Następstwem niezamierzonego załamania się Europy był równie niezamierzony wzrost potęgi Ameryki. My, których Lincoln nazwał kiedyś „narodem prawie wybranym" przez Boga, nie ratowaliśmy dwukrotnie Europy po to, by wstać z wojennych popiołów jako współrządca świata. Ameryka jest najrzadszym zjawiskiem geopolitycznym: przypadkowym hegemonem. Biorąc pod uwagę naszą historię izolacjonizmu i brak instynktownej ambicji imperialnej, jesteśmy hegemonem ociągającym się. A teraz, po prawie dekadzie wyczerpującego wysiłku spowodowanego odpowiedzią na ataki z 11 września 2001 r., ociągamy się przed przyjęciem roli hegemona bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Ta konstatacja prowadzi do następnej konkluzji: mając przed sobą wybór: kontynuować dominację czy też stopniowo, rozmyślnie, chętnie i z uczuciem ulgi pozbyć się jej, znajdujemy się na drodze do tej drugiej decyzji. Wzrost wpływów liberałów w Stanach Zjednoczonych, kontrolujących władzę wykonawczą i obie izby Kongresu, dominujących w mediach i kulturze elit, wepchnął nas na kurs ku upadkowi. I to zarówno w sferze polityki zagranicznej, jak i wewnętrznej.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.