Dwóch mężczyzn siedzących przy barze zaczyna się obrzucać wyzwiskami. W pewnym momencie jeden mówi: „Spałem z twoją matką”. Barman chowa szklanki, bo obawia się, że za chwilę dojdzie do bójki. I wtedy zaczepiony mężczyzna mówi: „Chodź, ojciec, do domu. Jesteś pijany”. Polskie życie polityczne przypomina ten dowcip.
Ujadanie na siebie polityków to klasyczna rozróba w rodzinie po pijanemu. Alkoholem jest tu podpuszczanie przez dużą część mediów i partyjnych karbowych. Na zasadzie: „Nie pozwólcie sobie dmuchać w kaszę". Nie ma racji Tomasz Lis, gdy twierdzi, że tacy jak on gospodarze rozmów z politykami wcale ich nie podpuszczają, bo on tylko pokazuje, jak jest. Nic podobnego. Jak jest, to pokazywał Andy Warhol, filmując śpiącego faceta i muchę, która mu siadała na nosie. Wszystko inne to jest inscenizacja i manipulacja.
Zadziwia, że politycy zachowują się jak owce i pozwalają tak sobą kręcić. Pani czy pan redaktor siedzą sobie dumni i zadowoleni, a politycy niczym marionetki grają w ich teatrzyku, a w ostateczności pracują na stan ich kont. Za darmo i z oddaniem. W zasadzie przypomina to nieustający casting: trzeba robić to, czego sobie życzy reżyser, nie mając najmniejszej pewności, czy dostanie się rolę. Czy święta nie są dobrym momentem, by się zbuntować? Wyobrażam sobie, jaką minę mieliby gospodarze takich programów, gdyby politycy na zachęcające do bójki pytania solidarnie odpowiadali tylko „tak", „nie" lub „nie wiem". Albo jak reagowaliby partyjni dozorcy, gdyby w Sejmie przez jakiś czas nikt nie zgłaszał się do polemik, replik etc. Oczywiście, na początku byłoby nudno, bo jednak media wolą, gdy krew się leje. Z czasem jednak przyszłaby refleksja, że za bezdurno robi się z siebie pajaca. Tyle że to raczej nierealne. Chyba żeby zabrać politykom najbardziej mieszającą im w głowach zabawkę, czyli wyprowadzić z Sejmu kamery.
Można by powiedzieć, że to, co tu napisałem, uderza w moje środowisko, bo pozbawia dziennikarzy igrzysk, czyli strawy naszej powszedniej. Tylko czy jedyną formą igrzysk mają być te w stylu walk w rzymskim Koloseum? Czy nie jest zawstydzające i cokolwiek żenujące obserwowanie, jak fajni skądinąd ludzie zachowują się wbrew swojej naturze? Naprawdę nie ma nic ekscytującego (a już na pewno rozwijającego intelektualnie czy w jakikolwiek inny sposób) w tym, że na oczach milionów podpuszczeni politycy się degradują, tracą godność bądź robią rzeczy nieprzyzwoite i upokarzające. Czy nie irytuje nas to, że z rozsądnych, niegłupich, a często altruistycznych osób wydobywa się to, co mroczne? Gdybyśmy się znaleźli na ich miejscu, wielu też dałoby się podpuścić, więc nie ma powodu mieć poczucia wyższości.
Może nie warto patrzeć na polityków jak na kogoś, kto ma wyłącznie złe intencje. Politycy nie są draniami, a my, ich wyborcy, nie jesteśmy aniołami. Może lepiej spojrzeć na nich jak na ofiary, które nie wiedzą, jak wybrnąć z błędnego koła. Nie chodzi o to, żeby się wszyscy nagle jak u Fredry kochali, bo to byłaby czysta hipokryzja. Wystarczyłoby, żeby było tak, jak po niedawnych wyborach w USA. Barack Obama, wbrew opinii wielu swoich wyborców, docenił osiągnięcia George’a Busha. Docenił też swoją rywalkę w partyjnej kampanii – Hillary Clinton. Bo w gruncie rzeczy, kogo to dotyka? Nas samych.
PS. Następne wydanie „Wprost" ukaże się 29 grudnia
Zadziwia, że politycy zachowują się jak owce i pozwalają tak sobą kręcić. Pani czy pan redaktor siedzą sobie dumni i zadowoleni, a politycy niczym marionetki grają w ich teatrzyku, a w ostateczności pracują na stan ich kont. Za darmo i z oddaniem. W zasadzie przypomina to nieustający casting: trzeba robić to, czego sobie życzy reżyser, nie mając najmniejszej pewności, czy dostanie się rolę. Czy święta nie są dobrym momentem, by się zbuntować? Wyobrażam sobie, jaką minę mieliby gospodarze takich programów, gdyby politycy na zachęcające do bójki pytania solidarnie odpowiadali tylko „tak", „nie" lub „nie wiem". Albo jak reagowaliby partyjni dozorcy, gdyby w Sejmie przez jakiś czas nikt nie zgłaszał się do polemik, replik etc. Oczywiście, na początku byłoby nudno, bo jednak media wolą, gdy krew się leje. Z czasem jednak przyszłaby refleksja, że za bezdurno robi się z siebie pajaca. Tyle że to raczej nierealne. Chyba żeby zabrać politykom najbardziej mieszającą im w głowach zabawkę, czyli wyprowadzić z Sejmu kamery.
Można by powiedzieć, że to, co tu napisałem, uderza w moje środowisko, bo pozbawia dziennikarzy igrzysk, czyli strawy naszej powszedniej. Tylko czy jedyną formą igrzysk mają być te w stylu walk w rzymskim Koloseum? Czy nie jest zawstydzające i cokolwiek żenujące obserwowanie, jak fajni skądinąd ludzie zachowują się wbrew swojej naturze? Naprawdę nie ma nic ekscytującego (a już na pewno rozwijającego intelektualnie czy w jakikolwiek inny sposób) w tym, że na oczach milionów podpuszczeni politycy się degradują, tracą godność bądź robią rzeczy nieprzyzwoite i upokarzające. Czy nie irytuje nas to, że z rozsądnych, niegłupich, a często altruistycznych osób wydobywa się to, co mroczne? Gdybyśmy się znaleźli na ich miejscu, wielu też dałoby się podpuścić, więc nie ma powodu mieć poczucia wyższości.
Może nie warto patrzeć na polityków jak na kogoś, kto ma wyłącznie złe intencje. Politycy nie są draniami, a my, ich wyborcy, nie jesteśmy aniołami. Może lepiej spojrzeć na nich jak na ofiary, które nie wiedzą, jak wybrnąć z błędnego koła. Nie chodzi o to, żeby się wszyscy nagle jak u Fredry kochali, bo to byłaby czysta hipokryzja. Wystarczyłoby, żeby było tak, jak po niedawnych wyborach w USA. Barack Obama, wbrew opinii wielu swoich wyborców, docenił osiągnięcia George’a Busha. Docenił też swoją rywalkę w partyjnej kampanii – Hillary Clinton. Bo w gruncie rzeczy, kogo to dotyka? Nas samych.
PS. Następne wydanie „Wprost" ukaże się 29 grudnia
Więcej możesz przeczytać w 51/52/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.