Wydawać by się mogło, że inaczej będzie ze słowem „liberał". Ale gdzież tam! Też straszyć zaczyna. Kiedy liberalizmem straszyli bracia Kaczyńscy, pragnąc przeciwstawić mu solidaryzm, większość wiedziała, że nie chodzi im ani o pierwsze, ani o drugie, lecz o władzę. Ale gdy liberalizmem straszy Stanisław Tym, to jest znacznie gorzej! Staję więc w obronie liberalizmu i prawdziwych liberałów.
Tym pisze („Polityka" 16.10): „Liberał może uznać, że psy w schroniskach są zbyteczne tak jak dzieci poczęte in vitro”. Panie Stanisławie! To nie liberał! To minister Rostowski! Nasz nowy narodowy autorytet od wszystkiego! Rzeczywiście wypowiedział się on niedawno przeciwko in vitro (ale za to za Watykanem), a jego resort wydał barbarzyńską decyzję o likwidacji rachunków własnych schronisk dla zwierząt, co spotęguje ich dramat i ograniczy możliwości skutecznej o nie troski. Oburzony Stanisław Tym pisze: „A wszystko dlatego, że minister Rostowski jest liberałem”. Powtarzam: minister Rostowski nie jest liberałem. Tak jak nie jest nim nikt w rządzie Donalda Tuska. Liberalizm Platformy Obywatelskiej jest jak „demokracja” w realnym socjalizmie, jak „równość” w ustawie minister Radziszewskiej: ogryzkiem – by nie powiedzieć – odpadem, dziwolągiem, karykaturą. I sądzę, że opinie moją potwierdzą nie tylko filozofowie i feministki, ale także przedsiębiorcy.
Żaden liberał nie ograniczałby indywidualnych praw (zarówno do posiadania dzieci, jak i ich nieposiadania) wolą Watykanu. I to nie tylko dlatego, że liberalizm powstał w Anglii wolnej od wpływów tego mocarstwa (liberał Locke uważał nawet, że katolicy nie mogą być tolerowani, bo służąc obcemu państwu, stają się niewiarygodni; sądzę, że w Anglii minister Rostowski nigdy by sobie nie pozwolił na wypowiadanie podobnych opinii), ale przede wszystkim dlatego, że żaden liberał nie ogranicza jednostkowej wolności czy uczestniczenia w postępie jakąkolwiek religijną czy moralną doktryną. Jedynym ograniczeniem wolności jest krzywda innej istoty czującej. I jeśli liberalny rząd ma służyć jakieś Prawdzie, to właśnie tej.
Z tych samych powodów żaden liberalny rząd nie walczyłby z nałogami tak, jak to robi Tusk z dopalaczami (a dawniej z pedofilią), nawet jeśli spektakularny wymiar tej walki miał być skuteczną bronią przeciwko politycznemu konkurentowi (bo jakoś nie jestem w stanie uwierzyć, że rząd przypadkowo podjął akcję oczyszczania świata ze zła dopalaczy akurat w dniu kongresu Palikota). Liberalizm nie jest bowiem moralizmem ani dydaktyzmem. Liberał wie, że korzystanie z wolności bywa niekiedy bardzo szkodliwe, lecz wie też, że jej ograniczenie jest szkodliwe jeszcze bardziej (sądzę, że jedynym efektem działań Tuska będzie powstanie podziemia dopalaczy i jakaś nowa, sprytniej zorganizowana sieć używek). I mam pytanie: dlaczego premier w równie spektakularny sposób nie walczy ze zjawiskiem handlu kobietami czy przemocą domową?
Żaden liberał nie jest też nieczuły na los zwierząt. Bo liberałowie od Benthama do Rorty’ego są przekonani, że nade wszystko trzeba przeciwdziałać cierpieniu wszystkich istot i że to właśnie wrażliwość na cierpienie i empatia wobec tych, którzy go doznają, może zmienić świat szybciej i skuteczniej niż religijny pryncypializm czy bolszewicki pragmatyzm.
Jeremy Bentham już w XVIII wieku wyrażał liberalną nadzieję, że „nadejdzie czas, kiedy ludzkość weźmie pod swą opiekę wszystko, co oddycha", „nadejdzie dzień, gdy reszta żywych stworzeń otrzyma prawa, których mogłaby je pozbawić tylko ręka tyranii”.
No i proszę! Dzień, w którym zwierzęta otrzymały przynajmniej część praw, nadszedł, a już zjawiła się ręka tyranii, która je ogranicza. Ale nie jest to ręka liberała! To minister Rostowski.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.