W swojej kampanii przygotowawczej premier zapomina jedynie dodać drugą część strasznej prawdy: owi drapieżni twórcy nie mają w Polsce żadnych świadczeń socjalnych. Nie mają emerytur, nie mają bezpłatnej służby zdrowia, nie mają sanatoriów, urlopów i nie mają zasiłku chorobowego. Nie mają ani ZUS, ani KRUS. Za wszystko płacą sami.
Liberałowie ekonomiczni bardzo często nie rozumieją pojęć abstrakcyjnych, do jakich zalicza się nauka czy kultura. Dla nich wszystko jest biznesem policzalnym. Jeśli człowiek produkuje tysiąc śrubek na godzinę – pracuje. Jeśli jest filozofem, badaczem, pisarzem albo kompozytorem – nie pracuje. A już na pewno nie ponosi żadnych kosztów uzyskania przychodu, bo przecież za mózg nie zapłacił, nie jest to żadne specjalistyczne narzędzie, każdy go ma od urodzenia za friko.
Tworzenie bierze się z niewidzialnej syntezy kilku elementów: zdolności do wymyślania rzeczy nieistniejących z umiejętnością obserwowania świata i wyczuwania emocji. To, że kultura jest zjawiskiem magicznym, które nie zawsze musi podlegać regułom rynku, wie każdy średnio wykształcony człowiek. Że istnieją dobra nadrzędne, jak język narodowy, narodowa muzyka, teatr, narodowe malarstwo, że niezbędne są muzea, skanseny, że muszą powstawać prace naukowe oraz że dobrem nadrzędnym jest informacja publiczna – powinien wiedzieć każdy premier, każdego rządu, w każdym systemie. O ile oczywiście dba o swój naród.
Naród może sam zadecydować, że nie chce mieć piszących po polsku pisarzy czy własnych kompozytorów, bo woli amerykańskich, a już o filmach polskich w rodzaju „Katyń" nie chce nawet słyszeć. Po prostu nie zaakceptuje ich dzieł. Ale to nie zwalnia władz od wspierania narodowej twórczości, która dziś może być mniej atrakcyjna rynkowo, ale za lat 50 będzie świadectwem historii. Przypominam, że Donald Tusk nie uczył się języka polskiego na podstawie brzmienia ustaw ministra finansów Rostowskiego.
Przewodniczący Platformy Obywatelskiej ma od początku do twórców stosunek szczególny. Był zaciekłym wrogiem ustawy o kinematografii, twierdząc z trybuny sejmowej, że pomysł powołania PISF to projekt stada hien i pasożytów. To był pierwszy sygnał, że nie do końca rozumie, czym jest narodowa kultura i sztuka. Gdyby jego opinia przeważyła – nie powstałoby sto polskich filmów i współczesne pokolenie zapamiętałoby Polskę jedynie z seriali. PO od lat wspiera prywatnych nadawców w wojnie z autorami muzyki, scenariuszy i twórcami filmowymi, próbując zmusić ich do tego, by prawa autorskie oddawali radiom i telewizjom za półdarmo.
Najbardziej zaskoczyła mnie metoda, jaką zastosował premier. Znam ją od lat. Aby osiągnąć polityczny cel, najpierw konieczna jest publiczna dyskredytacja jakiejś grupy społecznej, a potem na oczach podpuszczonego narodu się do niej weźmiemy. Robił to Władysław Gomułka, gdy pytał, kto finansuje Jasienicę, robił Józef Cyrankiewicz, gdy mówił, że robotników z Poznania finansują niemieccy rewizjoniści, robił Wojciech Jaruzelski, gdy starających się przetrwać ludzi nazywał „spekulantami", i robił to Jarosław Kaczyński, kiedy atakował „niemieckie media”. Teraz Donald Tusk puścił oko do społeczeństwa pełnym intryg tekstem „twórcy to bardzo majętni ludzie, a mają takie przywileje” – i nie powiedział, że socjalnie jest to grupa szykanowana.
Jeśli pan premier zechce, to go poznam z dawnymi wielkimi gwiazdami, które przymierają głodem. Zrobię to w ramach darmowych korepetycji i nie wliczę tego w koszty uzyskania przychodu.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.