Redukcje płac w sferze budżetowej, obniżenie rent i emerytur, znaczne podwyższenie podatków, a może nawet wybuch trudnych do opanowania protestów społecznych. To się może zdarzyć w roku 2011. Wszystko przez to, że wciąż rośnie nam dług publiczny. Czy i jak rząd stara się temu zapobiec?
Z przyjętego przez gabinet Tuska projektu stabilizacji finansów publicznych i gospodarki, czyli nowelizacji budżetu, wynika, że tegoroczny deficyt sięgnie 27,8 mld zł, zamiast – jak planował minister Rostowski – 18,8 mld zł. Mniejsze o 46 mld będą wpływy z podatków. Nikt nie mówi tego głośno, ale to dopiero początek kłopotów. Bo w 2009 r. dług publiczny może wynieść 18 tys. zł na każdego mieszkańca Polski (dla porównania, w 2003 r. było to 10 688 zł). I będzie rósł.
Dług publiczny, czyli nagromadzona wielkość deficytów budżetowych z kilku lat, jest wielkim ciężarem dla gospodarki i obywateli. Dlatego mieliśmy ambitne plany jego obniżenia. Dzisiaj trzeba je jednak porzucić, a naszym wielkim zmartwieniem jest to, jak sfinansować zwiększenie długu. I jak przeprowadzić to w taki sposób, by nie naruszyć najważniejszego prawa zapisanego w konstytucji, które nie pozwala, by dług przewyższył 60 proc. produktu krajowego brutto.
Więcej możesz przeczytać w 29/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.