Zaczęło się od tego, że Madonna otwarcie przyznała się do używania kremów dr. Brandta, a Sarah Jessica Parker powiedziała, że uwielbia produkty dr. Sebagha. Natychmiast wybuchła moda na stosowanie kosmetyków opatrzonych nazwiskami lekarzy i naukowców. Nasze zaufanie do słoiczka kremu, na którego etykiecie obok nazwy pojawia się tytuł naukowy specjalisty od odmładzania, jest niemal bezbrzeżne.
Szczególnie jeśli to lekarz znany z tego, że dba o twarze gwiazd. Specjaliści od medycyny estetycznej codziennie diagnozują przynajmniej kilkanaście pacjentek, ostrzykują ich zmarszczki, wypełniają kwasem hialuronowym (odpowiedzialnym za właściwe nawodnienie tkanek) zapadnięte policzki i złuszczają naskórek laserem. Przez ich ręce przechodzą wszelkie rodzaje cer z rozmaitymi problemami. Lekarze zaczynają od zabiegów, ale potem pacjentka musi kontynuować profesjonalną pielęgnację w ?domu. – Zabiegi dermatologiczne w gabinecie to podstawa przedłużania młodości skóry, ale nie wyobrażam sobie pacjentki, która ma przesuszoną cerę i przychodzi regularnie na zabiegi mezoterapii, po czym wcale nie używa kremu nawilżającego – mówi dr Sandrine Sebban, francuska lekarka medycyny estetycznej, autorka bestselleru „Dziesięć lat mniej w trzy miesiące". Myślenie marketingowe się opłaca, bo schemat w postępowaniu pacjentów jest zawsze podobny: komu innemu mam zaufać jak nie lekarzowi? On przecież wie najlepiej, czego i w jakiej dawce potrzeba mojej skórze.
Więcej możesz przeczytać w 16/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.