Walentynowicz pracowała w Stoczni Gdańskiej 30 lat, w tym 16 jako spawacz. Była przodowniczką pracy, dostawała odznaczenia, pisano o niej pochwalne artykuły. W 1978 roku została współzałożycielką nielegalnych Wolnych Związków Zawodowych i to było rzeczywistą przyczyną jej zwolnienia.
Bogdan Borusewicz uznał to za wymarzony powód do strajku. Borusewicz był wręcz modelowym „zawodowym rewolucjonistą". Pierwszy raz trafił do więzienia (za rozklejanie ulotek) w liceum. Nie musiał pracować, bo pomagała mu mieszkająca w USA matka, a wówczas można było w Polsce spokojnie żyć za 15-20 dolarów miesięcznie.
Borusewicz od kilku miesięcy uczył trzech młodych stoczniowców: Jerzego Borowczaka, Bogdana Felskiego i Ludwika Prądzyńskiego, jak wywołać strajk. Na przywódcę przewidywał Lecha Wałęsę, który wprawdzie od czterech lat już nie pracował w stoczni, ale miał autorytet jako jeden z przywódców strajku z grudnia 1970 r.
Postulaty miały być trzy: przywrócić do pracy Annę Walentynowicz, wmurować tablicę ku czci ofiar grudniowej masakry oraz podnieść płace o 1000 zł (Borusewicz proponował 200 zł, ale Felski wytłumaczył mu, że za takie grosze nikt nie będzie ryzykował wyrzucenia z pracy). Gdyby strajk się powiódł – miano zażądać utworzenia w stoczni Wolnych Związków Zawodowych.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.