Dziennikarka chce się oczyścić z zarzutów, które – jak twierdzi – postawiła jej niemal połowa polskich mediów, m.in. Telewizja Polska, „Dziennik Polska Europa Świat" i „Newsweek". Biorąc pod uwagę materiały, które zachowały się w Instytucie Pamięci Narodowej, primaaprilisowa zdaje się nie tylko data pierwszej rozprawy, lecz także fakt, iż inicjatorką całego przewodu jest sama Irena Dziedzic.
W IPN zachowało się sześć dokumentów z lat 60., pod którymi podpisała się Irena Dziedzic. Na jednym z nich dziennikarka potwierdza swym imieniem i nazwiskiem, że wzięła od SB 6 tys. zł „w związku z wyjazdem do Paryża". Dziś twierdzi, że wszystkie dokumenty widzi po raz pierwszy. Że podpisy mogły być spreparowane – w końcu przez lata swej kariery rozdała dziesiątki tysięcy autografów. Że nigdy nie współpracowała z tajnymi służbami, a przeciwnie, to służby chciały ją zniszczyć. Że jest ich ofiarą od pięćdziesięciu czterech lat, tak jak dziś jest ofiarą zawistnych dziennikarzy, którzy zazdroszczą jej bezprecedensowej kariery.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.