Część polskiego establishmentu nie wyszła z kręgu cywilizacyjnego bolszewickiej rewolucji
Nie łudźmy się, jednolite stanowisko Unii Europejskiej w sprawie Rosji uzgodnione 1 września nie oznacza, że Zachód coś więcej niż do tej pory zrozumiał. Zachód tak naprawdę nadal nie rozumie tego, co tak dobrze rozumieją Polska, Litwa, Łotwa, Estonia i inne tzw. nowe państwa UE. Tego, że Europa ciągle dzieli się na dwie strefy wyznaczone wpływami dwóch najbardziej brzemiennych w skutki rewolucji w dziejach świata: przemysłowej i bolszewickiej.
Profesor Steven Landsburg, jeden z najpopularniejszych obecnie w Stanach Zjednoczonych ekonomistów nurtu neoliberalnego (za kilka lat noblista – twierdzą tuzy współczesnej ekonomii), zauważył, że współczesny człowiek, który pojawił się na świecie około stu tysięcy lat temu, dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy osiemset lat żył, poza nielicznymi wyjątkami, w nędzy. W tych częściach świata, w których na początku XIX wieku zwyciężyła rewolucja przemysłowa, ludziom zaczęło się żyć tak dobrze, jak nigdy wcześniej. Tej tendencji nie zahamowały, ujmując problem globalnie, ani wojny, ani kryzysy gospodarcze. Na statystycznego mieszkańca stref największego triumfu rewolucji przemysłowej przypada dziś kilkadziesiąt tysięcy dolarów produktu krajowego brutto. O kilkaset procent więcej niż tam, gdzie docierały płomienie (niestety, w dosłownym tego słowa znaczeniu) innej rewolucji – bolszewickiej. Zachód, ukształtowany przez dobrodziejstwa rewolucji przemysłowej, nie rozumie, że istnieje świat, w którym liczą się zupełnie inne wartości, a w zasadzie, powiedzmy wprost, antywartości. Takie jak imperializm, zaborczość, antydemokracja. Że choć nie ma tam już Stalina i Breżniewa, to jest Putin ze swoją KGB-owską gwardią.
Znacznie lepiej rozumieją to państwa, którym jakże niedawno udało się uciec ze strefy wpływu rewolucji bolszewickiej. Ich obywatelom zaczęło się raptem żyć lepiej, zaczęli korzystać z prawdziwych dobrodziejstw rewolucji przemysłowej. I to zmieniło ich postrzeganie świata. Niestety, nie wszystkich.
Nie łudźmy się, że Rosjanie szybko staną się członkami społeczności zdefiniowanej przez Landsburga. Choć mają ku temu wielkie możliwości. Bo przecież ciągle np. nie ucywilizowali Syberii, rezerwuaru surowcowego świata, większego od USA i Europy Zachodniej razem wziętych. Gdy to kiedyś zrobią, staną się być może równie bogaci jak Amerykanie i zachodni Europejczycy i niepotrzebne im będą skrawki Gruzji ani Ukraina, a także niedawna tzw. bliska zagranica. Ale to jeszcze długi proces. Na razie ciągle pozostają nie w obszarze cywilizacji rewolucji przemysłowej, lecz bolszewickiej. Jest w tej ocenie oczywiście dużo uproszczeń, bo współczesna Rosja różni się jednak trochę od nieistniejącego Związku Radzieckiego. Nie na tyle jednak, abyśmy o tym, tak jak część państw Zachodu, zapomnieli (o czym m.in. w artykule okładkowym). Nie łudźmy się, po ubiegłotygodniowym kompromisie w Brukseli wróci relatywizm w ocenie znaczenia Rosji i swoisty pragmatyzm, taki jak np. zaangażowanie się Niemiec w – mającą jednoznaczną dla nas wymowę – budowę Gazociągu Północnego.
Niestety, wygląda na to, że również część naszych elit politycznych zachowuje się tak jak establishment owego nie wszystko rozumiejącego Zachodu. A część wręcz tak, jakbyśmy prawie dwadzieścia lat temu nie zmienili obszaru cywilizacyjnego. Czym bowiem wytłumaczyć na przykład to, że ciągle nie uniezależniliśmy się energetycznie od naszego wielkiego sąsiada? I to, że z taką zajadłością kontestowana jest w niektórych kręgach możliwość zainstalowania u nas elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej? I brak zrozumienia, że tarcza, choć istotnie nie ma dla nas wielkiego militarnego znaczenia, to jednak, tak jak wcześniej wejście do NATO i do Unii Europejskiej, łączy nas z bliższym nam kręgiem cywilizacyjnym, kręgiem prof. Landsburga.
Profesor Steven Landsburg, jeden z najpopularniejszych obecnie w Stanach Zjednoczonych ekonomistów nurtu neoliberalnego (za kilka lat noblista – twierdzą tuzy współczesnej ekonomii), zauważył, że współczesny człowiek, który pojawił się na świecie około stu tysięcy lat temu, dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy osiemset lat żył, poza nielicznymi wyjątkami, w nędzy. W tych częściach świata, w których na początku XIX wieku zwyciężyła rewolucja przemysłowa, ludziom zaczęło się żyć tak dobrze, jak nigdy wcześniej. Tej tendencji nie zahamowały, ujmując problem globalnie, ani wojny, ani kryzysy gospodarcze. Na statystycznego mieszkańca stref największego triumfu rewolucji przemysłowej przypada dziś kilkadziesiąt tysięcy dolarów produktu krajowego brutto. O kilkaset procent więcej niż tam, gdzie docierały płomienie (niestety, w dosłownym tego słowa znaczeniu) innej rewolucji – bolszewickiej. Zachód, ukształtowany przez dobrodziejstwa rewolucji przemysłowej, nie rozumie, że istnieje świat, w którym liczą się zupełnie inne wartości, a w zasadzie, powiedzmy wprost, antywartości. Takie jak imperializm, zaborczość, antydemokracja. Że choć nie ma tam już Stalina i Breżniewa, to jest Putin ze swoją KGB-owską gwardią.
Znacznie lepiej rozumieją to państwa, którym jakże niedawno udało się uciec ze strefy wpływu rewolucji bolszewickiej. Ich obywatelom zaczęło się raptem żyć lepiej, zaczęli korzystać z prawdziwych dobrodziejstw rewolucji przemysłowej. I to zmieniło ich postrzeganie świata. Niestety, nie wszystkich.
Nie łudźmy się, że Rosjanie szybko staną się członkami społeczności zdefiniowanej przez Landsburga. Choć mają ku temu wielkie możliwości. Bo przecież ciągle np. nie ucywilizowali Syberii, rezerwuaru surowcowego świata, większego od USA i Europy Zachodniej razem wziętych. Gdy to kiedyś zrobią, staną się być może równie bogaci jak Amerykanie i zachodni Europejczycy i niepotrzebne im będą skrawki Gruzji ani Ukraina, a także niedawna tzw. bliska zagranica. Ale to jeszcze długi proces. Na razie ciągle pozostają nie w obszarze cywilizacji rewolucji przemysłowej, lecz bolszewickiej. Jest w tej ocenie oczywiście dużo uproszczeń, bo współczesna Rosja różni się jednak trochę od nieistniejącego Związku Radzieckiego. Nie na tyle jednak, abyśmy o tym, tak jak część państw Zachodu, zapomnieli (o czym m.in. w artykule okładkowym). Nie łudźmy się, po ubiegłotygodniowym kompromisie w Brukseli wróci relatywizm w ocenie znaczenia Rosji i swoisty pragmatyzm, taki jak np. zaangażowanie się Niemiec w – mającą jednoznaczną dla nas wymowę – budowę Gazociągu Północnego.
Niestety, wygląda na to, że również część naszych elit politycznych zachowuje się tak jak establishment owego nie wszystko rozumiejącego Zachodu. A część wręcz tak, jakbyśmy prawie dwadzieścia lat temu nie zmienili obszaru cywilizacyjnego. Czym bowiem wytłumaczyć na przykład to, że ciągle nie uniezależniliśmy się energetycznie od naszego wielkiego sąsiada? I to, że z taką zajadłością kontestowana jest w niektórych kręgach możliwość zainstalowania u nas elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej? I brak zrozumienia, że tarcza, choć istotnie nie ma dla nas wielkiego militarnego znaczenia, to jednak, tak jak wcześniej wejście do NATO i do Unii Europejskiej, łączy nas z bliższym nam kręgiem cywilizacyjnym, kręgiem prof. Landsburga.
Więcej możesz przeczytać w 37/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.