To groteskowe i oburzające, żeby były oberesbek miał większą władzę niż prezydent i premier Rzeczypospolitej
Co łączy generała Czesława Kiszczaka z SS-Gruppenführerem Heinrichem Müllerem? Wyobraźmy sobie, że Müller wychodzi z sądu w Berlinie i oświadcza, że ma nadzieję, iż teraz spotka się z dziennikarzami w knajpie przy wódce i zakąsce. Chodzi oczywiście o Müllera, byłego szefa gestapo. Tak mogłoby się zdarzyć, gdyby nie było procesu norymberskiego. Müller udawałby poczciwca, nie wiadomo dlaczego ciąganego po sądach, bo przecież był tylko urzędnikiem. A kiedy hitlerowski reżim chylił się ku upadkowi, umożliwił przejście do demokracji. I tym samym stał się „człowiekiem honoru", bo przecież mógł jeszcze kazać wymordować wielu ludzi, a wielkodusznie z tego zrezygnował. Dokładnie tak samo zachowuje się Czesław Kiszczak, poczciwina, który nie wie, za co się go czepiają.
Dopóki takie poczciwiny jak Kiszczak są "uznane za niewinnych" i kpią z nas w żywe oczy, dopóty powinniśmy się czuć jak ludzie, którym pluje się w twarz. Gdy 10 lipca Kiszczak wychodził z sądu, promieniał butą i pewnością siebie, epatował bezgranicznym cynizmem i pogardą dla Polaczków. Ten niewinny człowiek niemal w kołysce został oficerem Informacji Wojskowej, najbardziej zbrodniczej instytucji PRL (jej agentem był Wojciech Jaruzelski, ps. Wolski). Ten niewinny człowiek był ministrem spraw wewnętrznych i nadzorcą bezpieki w czasie, gdy jego ludzie zamordowali co najmniej 120 osób, gdy prawa człowieka traktowano jak brudną szmatę, gdy każdego można było zgnoić, złamać mu życie i karierę. A potem Kiszczak objawił się jako szczery demokrata, a nawet ojciec polskiej demokracji.
Nie to jest najgorsze, że Kiszczak i jemu podobni nie mają poczucia winy, że nigdy nie wyrazili skruchy. Najgorsze jest to, że niektórzy ludzie dawnej opozycji zabawili się w Boga i odpuścili temu demokracie ostatniej minuty wszelkie winy, a nawet stwierdzili, że żadnych specjalnych win nie ma na sumieniu. A jeszcze najgłośniejszy z nich ma czelność obrażać knajackim językiem tych, którym nie jest wszystko jedno, że można się zakumplować z kanalią w imię historycznego pojednania. To tak, jakby niektórzy więźniowie KZ-etów odpuścili winy gestapowcowi Müllerowi, a potem poszli z nim na wódkę. I jeszcze któryś z nich zwymyślał tych, którzy nazywają Müllera zbrodniarzem (Odpieprzcie się od Müllera! – byłoby tu całkiem na miejscu).
Wszystko to byłoby tylko żałosne i moralnie oraz estetycznie obrzydliwe, gdyby nie pewne ale. Kiszczak został uznany przez niektórych za demokratę tak ochoczo i bezinteresownie, że aż im się trzęsły ręce i plątał język. Ten niewinny człowiek kazał zniszczyć akta bezpieki, ale to nie znaczy, że dla siebie nie zachował najsmaczniejszych kąsków. W ubiegłym tygodniu w warszawskim sądzie dał do zrozumienia, że wciąż jest panem i władcą wiedzy z teczek i wręcz zachęca tych odważnych, którzy zaryzykują wypowiedzenie mu przyjaźni.
Musi to być naprawdę szczera przyjaźń. I to jak musi! Jak dobrze wykalkulował, odważnych zabrakło.
Bo Kiszczak tylko z troską daje do zrozumienia swoim przymusowym przyjaciołom, żeby nie zrobili sobie krzywdy. Sami sobie.
Jak długo mamy pozwalać na to, żeby przyjaciel swoich przymusowych przyjaciół kpił ze wszystkich i wszystkiego? Żeby urągał poczuciu sprawiedliwości tylko dlatego, że iluś tam ludzi nie może się uwolnić z jego zabójczego przyjacielskiego uścisku? Przecież to groteskowe i oburzające, żeby były oberesbek miał faktycznie większą władzę niż prezydent i premier Rzeczypospolitej. Władzę nad czynami i myślami, władzę pacyfikowania odwagi i wolności, władzę prostytuowania osądów i obezwładniania sądów. Zupełnie jak w „Ojcu chrzestnym" Coppoli, gdy podczas przesłuchania w Senacie pojawia się świadek, który nie odzywa się nawet słowem. Ale jest i osoba przesłuchiwana wie, że on wie, dlatego robi wszystko, czego można sobie od niej zażyczyć.
Najwyższy czas wyzwolić tych wszystkich przymusowych przyjaciół Kiszczaka. Bo oni sami nie wyzwolą się nigdy.
Dopóki takie poczciwiny jak Kiszczak są "uznane za niewinnych" i kpią z nas w żywe oczy, dopóty powinniśmy się czuć jak ludzie, którym pluje się w twarz. Gdy 10 lipca Kiszczak wychodził z sądu, promieniał butą i pewnością siebie, epatował bezgranicznym cynizmem i pogardą dla Polaczków. Ten niewinny człowiek niemal w kołysce został oficerem Informacji Wojskowej, najbardziej zbrodniczej instytucji PRL (jej agentem był Wojciech Jaruzelski, ps. Wolski). Ten niewinny człowiek był ministrem spraw wewnętrznych i nadzorcą bezpieki w czasie, gdy jego ludzie zamordowali co najmniej 120 osób, gdy prawa człowieka traktowano jak brudną szmatę, gdy każdego można było zgnoić, złamać mu życie i karierę. A potem Kiszczak objawił się jako szczery demokrata, a nawet ojciec polskiej demokracji.
Nie to jest najgorsze, że Kiszczak i jemu podobni nie mają poczucia winy, że nigdy nie wyrazili skruchy. Najgorsze jest to, że niektórzy ludzie dawnej opozycji zabawili się w Boga i odpuścili temu demokracie ostatniej minuty wszelkie winy, a nawet stwierdzili, że żadnych specjalnych win nie ma na sumieniu. A jeszcze najgłośniejszy z nich ma czelność obrażać knajackim językiem tych, którym nie jest wszystko jedno, że można się zakumplować z kanalią w imię historycznego pojednania. To tak, jakby niektórzy więźniowie KZ-etów odpuścili winy gestapowcowi Müllerowi, a potem poszli z nim na wódkę. I jeszcze któryś z nich zwymyślał tych, którzy nazywają Müllera zbrodniarzem (Odpieprzcie się od Müllera! – byłoby tu całkiem na miejscu).
Wszystko to byłoby tylko żałosne i moralnie oraz estetycznie obrzydliwe, gdyby nie pewne ale. Kiszczak został uznany przez niektórych za demokratę tak ochoczo i bezinteresownie, że aż im się trzęsły ręce i plątał język. Ten niewinny człowiek kazał zniszczyć akta bezpieki, ale to nie znaczy, że dla siebie nie zachował najsmaczniejszych kąsków. W ubiegłym tygodniu w warszawskim sądzie dał do zrozumienia, że wciąż jest panem i władcą wiedzy z teczek i wręcz zachęca tych odważnych, którzy zaryzykują wypowiedzenie mu przyjaźni.
Musi to być naprawdę szczera przyjaźń. I to jak musi! Jak dobrze wykalkulował, odważnych zabrakło.
Bo Kiszczak tylko z troską daje do zrozumienia swoim przymusowym przyjaciołom, żeby nie zrobili sobie krzywdy. Sami sobie.
Jak długo mamy pozwalać na to, żeby przyjaciel swoich przymusowych przyjaciół kpił ze wszystkich i wszystkiego? Żeby urągał poczuciu sprawiedliwości tylko dlatego, że iluś tam ludzi nie może się uwolnić z jego zabójczego przyjacielskiego uścisku? Przecież to groteskowe i oburzające, żeby były oberesbek miał faktycznie większą władzę niż prezydent i premier Rzeczypospolitej. Władzę nad czynami i myślami, władzę pacyfikowania odwagi i wolności, władzę prostytuowania osądów i obezwładniania sądów. Zupełnie jak w „Ojcu chrzestnym" Coppoli, gdy podczas przesłuchania w Senacie pojawia się świadek, który nie odzywa się nawet słowem. Ale jest i osoba przesłuchiwana wie, że on wie, dlatego robi wszystko, czego można sobie od niej zażyczyć.
Najwyższy czas wyzwolić tych wszystkich przymusowych przyjaciół Kiszczaka. Bo oni sami nie wyzwolą się nigdy.
Więcej możesz przeczytać w 29/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.