulik, tam koniaczek, ówdzie dobrze zaprowadzony romansik i ogólna kultura. A nie – wzrost poniżej średniej krajowej i domiatanie Niemcom.
Zgryz polega na tym, że ten niewysoki – może nie całkiem elegancko – ale przewietrzył Polskę. I coś tu się zaczęło, coś się posklejało. Po detale nie zapraszam do Safjana (bo nudnawy i poszedł na przemiał), ale do lektury tekstu „Rzeczpospolita bezpaństwowa" – jak najbardziej.
Więcej możesz przeczytać w 34/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.