MICHAŁ WIŚNIEWSKI: Zawsze byłem tragicznie postrzegany, ale postacią tragiczną raczej nie jestem. A skąd taka sugestia?
Jesteś człowiekiem, którego życie wyniosło bardzo wysoko. Tam, na dużej wysokości, nieźle go rzucało, zawodowo i prywatnie, choć u ciebie trudno te sfery wyraźnie oddzielić, i teraz chyba spadasz z dużej wysokości.
Mam wrażenie, że cały czas ktoś na siłę stara się mnie z jakiejś wysokości zrzucić. A ja sprzedałem 12 milionów płyt, więc nie muszę niczego udowadniać. Ostatnia płyta sprzedała się w nakładzie 140 tys. egzemplarzy.
Nieźle.
Żaden artysta tak ostatnio nie sprzedał płyty. Wybrałem tylko inny system dystrybucji i nie płynąłem z prądem, bo zrobiłem jeden projekt z Ruchem, a drugi z Awansem, mając w dupie konwenanse branżowe. Oczywiście każdym, kto jest na pewnej wysokości, rzuca i ja się nie wstydzę, że mnie porządnie rzuciło kilka razy.
W 2003 roku, rozmawiając z tobą, mówiłem, że „pięć minut" trwa tylko pięć minut...
Nadal tak sądzę, tylko dla mnie cały czas trwa te pięć minut. Jedynie z prasy się dowiaduję, że już się skończyłem, że już nie gram. A co roku gram bardzo dużą trasę koncertową, największą w tym kraju, w tym roku zagrałem 50 koncertów dla 50-70-tysięcznej widowni.
Czy nie jest tak, że zatoczyłeś koło i znowu jesteś sobą sprzed 10 lat, czyli grasz dużo koncertów, sprzedajesz dużo płyt, ale znowu cię nie ma w mainstreamowych mediach?
Dokładnie tak, ale tym razem na własne życzenie. Generalnie wszystkiego odmawiałem. Teraz tylko „przyjąłem" program, bo pozwala mi wyciszyć się i skoncentrować na tym, co lubię, czyli na pomaganiu ludziom.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.