Za komuny reformy były zjawiskiem permanentnym i składały się z dwóch części: szumnych zapowiedzi i kosmetycznych zmian. Taką reformę szykuje nam rząd PO-PSL, który po wakacjach chce się zabrać do Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego. Teraz rolnik wpłaca do KRUS składkę w wysokości 10 proc. najniższej emerytury, czyli 63,63 zł miesięcznie. Tymczasem prowadzący działalność gospodarczą oddaje do ZUS 576,75 zł, a pracownik zarabiający średnią krajową pensję – 704,78 zł. Po szumnie zapowiadanej reformie 99,2 proc. gospodarstw rolnych (do 50 ha) będzie płacić składkę w niezmienionej wysokości, pozostali zapłacą od 76,40 zł do 152,80 zł, a tacy jak Artur Balazs nawet 305,60 zł.To nie koniec „rewolucji". W przyszłości rolnicy mają płacić składkę uzależnioną od „standardowej nadwyżki bezpośredniej" ponad poniesione koszty. Co ciekawe, ową nadwyżkę wyliczą sami rolnicy. I to jest racjonalne jądro reformy, które warto rozszerzyć na wszystkie grupy zawodowe. Wszyscy powinniśmy sami wyliczać, jaki mamy dochód. Składki do ZUS spadną wtedy do zera, zakład zbankrutuje i wreszcie będziemy mieć święty spokój.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.